Każdy rasowy felietonista, poważnie traktujący swą profesję, nie rozstaje się z podręcznym niezbędnikiem, którego zawartość zapewnia mu komfort pracy. Trzymany na podorędziu, staje się tarczą chroniącą autora przed nieprzewidzianymi sytuacjami mogącymi wpędzić go w konfuzję, obnażyć, pozbawić autorytetu lub, co gorsza, pieniędzy.
Skład takiego niezbędnika pozostaje sprawą indywidualną. Nie mniej, podstawowa handlowa oferta zawiera m.in.: 1) Skrypt "Poetyka i pragmatyka felietonu" - po to by dbać o czystość gatunku. 2) Klapki na oczy - by chronić się przed nachalnością zjawisk i wydarzeń, dawno już przez konkurencję wykorzystanych. 3) Butelkę płynu o cudownych właściwościach (jego działanie opisał kiedyś A. Mleczko: pozwala nie lękać się wrogów, mimo iż widzi się ich podwójnie). 4) Zestaw pojemniczków szklanych z: popiołem, wazeliną, wodą sodową, musztardą. Po co musztarda? Jako ostrzeżenie przed dezaktualizacją tematu. 5) Dwa bilety komunikacji miejskiej - by nie stracić wrażliwości na ludzka niedolę. 6) "Podręczny słowniczek cytatów na wszelkie okazje. W językach obcych (czytelnikom) sporządzony".
W związku z tą ostatnią pozycją muszę zgłosić pewne zastrzeżenie. Otóż pojawiły się ostatnio na rynku ewidentne podróbki niezbędnika felietonisty (pewnie z Chin lub Tajlandii), których tandetne wykonanie i bylejakość jest przyczyną zamętu, a co za tym idzie; spadku wiarygodności felietonistyki polskiej.
W "Gazecie Wyborczej" (9.12.05) felietonista Rafał Kalukin cytuje fragment felietonu Stanisława Janeckiego z "Wprost": "...Kaczyński i PiS w kampanii właściwie nie rozstawali się z przypisywaną Bismarckowi ideą, że nigdy się tyle nie kłamie, ile przed wyborami".
Zarówno Janecki jak i Kalukin (bo nie prostuję), musieli korzystać z pirackiego wydania "Podręcznego słowniczka..", jako że oryginalna wersja tego powiedzenia brzmi: "Polityk może śmiało kłamać w trzech sytuacjach: przed wyborami, podczas wojny i po polowaniu".
Tenże Janecki ślepo ufający swemu wybrakowanemu egzemplarzowi "Podręcznego słowniczka", nader chętnie korzysta z rozdziału: "Bismarck - myśli złote, wprost z kabury". Felieton z 31.07.05 ("Wprost") zaczyna tak: "Achtundachtzig Professoren: Vaterland, du bist verloren (88 profesorów: ojczyzno, jesteś zgubiona)".
Posługujący się wcześniejszym wydaniem słowniczka (pewnie kupionym jeszcze na emigracji) Maciej Rybiński podaje w "Rzeczpospolitej" inny wariant tego powiedzenia: "Noch ein Dutzend Professoren Vaterland du bist Verloren" dokonując od razu jego poetyckiego przekładu: "Jeszcze jeden profesorek / Ojczyzna trafi do Tworek".
Michał Zieliński - kolejny felietonista "Rzeczpospolitej" próbuje usystematyzować wiedzę na temat ilości profesorów niezbędnej do wykończenia kraju: "...według innych wersji profesorów było hundertzwanzig albo hundertfuenfzig,a nawet hunderttausend. Postanowiłem sprawdzić w niemieckim Google, która wersja jest prawdziwa. Powiedzonka nie znalazłem. Możliwe zatem, że Niemcy wstydzą się swoich profesorów i zapomnieli o owym zdaniu".
Ja z kolei myślę, że jeżeli już Niemcy mają się czego wstydzić, to nie profesorów lecz głupawego kontekstu, w jakim zostali uwiecznieni. Rzecz zresztą nie w tym ilu profesorów mieści się na czubku bismarckowskiej pikielhauby, ale w niezwykłej popularności tego powiedzenia. W czasach triumfującego populizmu i demagogii, w jakich przyszło nam żyć, profesor ze swoją erudycją, niezależnością i kulturą - również i osobistą (choć to nie reguła) - mający oparcie i poparcie wyższej uczelni - enklawy wolnej od politycznych nacisków - stanowi istotne zagrożenie dla kołtuństwa, ciemnoty i ksenofobii. Nie przypadkiem politycy PiS rzucają anatemę na niedoszłych koalicjantów z PO: - jesteście partią inteligencką! Wiedzą bowiem, że "obelga" ta ma ciężar młyńskiego koła. Kiedyś zawieszono go na szyi Unii Wolności i wiadomo jak się to skończyło. Z wypróbowanych metod się nie rezygnuje.
Oto przemawiający z sejmowej mównicy Andrzej Lepper popełnia jakiś rażący błąd językowy - mniejsza o to jaki - każdemu może się zdarzyć. Większość sali chóralnie poprawia szefa Samoobrony. Lepper przeprasza i ponownie, tym razem już poprawnie, wygłasza swą kwestię. I dopiero teraz dostrzega, iż przepraszając popełnił jeszcze grubszy błąd. Szybko pomyłkę naprawia krzycząc: - O!! Mędrkowie się znaleźli!! I jak to zwykle u Leppera zaczynają się groźby i połajanki skierowane do owych "mędrków". Elektorat Samoobrony oddycha z ulgą. - Tak trzymaj Andrzej! Co cię będą te głupki poprawiali. Kto wygrał wybory? Nie będą nam tu jakimś przemądrzałym fiku-miku mydlić oczu!
"U Lutka znajomość, gdzie przecinek, gdzie kropka, zastępuje instynktowne klasowe podejście, albowiem matką Lutka była chłopka, a ojcem robotnik i chłop jednocześnie". Aktualność cytatu z Majakowskiego dowodzi, że znowu przyjdzie nam włazić do tej samej rzeki.
"Z analiz poparcia społecznego w ostatnich wyborach wynika, że Samoobrona i LPR zdobyły zaledwie śladowe poparcie wśród ludzi wykształconych, a także wśród młodzieży. To rodzi nadzieję, że w miarę wzrostu ogólnego poziomu edukacji szanse populistów i demagogów będą maleć!". Nie przekonuje mnie ten optymizm Stefana Niesiołowskiego ("Gazeta Wyborcza",15.10.05). Kiedy głupota nie może dać sobie rady z rozumem, sięga po swoje najcelniejsze argumenty: kamień i pałkę.
Słynny LPR-owski teatroman Zbigniew Pukszta, dał ostatnio wyraz swym artystycznym preferencjom. Jego reakcja na spektakl "Ofiara Wilgefortis" teatru "Wierszalin" była - jak na wielbiciela Melpomeny przystało - zdecydowana: - Pogonić z Podlasia teatr kijami!!
Bicie artystów kijami, to nic nowego. Juliusz II też poszturchiwał laską Michała Anioła, ale przynajmniej (opieszale i z oporami) jednak płacił. Radny Pukszta zaś, nie dość, że chce wstrzymać dla teatru dotację, to nawet za bilet nie zapłacił. Zgodne to bowiem z tradycją jego ugrupowania: Nie wiem, nie widziałem - zabraniam!
Zakaz wystawienia spektaklu dla dzieci "O dwóch takich, co ukradli księżyc" w słupskim teatrze. Nagonka na uczniowski kabaret Normal z Ełku za przedstawienie "Mafia światowa". Zakaz występów na Łódzkich Spotkaniach Teatralnych dla teatru Suka Off z Katowic. Teraz jeszcze Wierszalin. To wszystko sprawia, iż zawód recenzenta teatralnego zaczyna przesuwać się do grupy zawodów o podwyższonym ryzyku. Handel powinien już zareagować wydaniem niezbędnika recenzenta. Wśród koniecznych dla recenzentów utensyliów, powinny znaleźć się tam dwa kije. Czemu dwa? Tu pozwolę sobie na parafrazę pewnego dawnego tekstu Wojciecha Młynarskiego ("Ballada o malinach"?): Kto na spektakl - ten kij swój ma / Uczciwemu potrzebne dwa / Kije dwa.
Jerzy Parzniewski