Polemiki

Dlaczego nam się chce ?

Dlaczego nam się nie chce? Pytał mój egidowy tata - Maciej Rzońca - studentów z jednego piętra, jednego akademika. Zrobił wywiad, wydrukowano go w Gazecie Uniwersyteckiej (Nr 31), zwiastun materiału trafił nawet na jej okładkę.

Gazetkę kupiłem na stołówce, wsuwam kapuśniak, czytam (wiem, że to nieładnie) i krztuszę się co trzy sekundy. "Nam się nie chce", "wolę zagrać w brydża, albo napić się z kolegami wódki", "najlepszy dyplom nie uczyni mnie świetną dziennikarką", "kolega robi karierę dziennikarską ze średnim wykształceniem". Po co się uczyć, po co zmieniać cokolwiek. "Kolega ukończył w zeszłym roku medycynę z drugą lokatą i niewiele brakowało a musiałby dać solidną łapówkę, aby dostać się na bezpłatny, bezetatowy staż". "Biblioteka jest daleko" a "dla biednych nie ma satysfakcji", no chyba, że "jest się dziewczyną i złapie się bogatego męża". Takie to argumenty przedstawili rozmówcy Macieja, jak już wspomniałem mieszkańcy jednego piętra w jednym akademiku. Czy to obraz prawdziwy?

Otóż nie. W zupełnie innym akademiku, na zupełnie innym piętrze rozmawiam z sąsiadami. Adam i Iza, studenci psychologii, prowadzą dobrze prosperującą firmę. Zaczynali od zera, teraz zarabiają trzy razy tyle co moi rodzice, specjaliści po 30 latach pracy. Moi sąsiedzi pracują ciężko, ale studiów nie rzucili. Człowiekowi interesu psychologia przyda się zawsze.

Wiesiek i Olga tez studiują psychologię, Wiesio zadbał nawet o to, żeby bronić się na KUL-u. Oboje kończą studia w najbliższych tygodniach, chcą się kształcić dalej. Intensywna nauka języków jest ich pierwszym krokiem do kariery naukowej, którą chcą kontynuować za granicą,. Muszą dobrze gospodarować czasem, sporo opieki wymaga ich 5 letnia córeczka, znana w całym akademiku Kasia...

Justyna jest studentką V roku filologii rosyjskiej. Dzisiaj nikt nie potrzebuje nauczycieli tego języka. Po co ona studiuje? Czy tylko, żeby dostawać wysokie stypendium naukowe za średnią 5,0? Po co jej ten indywidualny tok studiów, cały ten wysiłek, czy tylko po to, żeby utrwalić nazwisko w katalogu Biblioteki Śląskiej? Trzy lata temu większość jej koleżanek zmieniła wydział, a dziś okazuje się, że rusycyści są potrzebni dziesiątkom firm wchodzących na rynek wschodni. Justyna, prócz tego, że kocha literaturę i muzykę potomków brata Rusa, ma szansę być wziętą tłumaczką.

Albo ten zza ściany, student prawa. Szybko zmierza do końca studiów, chociaż małoletni. Piątki z góry na dół, wzrok posępny - dusza poety. Nienawidzi swoich studiów, choć prymus, twierdzi, że studiuje prawo dla samoobrony. Chyba zrobi karierę artysty, już dziś ma dziesiątki fanów. Nie je, nie śpi, pali "Kapitany" i albo się uczy , albo pisze wiersze. Jemu nie tylko się chce, on musi... No i nigdy nie narzeka.

To tyle o sąsiadach z piętra, wracamy do rozmówców Macieja, którym się nie chce. "Kolega jest cenionym dziennikarzem radiowym, rzucił studia bo "tylko mu przeszkadzały w pracy". Mój Boże, słyszeliście chyba przysłowie o baletnicy? Krzysiu, mój kumpel z grupy, jest pełnoetatowym dziennikarzem, członkiem kolegium redakcyjnego i jakoś nie przyszło mu do głowy rezygnować z dalszej nauki. On ma jeszcze czas na pisanie książek. Mam też na roku paru innych kolegów, którzy pracują w gazetach, radiu, żaden z nich jakoś nie rzuca studiów. Może jest to wpływ dr Kautego, który powtarza nam na zajęciach: "Ludzie! Korzystajcie z życia, bo mamy tylko jedno. Można spędzać czas przy piwie, albo przy kartach, ale czy warto? Uczcie się teraz, dziś, bo w życiu będzie już tylko głupiej. To jest nasza szkoła, nasza świątynia wiedzy. Tu w ,tych okropnych Katowicach, na śmiesznym UŚ-u, tu jest wiedza. Za tymi murami, w życiu będzie już tylko głupiej i głupiej..."

Maciej Rzońca wspomniał w swoim artykule o upadku kultury studenckiej, podobno zamarły już kluby studenckie. Żakowie nie garną się już do kół naukowych, grup zainteresowań, no nędza i czarna rozpacz. Moim skromnym zdaniem jest to przykład tzw. lania wody. Maciej po prostu wypadł z branży, bo przecież macierzysty klub jego dawnego wydziału "Pod Rurą" wręcz kwitnie. Jak mam traktować fakt, że program III polskiego radia w najlepszym czasie antenowym poświęca systematycznie pół godziny na przedstawienie działalności klubu. Jest to obecnie najbardziej rock n`rollowy punkt na Śląsku, praktycznie codziennie coś się dzieje. Cotygodniowe koncerty , jamsessions, grają kapele z okolic, emocjonalnie związane z klubem, ale nie tylko. Widziałem tam ostatnio grupy "Voo Voo" czyli formację nr 1 w kraju nad Wisłą. Po koncercie Wojtek Waglewski powiedział mi, że następną płytę koncertową nagra właśnie "Pod Rurą", bo takiej publiczności nie ma nigdzie w Polsce. Jako człowiek bywały, mogę z dumą potwierdzić jego słowa. Albo na przykład takie piątki. Co piątek klub organizuje "pogoteki", czyli potańcówki z muzyką, której próżno szukać "na śląskiej fali". Na te spotkania z muzyką trudną, niekomercyjną, hałaśliwą, ale przeciec tak charakterystyczną dla końca drugiego tysiąclecia, przychodzi duto więcej ludzi niż może się w klubie zmieścić. Wyobraźcie sobie, że kilkadziesiąt osób nie może wejść, żeby po prostu posłuchać płyt gramofonowych. Zostają pod oknem, słuchają, gadają, czasem piją piwo, są razem. Wśród nich studenci są większością, tak samo jak studentami są organizatorzy wszelkich imprez w klubie. Można jeszcze pisać o giełdach płytowych "Pod Rurą", gdzie dostanie się płyty, których próżno szukałem w 8-mio piętrowych sklepach muzycznych w Nowym Jorku. Klub "Pod Rurą" tętni życiem, tętni kulturą. Kulturą nową, bardzo odmienną od tej sprzed paru lat, ale czy przez to gorszą? Mniej wartościową? Nie dla studentów!? Jadę czasem z takich imprez ostatnim pociągiem do Ligoty, ludzi wracających na osiedle akademickie jest z miesiąca na miesiąc coraz więcej. Byłem ostatnio na koncercie Ornette Colemana, który grał z orkiestrą WOSPRiTV w Centrum Kultury. Uznany i bogaty festiwal Jazz Jamboree nie było stać na zaproszenie gwiazdy tej klasy. Wielu studentów mogło go zobaczyć za śmieszne pieniądze w jeszcze śmieszniejszych Katowicach. Wydarzeń kulturalnych jest bardzo wiele w okolicy, trzeba tylko umieć korzystać z życia. A jeżeli ktoś woli pić wódkę, no cóż, też sposób, byle nie pić dla zabicia czasu.

Odwiedzili mnie niedawno znajomi, on Francuz, ona Amerykanka. Oboje są jeszcze studentami, w Polsce byli pierwszy raz. Pomieszkali trochę u mnie w akademiku, połazili po klubach, kinach. Są zaskoczeni poziomem życia studentów w Polsce, zwłaszcza tego życia duchowego, kulturalnego. Dla nich jest to szok, że tak po prostu możemy pójść do kina, obejrzeć film Jarmuscha czy Greenway'a. Tego nie ma ani w dumnej Ameryce, ani przemądrzałej Francji. Tam kultury się długo szuka, albo idzie na "Batmana". A że nie działają u nas, jak pisze Maciej, koła naukowe, no cóż, nie ma już forsy na takie działania. Prawo rynku kochani, podaż, popyt i te sprawy... Tak jest wszędzie na świecie, takie jest życie. "Nie ma satysfakcji dla biednych" mówił student prawa w poprzednim artykule. No to jak to jest, że w tym roku stoi pod moim akademikiem dwa razy tyle samochodów co wcześniej?

Ludzie sprzedają, kupują, kombinują jak mogą. Czasem z trudem łączą koniec z końcem, a Czasem prosperują całkiem nieźle. I to wcale niekoniecznie dzięki łapówkom i znajomościom. Podstawą jest pomysł na życie, trochę oleju i ciężka praca. Bo tak to już jest z tą darwinowską ewolucją, że słabsi odpadają. Przecież o to walczyliśmy, robiąc strajki na uczelniach, malując na murach hasła na pohybel komunistom. Nie ma odwrotu.