Na przełomie lipca i sierpnia w świętym mieście Sri Lanki Kandy, w czasie pełni księżyca, odbywa się niecodzienne buddyjskie święto zęba.
Iluminowane słonie
Przed tysiącami widzów i wiernych, zgromadzonych wzdłuż głównej arterii miasta, paradują tancerze i tancerki, połykacze ognia, ekwilibryści, śpiewacy, mnisi z większych świątyń i ich akolici, mistrzowie bębnów, piszczałek i egzotycznych instrumentów, perfekcjoniści w strzelaniu z bata. W karnym szeregu wędrują dorodne słonie z trąbami iluminowanymi od uszu do końca kolorowymi żarówkami, ubrane dodatkowo w odświętne kubraczki. Kulminacyjnym momentem ekumenicznej parady (Esala Perahera) buddyjsko-hinduistycznej, jest przemarsz złotej szkatuły, w której ulokowano ząb Buddy, traktowany tutaj jako święta i bezcenna relikwia. Całość na żywo transmituje miejscowa telewizja, przypominająca wielokrotnie, iż procesja to w istocie feta na rzecz czterech bogów: Natha, Vishnu, Kataragama i Pattini (Kannaki Amman).
Jednak zamiast oryginalnego siekacza, od sześciu lat
Relikwiarz w Świątyni Zęba |
Sri Lanka, czyli piękna wyspa o długości 445 km i szerokości 225 km, jest miejscem nadzwyczaj eterycznym. W istocie jest ona wielką plantacją roślin zapachowych i smakowych - można tutaj znaleźć cynamon, wanilię, gałkę muszkatołową, goździki, pieprz i kardamon. Uważny wędrowiec dostrzeże również niemałe plantacje marihuany i drzewek koki, uprawianych dla celów zdrowotnych i ordynowanych przez lokalnych znawców homeopatii. Łatwo także zauważyć, uwiecznione w książce i filmie Angielski pacjent, rzędy krzewów szafranu. Główny bohater fabuły wyciągiem z tej rośliny barwi policzki zmarłej ukochanej, by nadać im złocistą, żywą barwę. Korzeń szafranu jest tani, ale kwiat i pyłek kwiatowy niezwykle drogie, dostępne tylko zamożnym lankijczykom i turystom. Kto pomyśli, że ten wyspiarski i pachnący kraj jest płaski jak naleśnik, musi zrewidować swoje poglądy, wspinając się na najwyższą w kraju górę: Pidurutalagala (2524m n.p.m.), u podnóża której zapachy Cejlonu są niezwykle intensywne.
Ruiny i wizytanci
Bogatej i krwawej historii Sri Lanki nie otwiera, jak sądzą niektórzy, przybycie w 1505 roku na wyspę roku Portugalczyków. Wystarczy wyprawić się do ulokowanej centralnie Polonaruvy, żeby zobaczyć ślady wielkiej przeszłości kraju. W dobrze zachowanych dwunastowiecznych ruinach świątyń, syngalezkich pałaców, basenów, tarasów widokowych królują dzisiaj turyści i nieznośnie zwinne małpy (quick monkeys), z powodzeniem okradające nieostrożnych wizytantów ze słodyczy i kanapek.
Muzealna pasja kosztuje jednak sporo czasu i pieniędzy. Przejazd do Polonaruvy odległej od stołecznego Colombo o 150 kilometrów trwa tutaj 8 godzin, a jakość dróg może naprawdę stanowić negatywny układ odniesienia dla upadłych już projekcji ministra Marka Pola. Nieregularne taśmy asfaltu, brak poboczy, złe oznakowanie i pasy oddzielane od siebie wielkimi żółtymi beczkami z piachem. Na wąskich drogach, w komunikacyjnym obłędzie, tłoczą się autobusy i ciężarówki Tata, produkowane dla Sri Lanki w nieodległych Indiach, trójkołowe tuk-tuki, taksówki, samochody prywatne, rowery, zdumiewające lory i wehikuły domowej produkcji, a także ludzie. Nikt nie używa kierunkowskazu, a skręt czy postój sygnalizuje niedbale wysunięta z kabiny ręka. Obowiązuje odziedziczony po Anglikach ruch lewostronny, szosa jest gwarna, dźwięk klaksonów wszechobecny, a grupy mieszkańców pobliskich wiosek, którzy traktują drogę jako dobre miejsce do codziennych plotek i narzekań, nie należą do wyjątków.
W połowie drogi wiodącej do Polonaruvy pasą się stada
Targ i kupcy nad rzeką Bentota |
Tak jak słoń jest zwierzęcym symbolem Lanki, tak drzewo żelazne (iron wood) jest dendrologiczną ikoną wyspy. Ogromne wrażenie robią, ulokowane nieopodal Kandy, Królewskie Ogrody Botaniczne eksponujące najstarszego na świecie fikusa beniamina (200 lat), aleje araukarii, przechylonych w jedną stronę siłą wiatru stale wiejącego od rzeki Mahaveli czy wreszcie drzewa sadzone przez polityków - U Thanta, Księcia Walii, Josepha Broz-Tito i kosmonautów - Jurija Gagarina. To ostatnie jest nadzwyczaj rachityczne i trudno wykluczyć, że już wkrótce zostanie wykopane. Spore wrażenie robią drzewa nazywane "nogą słonia" - rosną bardzo szybko, dzięki czemu są miękkie i stanowią znakomity materiał na wykałaczki i zapałki. Drzewem twardym, ulubionym materiałem lankijskich snycerzy i stolarzy, jest indyjskie drzewo chlebowe o największych na świecie owocach (ich waga przekracza 30 kilogramów). Wszędzie wokół pełno jest zielonego bambusa - przyrastającej 30 cm dziennie ostoi zakochanych. Nie wiedzieć czemu, wszystkie panny w czasie schadzek w Królewskich Ogrodach Botanicznych czeszą włosy, a młodzieńcy w niemym zachwycie śledzą tę poruszającą czynność.
Panny z Sigiryi
Tropicielowi historycznych śladów polecić można odwiedziny w Muzeum Narodowym - marnie oświetlonym i zaniedbanym, za to bogatym w zbiory i dokumenty. Zachwycają piękne posągi Buddy z VIII i IX wieku, olśniewająca biżuteria z VI i VII wieku oraz stare fotografie herosów niepodległego Cejlonu. W lutym 1948 roku, po 138 latach brytyjskiego panowania, odbierali oni dokumenty zaświadczające o suwerenności państwa. Sami zaś Brytowie w 1815 roku przerwali dwudziestoczterowiekowe tradycje cejlońskiej monarchii, eliminując jednocześnie z politycznej gry obecnych (od 1658 roku) na wybrzeżach wyspy Holendrów. Ślady tych ostatnich odnaleźć można głównie w ocalałym kościele holenderskim w Galle. Na muzealnych fotografiach widać wyraźnie poczucie dumy, jakie towarzyszy D. S. Senanayake, pierwszemu premierowi państwa, związanemu z nacjonalistyczną Zjednoczona Partią Narodową (United National Party), zmarłemu w 1952 roku. Po jego śmierci władzę obejmuje syn Dudley, który rezygnuje w roku 1953. Tę przyśpieszoną dymisję spowodował wzrost niezadowolenia społecznego, wywołany podwyżką cen ryżu. Ale władza wciąż pozostaje w rodzinie, bo sięga po nią sir John Kotelawa, wuj Dudleya. Sprawowanie funkcji i urzędów państwowych przez familie oraz hermetyczność elit są charakterystyczną cechą systemu politycznego Sri Lanki.
Bardzo trwałe i wyraźne są na wyspie tropy angielskie. Prawdziwymi idolami lankijskiej młodzieży z klasy średniej są mistrzowie krykieta, a każdy mecz reprezentacji narodowej sprawia, że pustoszeją ulice Colombo, wyludniają się sklepy i restauracje. Wciąż widoczne są znaki z czasów kolonialnych - dawne rezydencje Anglików, resztki English way of life, domy z kamienia, strzyżona starannie trawa, kluby angielskie, a wśród nich najbardziej reprezentacyjny, umiejscowiony w Nuvara Eliya. Angielscy gentlemani założyli go w 1876 roku, rządy lankijskie znacjonalizowały, mimo to do dzisiaj posiada odrębne wejścia dla panów i pań, bar wyłącznie dla panów, czytelnię i lodge (pokój) - dla pań. Kilkaset metrów dalej wciąż działa stara poczta kolonialna, pomalowana czerwoną farbą olejną i ozdobiona charakterystyczną białą fugą. Strudzonych zaprasza Tea Factory Hotel, zaadoptowana na restaurację i hotel fabryka herbaty, dawna własność angielska.
Bogatych świadectw skomplikowanej historii wyspy dostarcza także forteca Sigiriya, wzniesiona przez króla Kasyapa na przełomie V - VI w. p.n.e., ulokowana na wysokiej i wyniosłej skale. To właśnie tutaj można oglądać freski przedstawiające obfite i przyjemne kształty kobiet (Panny z Sigiryi), rozpraszające pobożnych mnichów. Do dzisiaj z 500 historycznych fresków przetrwało zaledwie 19, nic zatem dziwnego, że wpisano je na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Forteca dowodzi wysokich talentów inżynierskich i technicznych jej budowniczych, którzy ponad 25 stuleci wstecz potrafili rozłupać monolityczną skałę i stworzyć dla władcy panoramiczny taras widokowy. Stromymi schodami wspinają się nań lankijskie uczennice ubrane w skromne białe bluzki i niebieskie spódnice. Wiele z nich złamało dzisiaj szkolny szyk i na wyprawę założyło spodnie dresowe, aby ich wścibscy koledzy nie mieli okazji do niestosownego podglądania.
A w fortecznej grocie, w niedalekiej Dambulli, znajdują się piękne i bajecznie kolorowe posągi Buddy uczącego, medytującego, czyli niosącego pomoc tym, którzy jej potrzebują; śpiącego, odpoczywającego, błogosławiącego i wreszcie umierającego. Budda wstawał o piątej rano i po pracowitym dniu zasypiał z równo ułożonymi stopami. Nierówne ich ulokowanie to znak boga umierającego. Wszędzie można dostrzec drzewo Badhi, którego obecność poprzedza budowę świątyni. Złożony liść przypomina świątynną wieżę. To właśnie tutaj, w Dambulli, mnisi i przewodnicy podkreślają, że buddyzm nie jest religią, lecz raczej filozofią życia. To także oficjalna wykładnia Sangha - mnisiej organizacji. Jej dziełem jest wielka kronika wyspy, Mahavamsa, pisana od wieków z mozołem i pedanterią.
Mocarny krab
Blisko dwudziestomilionowa ludność Sri Lanki jest zaskakująco silnie zróżnicowana społecznie, majątkowo, kulturowo i cywilizacyjnie. Najbiedniejsi mieszkańcy Colombo potrafią przeżyć za równowartość 50 dolarów miesięcznie, 90 dolarów zarabia kobieta zatrudniona w interiorze na plantacji herbaty, 250 (plus napiwki) otrzymuje pracownik hotelu obsługujący zagranicznych turystów. Przedstawiciele klasy wyższej, związani zazwyczaj z politycznym establishmentem kraju, mają dochody powyżej 2000 dolarów. Prawdziwym szczęściarzem jest K. D. Wije Pala, współwłaściciel trójkołowego tuk-tuka w Colombo, z prawem do postoju pod hotelem Hilton, ulokowanym w najzamożniejszej i najpiękniejszej dzielnicy lankijskiej metropolii - w Forcie. Aż 400 dolarów miesięcznego dochodu czyni go krezusem w biednej części miasta, której jest mieszkańcem. Ponadto właściciele drogich i eleganckich sklepów, do których zawozi turystów są hojni i wypłacają mu od każdej udanej transakcji 5% prowizji. Hotel Hilton, pozostający w wyniosłej izolacji od reszty miasta, oaza spokoju w mieście, jak głosi slogan reklamowy, otwiera największą na wyspie ulicę, Galle Road, stukilometrowy trakt wiodący z Colombo do południowych krańców Sri Lanki.
Znakomicie radzi sobie mistrz masażu i znawca medycyny niekonwencjonalnej dr S. K. Kurrupu. Ceny w jego gabinecie są stałe i blisko godzinny masaż, wykonywany przez uczniów doktora, kosztuje 20 dolarów. Nie ma mowy o żadnym targowaniu, tak tutaj rozpowszechnionym i aprobowanym. Nie jestem biznesmenem, lecz lekarzem - odpowiada krótko na pytanie o możliwość negocjacji końcowej kwoty. Dr Kurrupu daje zarobić naganiaczom pilnie namawiającym na wizytę w jego gabinecie, właścicielom łodzi dowożących klientów, posiadaczom trójkołowców, przewodnikom zbaczającym z tras turystycznych i zachęcających do odwiedzin doktora, właścicielom budynku, sprzątaczkom i masażystom. Zachowany jest, co oczywiste, pełny porządek dziobania, ścisła gradacja dochodowa, najwięcej dla doktora, najmniej - dla naganiaczy.
Dr Kurrupu to jeden z wielu mistrzów lokalnej ajurwedy. Jego sława już dawno przekroczyła granice miasteczka, w którym praktykuje. Tylko nieliczni pacjenci, korzystający z rozsianych w Europie i Azji gabinetów ajurwedy znają sens tego terminu. Pochodzi on z sanskrytu i powstał z połączenia dwóch słów: Ayu (życie) i Veda (wiedza). W istocie chodzi o ziołolecznictwo oparte na tajemnych i historycznych recepturach oraz sztukę masażu, ugniatania czy delikatnego dotykania miejsc ciała połączonych z najważniejszymi organami i narządami człowieka. Z poczuciem apostolskiej misji dr Kurrupu stwierdza, że Chiny ofiarowały światu akupunkturę, Indie - homeopatię, a Sri Lanka, czyli z grubsza on sam - ajurwedę. Zresztą ziołolecznictwo to na wyspie dobry interes, a krótka wizyta w aptece ulokowanej tuż przy zielniku uszczupla poważnie zasoby finansowe. Każdy znajdzie lek dla siebie. Chory na nadciśnienie dowie się, że trzymiesięczna kuracja doprowadzi do idealnej normotensji, zawstydzony użytkownik viagry może ją odstawić, bo doktor Kurrupu zaordynuje mu stosowne zioła. Żylaki, nadmierne owłosienie lub jego brak, defekty serca, układu krążenia, wrzody i czyraki, podwyższony poziom złego cholesterolu, hemoroidy, niegojące się blizny, cukrzyca, neurastenia czy trądzik - to dla mistrzów ajurvedy fraszka.
Poza kręgiem beneficjentów dr Kurrupu jest jego sąsiad, właściciel starej łodzi, plastikowej miseczki i mocarnego kraba. Czeka u granic lasów namorzynowych i namawia zaskoczonych podróżników do wyrwania miseczki z kleszczy kraba. Pokaz wycenia na marnych 100 rupii (1 dolar). Wstrząsającą lekcję przetrwania funduje florystyczny maratończyk, biegnący z bukietem kwiatów za mikrobusem pełnym turystów. Tylko człowiek niewrażliwy nie zatrzyma pojazdu po kilkukilometrowym i nierównym wyścigu człowieka i maszyny. Wręczone zwitki banknotów zaledwie w niewielkim stopniu zrekompensują wysiłek podążającego z determinacją lankijczyka. Inni, stając się przedmiotem lokalnych plotek, decydują się na związek małżeński z bardzo wiekowymi Europejczykami i budowę domów wzdłuż pięknych brzegów rzeki Bentota. Złośliwy nasz przewodnik podczas rzecznej peregrynacji pokazuje kolejne zabudowania i podaje cenę młodego Lankijczyka lub Lankijki, poślubionych dla egzystencjalnego spokoju partnerom ze Starego Kontynentu. Kupuję Lankijkę, kupię Lankijczyka - mówi złośliwie.
Nadzwyczajnych wrażeń dostarcza podróż w górę rzeki Bentota, nawet z prześmiewczym guidem. Wzdłuż brzegów rośnie mnóstwo drzew mangustiono (smaczeliny, hybrydy truskawki i winogron), wydających zdrowotne owoce i wielobarwnych kwiatów, w tym kwiatów lotosu i rzecznych lilii. Widać drzewa betelowe, których halucynogenne liście żują tutaj niemal wszyscy. Znakiem rozpoznawczym są karmazynowe usta, bo tak je barwi długo żuta roślina, oraz brzydkie ciemne zęby. Betel znosi pragnienie głodu i dodaje na chwilę złudnej siły. Na jarmarku w Nuvara Eliya można kupić to iluzoryczne nasycenie za 150 rupii, a kramarz dorzuci gratis orzech palmy betelowej i zachęci do spożycia łyżki wapna, osłabiającego rujnujące efekty narkotyku. Pełno wokół bajecznie kolorowych ptaków, latających lisów (flying foxes), czyli nietoperzy o półmetrowej rozpiętości skrzydeł, żywiących się owocami. Dużo kormoranów, orłów, waranów, jazgocących wiewiórek, a nawet solidny i niczym niespeszony, zapewne zurbanizowany, legwan. Bestia zażywa słońca w pobliżu zniszczonej i wypłukanej przez rzekę tablicy, informującej, że niegdyś na nadbrzeżu siedzibę miał nobliwy Lions Club.
c.d.n.
Prof. dr hab. Marek S. Szczepański
Instytut Socjologii, Wydział Nauk Społecznych