Czytałem gdzieś, że w niemieckim zamku Johanninsberg jest przechowywana niezwykle cenna kolekcja kilkunastu tysięcy wiekowych win. Miejsce to, zostało nazwane "Bibliotheca Subterranea", czyli Biblioteka Podziemna.
Przypominam sobie tę informację ilekroć mijam opustoszały gmach przy ul. Francuskiej, czyli tam, gdzie mieściła się kiedyś Biblioteka Śląska. Nie raz też przemknęła mi przez głowę myśl, jakżeby to wspaniale było, gdyby taką bibliotekę podziemną urządzić tutaj na Francuskiej. Nazwa ulicy niezwykle adekwatna. Już widzę państwa ironiczne uśmiechy i słyszę kpiące uwagi: "Gdzież głupku będziesz trzymał to wino? Koło torów kolejowych? Toż największy prostak wie, że drgania wywołane przez przejeżdżające pociągi fatalnie wpływają na jakość wina". Tak, to racja. Ze wstydem i żalem wycofuję się z tego pomysłu, pomijając już inną niedogodność - ot, drobiazg... Nie mamy wina.
Nie myślcie jednak państwo, że sprokurowałem ten wstęp jedynie gwoli waszej uciechy. Nie, nie... Jest w tym trochę mojej perfidii, gdyż wiem, że Dyrektor Biblioteki Śląskiej prof. Jan Malicki jest znawcą i win koneserem, co potwierdza ścisłe związki literatury i kultury w ogóle z tym wspaniałym darem Dionizosa. Takim nieocenionym autorytetem w tej materii był np. zmarły niedawno prof. Aleksander Gieysztor.
Czym jednak są próżne żale sybaryty, wylewającego łzy za fatamorganą omszałych butelek w porównaniu z autentyczną mizerią jaka dotyka na co dzień naszą uczelnię, a konkretnie Bibliotekę Uniwersytecką. Nie będę ukrywał, że do tych smutnych rozważań skłonił mnie zamieszczony w marcowym numerze naszej Gazety artykuł pani Wandy Dziadkiewicz, Dyrektora tejże Biblioteki.
Wysoki Senacie! Panie, panowie profesorowie. Przypomnijcie sobie takie powiedzenie: "Wizytówką każdej wyższej uczelni jest jej biblioteka". Teraz zaś padnijmy wszyscy na kolana i dziękujmy Bogu, że przyszli studenci o tym nie wiedzą, gdyż inaczej podczas najbliższej rekrutacji trzeba będzie korzystać z doświadczeń Wojskowej Komisji Uzupełnień.
"Gazeta Uniwersytecka" jest pismem, w którym teksty zamieszczają autorzy (może za wyjątkiem niżej podpisanego) szczycący się doskonałymi manierami, dbający o kulturę słowa, precyzujący i cyzelujący swe myśli z godną naśladowania pieczołowitością. Artykuły te można bezpiecznie czytać dziatwie szkolnej po 23. 00 bez obawy, że skalane zostaną uszka naszych cherubinków. Nie mówiąc już o zbawiennym ich wpływie na prędkość zasypiania.
Przypadek Biblioteki Głównej jest jednak tym wyjątkiem, który prosi się aż o to, by użyć wyrazów powszechnie uważanych za obelżywe. Jest to bowiem ewidentny skandal. O skandalach zaś ludzie wysoce kulturalni mówią i piszą niechętnie. Stąd pewnie cisza, która od 1991 roku zalega nad tą trumną.
Jak napisała pani Dyrektor Dziadkiewicz: wtedy to 26 lutego 1991 roku po raz ostatni Senat zajął oficjalne stanowisko wobec Biblioteki Uniwersyteckiej. Później oszczędności objęły nawet i takie gesty.
Jeżeli to jest skandal, to jak nazwać, propozycję utworzenia w pomieszczeniach na Francuskiej Śląskiego Domu Aukcyjnego? O takiej decyzji nie można powiedzieć inaczej jak haniebna! Ten budynek oddany do użytku w latach 30 i przekazany Towarzystwu Czytelni Ludowych był budowany z myślą o książkach i książce do dzisiaj służył. Obowiązkiem każdego, kto dumnie uważa się za humanistę jest walczyć o to, by nadal mógł pełnić swą pierwotną rolę może właśnie jako Biblioteka Uniwersytecka.
Nie ma co ukrywać. Dystans pomiędzy Uniwersytetem a Biblioteką Śląską znacznie się ostatnio powiększył i nie chodzi tu tylko o odległość liczoną w metrach.
Były kiedyś w tym kraju czasy, kiedy ludzi książki: bibliotekarzy, księgarzy, antykwariuszy i bibliofilów łączyła autentyczna, tajemna nić porozumienia dająca im coś równie ważnego jak doraźnie korzyści, bo poczucie więzi. Dziś jak się okazuje na takie sentymenty nie ma miejsca. Tak jak nie ma go dla Biblioteki Uniwersyteckiej.
Wiem, że nadużywam przywilejów laika, który chlapiąc jęzorem na lewo i prawo ignoruje żelazne reguły ujęte w karby dwóch bezwzględnych słów: "winien-ma". Cóż, jak mawiał Kisiel "wolno psu szczekać na Pana Boga".
Wiem też, że propozycja Śląskiego Domu Aukcyjnego musi być z pewnością atrakcyjniejsze niż uczelni, której nawet flagowy statek "Uniwersytet Śląski" bojkotowany jest z powodu długów przez portowych pilotów.
Spodziewam się, że pomysł ulokowania w dawnej Bibliotece Śląskiej naszej biblioteki, może wywołać u Dyrektora Edwarda Wąsiela atak niekontrolowanej furii (byłby to istotnie imponujący kolec w Jego cierniowej koronie), stąd też przez kilka tygodni będę musiał ukrywać się w okolicach śmietnika.
Cóż więc powoduje, że upieram się przy tym pomyśle? Nic - poza przekonaniem, że jak rzadko kiedy, to w tym przypadku mam rację. Nie wiem czy Dyrektor Malicki czytał książeczkę zatytułowaną "Coś o winie - Poradnik blefu diskonałego" (W-wa 1991). Jej autor HarryEyres zamiescił tam taką oto dedykację: : Książkę tę dedykuję Mojemu Ojcu - który nauczył mnie pić i mojej Matce - która nauczyła mnie czytać".
Panie Profesorze! Odstąpię od wspomnianego na wstępie pomysłu "Biblioteki Podziemnej", bo studentów pić nie trzeba uczyć, są w tym względzie utalentowanymi samoukami. Może więc chociaż nauczyć ich czytać?!