a/ "Przyrząd do ścinania głowy skazańcoml.../". Wielka Encyklopedia Powszechna PWN t.4, Warszawa 1964, s.235.
b/"Instrument de dcapitation pour les condamns a mort". Nouveau Petit Larousse Paris 1969, s.492
Dokładny opis gilotyny zawarty jest w wierszu H.M.Enzensbergera pt. "J.I.G. /1738-1814r/". Zacytujmy więc odpowiedni fragment:
"1/ rusztowanie; 1 a/ deski; 1 b/ słupy; 1 c/ wpusty; 1 d/l okucia miedziane; 1 e/ ślemię; 1 f/ przeguby;
2/ nóż; 2a/ blat; 2b/ opadające ostrze;
3/ okulary;
4/ ława; 4a/ opuszczana deska; 4b/ łożysko rolkowe; 4c/ koryta;
5/ kosz wiklinowy; 5a/ wykładzina cynkowa; 5b/ trociny;
6/ naciąg; 6a/ lina naciągu; 6b/ sprężyna; 6c/ łapaka do wyciągania gwoździ;
6d/ spust".
Joseph-Ignace Guillotin (1738-1814) nie wynalazł tego przyrządu, który później został nazwany gilotyną. Istniało już takie przyrządzenie. Od XVI w. było znane w wielu krajach Europy w (pd Francji, w Anglii pod nazwą maid, we Włoszech - mannaja, w Niemczech Diele). Doktor zaproponował tylko, aby karą ścięcia objąć wszystkich skazańców (przedstawicieli plebsu wówczas nie ścinano, a wieszano) oraz, aby to ścinanie odbywało się za pomocą jednej z udoskonalonych machin używanych wówczas w Anglii. Propozycję doktora przyjęło Zgromadzenie Narodowe. Wyłoniona komisja zwróciła się o radę do słynnego chirurga Louisa. Według jego wskazówek niemiecki mechanik, Schmidt, skonstruował ulepszony przyrząd, wzorując się na angielskiej machinie.
Urządzenie oddano do użytku 25 kwietnia 1792 roku. Wydawać by się mogło, że doktor Guillotin, lansując to narzędzie do uśmiercania, był cynicznym człowiekiem. Nic bardziej błędnego. Otóż należał do kategorii miłosiernych homo sapiens. Chciał aby, jeżeli już konieczne jest wyeliminowanie szkodliwej jednostki ze społeczeństwa, odbywało się to bez zadawania jej fizycznego bólu (ówczesne techniki uśmiercania przestępców nie gwarantowały bezboleśności): "Dbam o to, żebyśmy za pomocą maszyny mojej, moi panowie, w mgnieniu oka zeszli z tego świata nie czując bólu. Śmiech zgromadzenia/.../" (Enzensberger)
Tak więc doktor, lansując tę śmiercionośną machinę, kierował się miłosierdziem; bo był, jak stwierdziłem, miłosiernym człowiekiem. I to jest pierwszy paradoks doktora Guillotin.
Istnieje stary, dobry obyczaj, że nazwę wynalazku tworzy się od nazwiska wynalazcy (pomysłodawcy). Doktor Guillotin, pochłonięty całkowicie ideą propagowania narzędzia, które likwidując jednostkę, nie zadawało jej bólu, zapomniał o tej zasadzie; i to był poważny błąd doktora. Początkowo udoskonalony przyrząd do zabijania nazwano louisette, później jednak zaczęto urządzenie to określać jego nazwiskiem. Doktor protestował, ale nic nie wskórał i musiał się z tym pogodzić. Tak więc nazwisko tego miłosiernego i zacnego człowieka przylgnęło do tej śmiercionośnej machiny na stałe. I to jest drugi paradoks doktora Guillotin.
Wynalazek wywołał uboczne skutki ujemne. Otóż Guillotin za pomocą gilotyny nie tylko zhumanizował akt uśmiercania przestępców, ale także, niestety, usprawnił go. Z tej drugiej właściwości gilotyny (jako wydajnego urządzenia) skwapliwie skorzystała Wielka Rewolucja Francuska, zabijając za jej pomocą tysiące ludzi. Była to jednak już wina użytkowników gilotyny, a nie dobrego i zacnego doktora Guillotin.
Rewolucjoniści lubili gilotynować. Było to ich główne zajęcie. Zgilotynowali między innymi swojego króla, Ludwika XVI z rodu Burbonów - 21 stycznia 1793 roku. Podczas egzekucji król zachował się godnie i dzielnie: jak przystało na boskiego pomazańca. Ludwik XVI nie był dobrym władcą,; nie nadawał się do tej roli. Chyba w tym jednym jedynym momencie w życiu okazał swoją królewskość. Ta ekstremalna sytuacja wyzwoliła drzemiące w nim dotąd zasoby królewskości. "Umieram niewinnie, przebaczam mym wrogom, pragnę, by moja krew przyniosła pożytek Francuzom i uśmierzyła gniew Boga". To były ostatnie słowa Ludwika XVI z rodu Burbonów.
Damy mają pierwszeństwo. Tę fundamentalną zasadę savoir vivru pogwałciła Rewolucja Francuska, wysyłając na gilotynę wpierw króla, a dopiero potem jego żonę, Marię Antoninę. Było to 16 października 1793 roku. Zachowanie królowej podczas egzekucji, podobnie jak Ludwika XVI, odznaczało się godnością. W tych ostatnich chwilach wykazała wielki hart, którego często brakowało jej wcześniej. Zachował się rysunek Dawida, znanego malarza, który przedstawia Marię Antoninę jadącą wózkiem na miejsce stracenia. Ręce ma związane na plecach. Na głowę nasadzono jej czapką frygijską. Z twarzy promieniuje pogarda dla motłochu.
Powtórzmy jeszcze raz: oboje - i król Ludwik XVI Burbon i Maria Antonina, córka Marii Teresy, cesarzowej Austrii, z rodu Habsburgów, okazali królewskość w obliczu gilotyny.
Nie okazała natomiast godności w kontakcie z gilotyną hrabina du Barty, słynna faworyta Ludwika XV. Lata świetności miała już wówczas za sobą; żyła z dala od dworu. Du Barty jeszcze przed okresem represji wyjechała do Anglii w poszukiwaniu skradzionych klejnotów (znalazła je). Wbrew przestrogom, wróciła jednak do Francji - do swojej wspaniałej siedziby w Louvecienne, żeby spotkać się z bliskim jej sercu diukiem de Brissac. I wówczas schwytali ją rewolucjoniści (została zdradzona przez ulubionego Murzynka, Zamorę). "Była jedyną kobietą wśród tylu kobiet, straconych w czasie tych okropnych dni, która nie mogła znieść widoku gilotyny /.../ " - zapisała Vigee-Lebrun, osiemnastowieczna malarka. Kiedy prowadzono du Barty na szafot, krzyczała. Krzyki nie wywierały żadnego wrażenia; zaczęła więc grzecznie prosić: "encore un moment, monsieur le bourreau" ("jeszcze chwileczkę, panie kacie"). Niestety, kat był nieubłagany i spełnił swoją powinność. "Pochodząc z najniższych warstw społecznych przeszła przez królewskie pałace, aby dojść na szafot"- to jeszcze Vige-Lebrun o pani du Barry.
Wiele arystokratek i nie mniej dżentelmenów, w których żyłach płynęła błękitna krew, podczas Rewolucji oddało niewinnie głowę pod gilotynę, którą wylansował monsieur Guillotin, wybitny przedstawiciel oświeceniowego humanitaryzmu.
*Tekst powyższy jak i tekst tego samego autora w poprzednim wydaniu "GU" przedrukowujemy z naszej ulubionej "Naszej Gazetki" - salonowego pisma polonistów; do tego stopnia ulubionego, iż postanawiamy - z dniem dzisiejszym - wszystkie przedruki stamtąd opatrywać winietki "Naszej Gazetki"