Odszedł od nas Pan Profesor Aleksander Abłamowicz – Mistrz, Nauczyciel, Opiekun i Przewodnik w nauce, Przyjaciel w życiu… Wartość takich osób poznaje się po tym, że co jakiś czas odkrywamy ich ślady, znaki, inspiracje i czujemy ich dyskretną obecność.
Pan Profesor był dla nas nie tylko szanowanym pracownikiem nauki, dyrektorem uniwersyteckiego instytutu, wykładowcą, promotorem i recenzentem naukowych dokonań, ale nade wszystko ucieleśniał w naszych oczach pewien model romanisty. Należy przez to rozumieć posiadanie wielu zalet jednocześnie: elegancji słowa, umiłowania wysokiej kultury, zmysłu piękna, smaku i prawdziwie paryskiego Pan Profesor był dla nas nie tylko szanowanym pracownikiem nauki, dyrektorem uniwersyteckiego instytutu, wykładowcą, promotorem i recenzentem naukowych dokonań, ale nade wszystko ucieleśniał w naszych oczach pewien model romanisty. Należy przez to rozumieć posiadanie wielu zalet jednocześnie: elegancji słowa, umiłowania wysokiej kultury, zmysłu piękna, smaku i prawdziwie paryskiego w słowach, co pomiędzy nimi. Ilekroć bezpośrednia komunikacja sprawiała Mu przykrość, uciekał się do aluzji, prowadząc spotkanie w taki sposób, by interlokutor dobrze zrozumiał Jego intencje, lecz bez poczucia zawstydzenia. Za dystyngowanymi manierami Pana Profesora i Jego powściągliwością w relacjach z ludźmi kryła się bowiem autentyczna życzliwość i gotowość do wsparcia, o ile takowe było konieczne lub możliwe. Nieraz powierzaliśmy Mu trudne sprawy, bo nigdy nie zawiódł zaufania ani pokładanej w Nim nadziei. Kiedy sprawy przybierały pomyślny obrót – wiedzieliśmy doskonale, z czyją pomocą. Kiedy spotykał nas zawód – mieliśmy pewność, że w danej sytuacji niczego więcej nie dało się zrobić.
Pan Profesor potrafił znakomicie organizować pracę własną i zespołową. Dobrze wiedział, jak zarządzać najpierw katedrą, potem instytutem, jak motywować pracowników i nie pozwalać im na zniechęcenie czy ucieczkę. Cechowało Go świetne wyczucie chwili oraz umiejętność podejmowania konkretnych decyzji. Był rzeczywiście Człowiekiem „na każdą pogodę” – i tę jasną, korzystną dla wszelkich akademickich działań, i tę gorszą, obciążoną przeciwnościami z różnych stron. Jego zdolność działania, osobisty dynamizm i świadomość celu udzielały się podwładnym, budując atmosferę wspólnoty i determinacji. W stosunkach z nami Pan Profesor zachowywał postawę dystansu i surowych wymagań, które wszakże potrafił złagodzić żartem, krótkim uśmiechem lub błyskiem rozbawienia zza okularów. W owej tonacji „pół żartem, pół serio” przypominał jednak swym licznym asystentom, doktorantom i studentom o sensie obowiązku w każdym działaniu oraz o wytrwałości w poszukiwaniu godnego miejsca w świecie.
Największą pasję zawodową Pana Profesora stanowiła niewątpliwie literatura francuska. Nauczał jej niestrudzenie przez kilkadziesiąt lat podczas wykładów i ćwiczeń z historii tej dziedziny, na seminariach magisterskich, jako promotor przewodów doktorskich czy recenzent wielu romanistycznych awansów. Szczególnie chętnie wprowadzał kolejne pokolenia adeptów w samodzielne odkrywanie francuskiego języka, wyobraźni i narracji. Cieszyły Go różne autorskie projekty studentów i pracowników, gdy ich źródłem stawały się własne odkrycia oraz osobisty dialog z twórcami francuskich arcydzieł. Nigdy nie ustawał w zachęcaniu młodej kadry do aktywności badawczej, do wyjazdów na stypendia i staże, do prezentacji wyników badań na konferencjach oraz bezpośrednich spotkań z uczonymi z krajów frankofońskich. Zagrzewał do rozwoju własnym przykładem i uporem, w wyniku czego mnogie grono Jego uczniów i wychowanków kontynuuje dzieło Mistrza w nauczaniu, zgłębianiu i promocji francuskiej sztuki słowa, a kilkunastu z nich posiada dziś poważne tytuły naukowe i pracuje na uczelniach wyższych.
Badania Pana Profesora, które On sam najbardziej cenił, przebiegały – na pozór paradoksalnie – w dwóch odległych sferach tematycznych: do jakich należy poezja surrealistów i struktura francuskiej powieści-rzeki (roman fleuve). W ujęciu Pana Profesora te dwa porządki obrazowania i konceptualizacji świata stanowią odmienne, ale równoważne propozycje zrozumienia napięcia między tym, co możliwe – choćby tylko w wyobraźni i chwilowym błysku objawienia (w czym celowali surrealiści), a tym, co konieczne, bo uwikłane w Historię i mechanizmy życia społecznego (czym zajmowali się autorzy fresków rodzinnych). Śledzenie twórczego konfliktu między biegunem wyobraźni a biegunem realizmu pozwoliło Panu Profesorowi na wyrazisty opis wyłaniania się ładu z chaosu i odwrotnie – rozpadania się form pod naporem bytów potężniejszych od ludzkich wizji.
Obok tych zaledwie ogólnych uwag o Obecności Pana Profesora wśród nas, pozwólmy sobie jeszcze na jedno, bardziej osobiste wspomnienie. Dotyczy ono pewnych zajęć z historii literatury na II roku filologii romańskiej. Nasz Wykładowca prowadził wtedy analizę sonetu Baudelaire’a pod tytułem: L’Ennemi, czyli Wróg. Najpierw programowo wyjaśniliśmy meandry symbolistycznego stylu, metryki i retoryki, a potem poddaliśmy interpretacji i krytyce ponury wiersz o „żarłoczności czasu” i goryczy przemijania. Kończy się on następująco:
– Ô douleur! Ô douleur! Le Temps mange la vie, Et l’obscur Ennemi qui nous romge le coeur Du sang que nous perdons croît et se fortifie !
– O boleści, boleści! Czas pożera życie – Ów wróg ponury, twardy, co serca nam toczy, Na krwi naszej się tuczy w zachłannym swym bycie!
[tłum. B. Wydżga]
Jako studenci II roku czuliśmy się wówczas zbyt pełni energii i optymizmu, zbyt żądni wrażeń i dokonań, by uznać treść wiersza za bliską czy istotną. Poprzestaliśmy więc na najprostszym wyjaśnieniu jego przesłania. Pan Profesor, niezbyt zadowolony z naszych komentarzy, kilkakrotnie zapytał: czy to rzeczywiście wszystko, co usłyszeliśmy w tekście. Nie byliśmy rozmowni, lecz szczęśliwie dla nas zajęcia dobiegały końca. Do domu otrzymaliśmy jednak polecenie nauczenia się sonetu na pamięć, by dzięki temu „lepiej zrozumieć Baudelaire’owską wersję związków między człowiekiem i czasem”. Pan Profesor dodał jeszcze z przekąsem, że praca pamięciowa korzystnie wpłynie na naszą znajomość kierunkowego języka i dobrej poezji. Na następnych ćwiczeniach zostaliśmy z wiersza odpytani (bo nasz Wykładowca zawsze sprawdzał realizację zadań), ale do dyskusji nad sensem sonetu wciągnąć nas nie zdołał… Dzisiaj nadszedł wreszcie moment, by pojednać stanowisko Nauczyciela i Jego studentów. Wielu z nas zdobyło już wszakże odpowiednią wiedzę o życiu i bardziej pojemny stan umysłu, a z wiekiem nauczyło się też uważniej słuchać poetów. Panie Profesorze, dzisiaj chcemy dorzucić do ówczesnych wypowiedzi brakujący pogląd:
– Tak, poeta ma rację, że czas unicestwia nas po kawałku, dzień po dniu, pozbawiając stopniowo siły, nadziei i męstwa, ale to nie przemijanie ma ostatnie słowo na temat człowieka. Ostatnie słowo należy zawsze do innych obszarów ludzkiego świata – do pamięci i wdzięczności, które wszelkim sprawom nadają wymiar serca…
Dziękujemy, Drogi Profesorze, za spotkanie Pana na naszej drodze do dyplomu, za mądrość i upór w nauczaniu mowy, kultury i literatury „słodkiej Francji”. Szczególnie gorąco dziękują ci, którzy dzielili ze swym Mentorem jeszcze wiele lat akademickiej pracy zawodowej i naukowej. Ta wspólnota losu działa w nas nieustannie, a pamięć o Drogim Mistrzu – silniejsza od czasu i przemijania – ożywia w nas kolejne plany i pomysły, które On kiedyś w nas uruchomił. Dziękujemy!