W SOSIE WŁASNYM
STEFAN OŚLIZŁO
Pocztówka z wakacji
STVBEEV - tak zdaje się rozpoczynali listy starodawni Rzymianie, tak i ja zaczynam, chociem nie Rzymianin, ale jakoś zacząć trzeba. Można jeszcze po staropolsku: W imię Ojca i Syna et caetera, u nas wszyscy zdrowi, z wyjątkiem moim, ale to wyjaśnię za chwilę. W pierwszych słowach mego listu uprzejmie donoszę, że strzeliłem głupstwo w poprzednim felietonie, a właściwie zauważyłem jedno głupstwo, choć może strzeliłem więcej. Mianowicie akademicy krakowscy po trzydziestu latach istnienia wchodzili w quattrocento, a nie cinquecento, jak to zazdrosny o ich długowieczność imputowałem. Tym samym uważam sprawę za zakończoną i proszę się mnie nie czepiać. W drugich słowach mego listu uprzejmie donoszę, że więcej grzechów nie pamiętam, co jest o tyle istotne, że sytuacją, w jakiej znalazłem się wymaga wszechstronnego i penetrującego zakamarki duszy rachunku sumienia.
Jak Pan Redaktor pamięta, w drugiej połowie czerwca uniwersytecka nasza społeczność została poruszona konfrontacją Jego Magnificencji z miłościwie nam panującymi związkami zawodowymi, które niezbyt wyrozumiale odniosły się do światłego programu wymuszonej naprawy finansów Almae Matris. Ponieważ finansów i tak poprawić nie można, a widmo nadchodzącego kresu możliwości stanęło przed oczyma i wionęło okrutnie w nos, na koniec społeczność na taki się koncept wzmogła, żeby się po trzydziestu latach zintegrować, aby tym bardziej doniosłą uczynić nadciągającą niechybną dezintegrację. I wtedy ktoś, zapewne filmoznawca z kulturoznawstwa poddał myśl iście szatańską. Oto sprytni jacyś Italczycy pono zwodowali u końca wieku nowy statek typu,, Titanic'', tyle, że jeszcze większy i wspanialszy niż ta kupa żelastwa wyklepana onegdaj przez Anglosasów. Kolega filmoznawca poinformował nas, że ta nowa łódka może zabrać na pokład ponad trzy tysiące pasażerów, a więc jakby się upchało, to wejdzie nań cała załoga uczelni: asystenci i portierzy, i doktorzy i kwestorzy, i techniczni i fizyczni oraz dydaktyczni. Koleżanka z Działu Finansowego sprytnie zauważyła, że wskutek trudnego do powstrzymania wzrostu kursu złotego naszych finansów starczy akurat na bilety dla wszystkich, z wyjątkiem rzecz jasna doktorantów, ale oni przecież mają robić doktoraty, a nie pływać po morzach i oceanach. Głosowanie było formalnością. Nieliczne wypowiedzi w dyskusji nawoływały co prawda do umiaru i wykupienia rejsu statkiem po stawie w Parku Kultury, ale zostały zagłuszone gromkimi okrzykami w stylu,, Po nas choćby potop!'', ,, Albośmy to jacy tacy? !'' oraz,, Nam wpłynąć na cichy przestwór oceanu nakazano'', bo rok wszakże mamy mickiewiczowski.
Pan, Panie Redaktorze, swoim zwyczajem przegrał bilet w kości, więc tu Pana nie ma. Może to nie było takie głupie, bo przestwór oceanu, choć cichy, to przecie chybotliwy i to tłumaczy dlaczego nieco niezdrów się czuję, zwłaszcza na umyśle. Rejs na razie spokojny. W ciągu dnia coraz to inne grupy uczonych zapadają w błogą senność. Panie sekretarki potrafią nawet przewidzieć, kiedy która grupa zapadnie. One po prostu znają normalny rozkład zajęć swoich szefów oraz ich podwładnych. A senność nieomylnie przychodzi w godzinie zwyczajowego seminarium naukowego - niestety nie jest łatwo odwyknąć od całorocznej rutyny.
Tylko glacjolodzy nie śpią i wciąż o czymś dyskutują z wielkim ożywieniem. Ponieważ jednak łódka jest raczej spora, nikomu to nie przeszkadza. Odbywamy długie spacery poznając okolicę. Koledzy prawnicy nawet poruszają się lekkim truchtem, tak jakby wciąż się bali, że nie zdążą na następne zajęcia z kolejnym tysiącem studentów zaocznych.
Czynności integrujące załogę podejmujemy wieczorami, kiedy orkiestra gra, a w licznych restauracjach i barach kipi światowe życie. Koleżanki z Działu Współpracy z Zagranicą przypominają co prawda, żeby nie przekraczać ryczałtu barowego, ale kto by tam Panie Redaktorze o tym pamiętał. Okazuje się, że na uczelni pracuje wielu miłych ludzi i szkoda, że poznajemy się dopiero w trakcie rejsu integrującego, który poprzedza trwałą dezintegrację. O dezintegracji wspominał na początku rejsu kolega fizyk, który sugerował, że statek jest za duży jak na taki mały uniwersytet, po czym się zaperzył i wygłosił wykład na temat czerwonych olbrzymów i białych karłów. Tak przejrzysta aluzja polityczna oburzyła obydwa związki, które zgodnie postanowiły wysłać go do czarnej dziury, która się oczywiście też znalazła gdzieś pod pokładem. Później już żadne incydenty nie zakłócały zabawy. Orkiestra gra, panowie proszą panie i zachodzą w głowę, jak to możliwe, że przez tyle lat nie potrafili dostrzec tych wspaniałych dziewcząt za ich wielkimi biurkami. Może im dyrektor administracyjny rano coś dosypywał do kawy, żeby traciły swój naturalny urok i koncentrowały na tym, czego jeszcze zabraniają przepisy i jak można sprowadzić fantazjującego uczonego na ziemię. Pan Rektor mówi do nas wierszem, morze kołysze nas znowu do snu. Tylko ci glacjolodzy coraz bardziej podnieceni. Zrobiło się trochę chłodniej. Chyba Pan nie myśli Panie Redaktorze, że... Idę policzyć szalupy.