ŻYCIORYSY NA MIARĘ

(Dokończenie felietonu z ubiegłego miesiąca)

Luis przyjeżdżając na zachód miał za sobą ukończone w Polsce studia (historia), a przed sobą pięć obozów dla emigrantów we Włoszech, Austrii i Niemczech. Dla mnie był postacią wprost nieocenioną jako źródło informacji. Niestety muszę państwa srodze zawieść. Opowieści Luisa nie mają w sobie nic z atmosfery Hotelu Lambert czy zacisznej przystani w Maisnos-Laffitte. Moje pytania o rolę inteligencji w emigracyjnym obozowym życiu wywołały u Luisa takie paroksyzmy śmiechu, iż zaistniały poważne obawy, że dyskusję zakończy atak kolki.

Rytm życia we włoskich obozach wyznaczał ruch pałki włoskiego żandarma i jeżeli nikt o to nie miał pretensji, to tylko dlatego, że zrobione na powitanie zdjęcia w trzech klasycznych pozach (2 x profil i 1 x en face) a także rzucony na goły beton materac nie pozostawiały żadnych złudzeń co do roli jaką przyszło im tam odgrywać. Osoby wierzące w niezłomność polskiego ducha i siłę naszego oręża mogę jedynie pocieszyć tym, że z walk prowadzonych z Albańczykami za pomocą elementów ogrodzenia i drobnych sprzętów domowych w obozie Latina wyszliśmy zwycięsko. Niestety jak to zwykle u nas bywa większość pospolitego ruszenia upojona sukcesem (i nie tylko sukcesem) została spacyfikowana przez oddziały specjalne i odesłana do obozu karnego w Capui, któremu tamtejsze realia Polacy nadali wdzięczną nazwę Capua Nowa Gwinea.

Poprzestańmy jednak na tych sensacjach rodem z brukowej prasy - choćby nawet był to bruk antycznej Via Apia - i przejdźmy do naszej ulubionej "roli polskiej inteligencji... " itd. Dawała ona znać o sobie zwłaszcza wraz z końcem lata i tym samym zamknięciem sezonu turystycznego. Opuszczone przez latynoskich kochanków bezrobotne panie doktor albo pozbawieni możliwości okradania turystów absolwenci różnych nieprzydatnych we Włoszech kierunków studiów zaczynali snuć marzenie o wyjeździe do USA i Kanady. Oczywiście nie wystarczyło być antykomunistą czy zwykłym członkiem "Solidarności", by na lotnisko im. Kennedy`ego pofatygował się z powitaniami Ronald Regan. Do otrzymania wizy konieczny był odpowiedni życiorys. I tu wkraczał Luis. Luis dobrze znał język włoski i miał talent do wymyślania ludziom ich biografii. Napisał dziesiątki, a może setki życiorysów. Czasem z litości. Czasem za galon wina, co poprawiało mu twórczą wenę. Z tych historii jasno wynikało, że nasze rodaczki, to w większości dziewice-bohaterki, które z obnażonymi piersiami rzucały się pod gąsienice, by zatrzymać kolumnę sowieckich czołgów. Mężczyźni zaś jeśli akurat nie siedzieli w jednej celi z Kuroniem albo doradzali Wałęsie, to byli dwu, a nawet trzykrotnie rozstrzeliwani przez plutony ZOMO. Do dzisiaj po ulicach Nowego Jorku, Chicago czy Toronto chodzą anonimowi bohaterowie, którzy po latach życiorys wymyślony przez Luisa, uznali za swój własny. Jeszcze trochę, a wybudują sobie pomniki, pod którymi nasze oficjalne delegacje będą składały kwiaty. Kto będzie w skład takich delegacji dokładnie nie wiadomo. Kiedy bowiem przekradając się niczym Skrzetuski ze Zbaraża dotarłem do domu, to pierwszym programem, który obejrzałem, tuż po tradycyjnym ucałowaniu ekranu stęsknionego za mną telewizora był film "Skazani na siebie". Dokumentalne zdjęcia z Magdalenki wykrzywiły nieco parę życiorysów "rycerzy okrągłego stołu". Jak teraz, dotychczas niezłomni, bezkompromisowi, nieprzejednani bohaterowie biesiadnych zdjęć wytłumaczą się przed młodymi jastrzębiami prawicy z tego, że zamiast lać komucha w gębę, lali w gardła stawianą przez niego wódkę? Mało przekonująco brzmią tłumaczenia, że jeden tylko umoczył usta. Drugi umoczył tylko palec. Trzeci przyznał się wprawdzie, że jadł, ale zaraz wszystko zwrócił. Czwartego do wznoszenia toastów zmusił osobiście Kiszczak bijąc go pałką, itd. ...

Zgadzam się z opinią mecenasa Wende, który żąda rewizji w domu Kiszczaka. Oczywiście, jeżeli w Magdalence byli sami abstynenci, to z pewnością znajdzie się coś jeszcze ze starych zapasów do... do konfiskowania rzecz jasna.

Znowu będzie potrzeba parę lat, by ludzie nauczyli się prawidłowej wersji życiorysów. Może na wszelki wypadek zaprosić do Polski Luisa? Z żalem myślę o mądrym wierszu Jonasza Kofty, dzisiaj niestety zapomnianym. Na koniec więc przytoczę tylko fragment:

Życie to nie jest jeszcze życiorys
Życie powstaje w brudnopisie
Tylko staczać się trzeba powoli
Żeby starczyło na całe życie.