Nadszedł nowy rok, zaczęła się nowa dekada i od razu przystąpiono do podsumowania minionych dni, miesięcy i lat. Tak to się kręci: niby normalka, wszystko toczy się ustalonym trybem, ale od czasu do czasu trzeba się zatrzymać, spojrzeć w tył i zdobyć na refleksję. Zdaje się, że media - w ogóle nastawione na pogoń za sensacją - niekiedy zwalniają i próbują się odnaleźć w historii. Przez większość polskich mediów przetoczyła się kampania plebiscytów na najważniejsze wydarzenie minionej dekady. Wymieniano różnie: od ataku na Word Trade Center po katastrofę smoleńską, od zwycięstw Adama Małysza po zwycięstwa Justyny Kowalczykówny, od Sasa do Lasa. Nic dziwnego, że człowiek traktuje owe sondaże nieufnie; przeważnie odzwierciedlają one stan ducha odpowiadających (uczenie brzmi to ,,respondentów”) i jest obciążone różnymi wadami. Na przykład zazwyczaj głosuje się na te wydarzenia, które wystąpiły niedawno. Albo wybiera się tych ludzi, o których było głośno w ostatnim czasie. Równocześnie zapomina się o tym, co jeszcze stosunkowo niedawno poruszało wyobraźnię społeczną. Dobrym przykładem ilustrującym tę tezę mogą być rankingi najlepszych polskich piłkarzy wszech czasów. Co znaczy „wszech czasów”? Dla co młodszych „wszechczasy” to epoka ostatnich dziesięciu lat, ale tu akurat trudno znaleźć jakiegoś wybitnego piłkarza. Trzeba sięgnąć głębiej, na myśl przychodzą orły Górskiego, jakiś Deyna, jakiś Lubański. Rzadziej słyszy się o Cieśliku, choć kiedyś był on na ustach wszystkich zainteresowanych sportem. Jeszcze rzadziej wymienia się Wilimowskiego czy Kuchara, ale nawet najstarsi nie pamiętają już ich dokonań, więc trudno się temu dziwić. Zważywszy jednak, że wybiera się ,,piłkarza wszech czasów”, należałoby może więcej staranności włożyć w przygotowanie takiego plebiscytu. Rozumiem, że nie można już przepytywać zmarłych, ale może powinno się – wzorem FIS – opracować system przeliczeń punktowych, rekompensat, bonusów i plusów ujemnych, dzięki którym wiadomo kto jest najlepszy, nawet jeśli skoki odbywają się w diametralnie różnych warunkach.
Oczywiście media są w znacznej mierze odpowiedzialne za wygląd rankingów powstałych przy okazji takich głosowań. W gruncie rzeczy dla ludzi istnieje tylko to, o czym dowiedzieli się z mediów. Nawet jeśli wiedzą coś innego, to wstydzą się do tego przyznać, bo przecież w telewizji mówili, że co innego jest ważne. A media mają swoją logikę i tylko w chwilach naprawdę przełomowych widać jej wartość: to czym wypełnione są serwisy każdego dnia nagle okazuje się nieważne i gdy się zdarzy jakaś katastrofa (w rodzaju ataku na WTC, tragedii na smoleńskim lotnisku czy śmierci Jana Pawła II) można z powodzeniem konstruować program wypełniony jednym wydarzeniem. W przypadku 11 września polskie media przez blisko tydzień nie zajmowały się niczym innym, nawet tocząca się wówczas kampania wyborcza do polskiego parlamentu nagle okazała się mniej ważna.
Na tle tych rozważań sformułuję teraz apel do czytelników „Gazety Uniwersyteckiej”. Proszę odpowiedzieć – ale sobie, proszę nam nie dezorganizować pracy poprzez przysyłanie swoich wypowiedzi – czy w minionej dekadzie na Uniwersytecie Śląskim wydarzyło się coś, o czym chcielibyśmy pamiętać? Albo coś o czym chcielibyśmy zapomnieć?