Swoją wypowiedź pragnę rozpocząć od cytatu zaczerpniętego z artykułu dyrektora
Biblioteki Uniwersyteckiej.
"W 1996 pomiędzy Uniwersytetem Śląskim i Biblioteką Śląską zawarta została kolejna
umowa o współpracy, w której wyraźnie i bezterminowo jest już zapisana odrębność
organizacyjna obydwu bibliotek. Tak więc dyskusja razem czy osobno została
zakończona. I słusznie (podkr. - J. M. ), bo w tak dużym ośrodku akademickim jakim
są Katowice winny działać obie te biblioteki. Bo każda z nich ma swoją
wyznaczoną rolę. Warszawa, Kraków, Toruń, Lublin, Wrocław (Poznań, ale i Gdańsk,
Szczecin, Opole, by przypomnieć także młodsze od katowickiego ośrodki akademickie - J. M. )
mają obok posiadających własne siedziby bibliotek uniwersyteckich również inne zasobne
biblioteki naukowe, nie licząc wielu specjalistycznych. A w naszym regionie, gdzie zawsze był
niedostatek książek, powinno wszystkim, władzom i społeczności szczególnie zależeć na
utrzymaniu bibliotek. " Podpisuję się pod tym wnioskiem obiema rękami. Czas zamknąć raz na
zawsze dyskusję: razem czy osobno. Oczywiście osobno. Dyskusję zapoczątkowaną ingerencją
Senatu Uniwersytetu Jagiellońskiego w wewnętrzne sprawy suwerennej a niezależnej
instytucji, jaką była i jest Biblioteka Śląska. Ingerencję skwapliwie wówczas podjętą jedynie
przez pierwszego rektora Uniwersytetu Śląskiego, popieranego w staraniach przez KW PZPR
wbrew opinii społecznej, jak świadczy statystyka wypowiedzi prasowych z lat
sześćdziesiątych niekorzystna dla Rektora.
Jak trwałe są owe tradycyjne animozje Krakowa wobec Biblioteki Śląskiej niech świadczy fakt, iż jeszcze niedawno większość profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego zasiadająca w Sejmie, bez względu na barwy polityczne, była przeciwna centralnemu finansowaniu budowy naszej Książnicy.
To przeszłość. Nasza współczesna codzienność jeszcze silniej podkreśla moje stanowisko. Wystarczy zresztą przyjrzeć się zestawieniom statystycznym czytelników Biblioteki Śląskiej. Na ogólną liczbę 1572 pracowników naukowych Uniwersytetu Śląskiego zapisane są w Silesiance 103 osoby, co stanowi zaledwie 6, 55% wszystkich nauczycieli akademickich.
Nie korzysta więc z zasobów śląskiej książnicy aż 93, 45% (sic!) uniwersyteckich naukowców. To liczba wręcz zaskakująca. Ale też jest to zapewne potencjalny krąg czytelników Biblioteki Głównej i bibliotek wydziałowych UŚ.
Również i studenci Uniwersytetu rzadko odwiedzają Bibliotekę Śląską. Na ogólną liczbę 37760 studentów jedynie 1551 osób jest czytelnikami naszej biblioteki. Stanowi to zaledwie 4, 11% wszystkich osób studiujących. A więc aż 95, 89% (sic!) studentów UŚ nie korzysta wcale ze zbiorów Biblioteki Śląskiej. W sumie bardzo niewielki procent ludzi związanych z Uniwersytetem korzysta z naszych zbiorów. W prywatnym rankingu dyrektora Biblioteki Śląskiej pod tym względem mój Uniwersytet zajmuje jedną z niższych pozycji. Wyprzedzają go - i to znacznie - zarówno inne uczelnie państwowe, jak też szkoły prywatne. W konfrontacji z przedstawionym zestawieniem wszelkie inne argumenty, w tym i wywody historyczne z cyklu "razem czy osobno" stają się zwykłą retoryką, nie waham się użyć słowa, demagogią, nadinterpretacją rzeczywistości.
Czy zatem potrzebna jest Uniwersytetowi nasza Silesianka? Odpowiedź w kontekście przedstawionych faktów może być tylko jedna: NIE! Jest natomiast potrzebna pracownikom i studentom innych śląskich uczelni, zarówno państwowych, jak też prywatnych, które nie posiadają własnych księgozbiorów, opierając swoje badania i proces dydaktyczny wyłącznie o nasze zbiory. Byłoby więc wielkim, karygodnym i niewybaczalnym błędem pozbawienie ich dostępu do naukowego księgozbioru Biblioteki Śląskiej. Wręcz pogrzebaniem wszelkich możliwości dostępu do książki naukowej, a w rezultacie awansu naukowego uczelni, ich pracowników i słuchaczy. To znak czasu. Minął mityczny "wiek złoty". Minęły lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte. Uniwersytet nie jest jedyną uczelnią humanistyczną (w szerokim rozumieniu tego słowa). Obok powstało wiele innych, równie ważnych. One też mają prawo do prowadzenia badań naukowych i dydaktyki w oparciu o gromadzone tu od 77 lat zbiory.
I jeszcze jedno. Sytuacja szkolnictwa wyższego w końcu XX stulecia i możliwości korzystania z zasobów bibliotek nie wymuszają imperialnego wcielania ich do własnych struktur instytucjonalnych. Właśnie na Śląsku, w Bibliotece Śląskiej zawiązał się, z udziałem także i przedstawicieli Uniwersytetu, zespół użytkowników systemu "Prolib" (pod przewodnictwem prof. J. Malickiego), którym posługuje się przeszło sto bibliotek w kraju, m. in. Główna Biblioteka Lekarska i większość bibliotek akademickich naszego regionu. Na Śląsku też powstał na bazie, a jakże, Biblioteki Śląskiej - Centralny Katalog, w którym znajdują się informacje o zasobach naszej książnicy, Biblioteki Uniwersyteckiej, Akademii Ekonomicznej, Akademii Muzycznej i kilku jeszcze innych bibliotek. Ale czy to oznacza, że wszystkie biblioteki uczelniane należy włączyć do Uniwersyteckiej?
Jakie zatem są przyczyny Rejtanowego gestu dyrektorki Biblioteki Uniwersyteckiej oraz odredakcyjnego słowa zachęty do dyskusji? Wszak stara Horacjańska maksyma łacińska mówi: "Perraro haec alea fallit" (Kość rzucona rzadko zawodzi, zawsze wywołuje kłótnię). Nie chciałbym posądzać Pani Dyrektor Biblioteki Uniwersyteckiej o wszystkie "niegodziwości świata tego", zwłaszcza po przytoczonych na początku słowach, ale pewne fakty występujące od września ubiegłego roku do chwili obecnej zaczynają łączyć się w ciąg przyczynowo- skutkowy (proszę wybaczyć historykowi literatury średniowiecza skłonności zawodowe do interpretacji faktów).
Po pierwsze - wrześniowe, bo w dniach trwania Kongresu Kultury na Górnym Śląsku, prowadzenie - w rezultacie nieudanej - kampanii wyborczej, której ważnym elementem był prospekt przedstawiający Panią Dyrektor na tle Biblioteki oczywiście Śląskiej, na dodatek z wymazaną (sic!) nazwą naszej Książnicy.
Reklamówka wyborcza sugerowała uczestnictwo w wielkim sukcesie wszystkich pracowników Biblioteki Śląskiej, którzy doprowadzili w ciągu siedmiu lat, tj. od momentu podpisania przez prof. Jana Malickiego "Założeń Techniczno-Ekonomicznych" do zakończenia budowy. Jedynej inwestycji w kraju oddanej w terminie (a ściślej: na dwa miesiące przed jego upływem) i bez dodatkowych kosztów, a nawet - co wykazała styczniowa kontrola NIK - obniżenia ich o równowartość czteroletniego budżetu Biblioteki Śląskiej. Jest to wielka i nie skrywana satysfakcja Dyrektora BŚ, związanego z tą instytucją od momentu zawiązania się Społecznego Komitetu Pomocy Bibliotece Śląskiej, którym od początku kierował. Dyrektorka Biblioteki Uniwersyteckiej nigdy w nim nie zasiadała.
Po wtóre - odgrzebywanie historii sprzed przeszło trzydziestu lat, sugerując czytelnikom, iż cała - cytuję słowo dyrektorki - "mizeria" Biblioteki Uniwersyteckiej wzięła się stąd, iż nigdy nie udało się wchłonąć po dwakroć starszej Biblioteki Śląskiej, tak silnie związanej z dziejami kultury polskiej na Śląsku od 1922 roku (przy okazji prostuję błąd, jaki wkradł się do jubileuszowej publikacji wydanej z okazji 30-lecia uczelni). Wygląda na to, że przyczyną wszelkiego zła i "mizerii" Biblioteki Uniwersyteckiej jest jej starsza siostra, a nie wieloletnie zaniedbania władz Uczelni, które nie stworzyły jej odpowiednich warunków, a nawet - jak to wynika z wypowiedzi prorektora ds. nauki, zamieszczonej w "Dzienniku Zachodnim" w dniu 18. XII. 98 roku nie wiedzą, że jednak Biblioteka UŚ ma swoją "stałą siedzibę". I to od 1973 roku, tj. od 26 lat. Mieści się ona przy ul. Bankowej 14.
Wypowiedź dyrektorki Biblioteki Uniwersyteckiej, niczym "gest kelnera", ma odwrócić uwagę społeczności akademickiej od wewnętrznych problemów tej instytucji. Problemów - jak wnoszę z tonu publikacji zamieszczonej w "Gazecie Uniwersyteckiej" - nierozwiązywalnych, przerastających obecne kierownictwo tej biblioteki. Kryzys panujący w Bibliotece Uniwersyteckiej, kierowanej przez obecną dyrektorkę już od 18 lat (plus pięć lat pełniącą obowiązki zastępcy dyrektora), o którym piszą Rektorzy Uniwersytetu i sama dyrektorka już wcześniej ujawnił się z całą mocą. Symptomatyczne dla mnie były np. przenosiny stosunkowo małej Biblioteki Polonistycznej z Sosnowca do Katowic, która bez mała cały rok akademicki była nieczynna. Dla porównania: wielokrotnie większy i zróżnicowany księgozbiór BŚ przeprowadzony został do nowego budynku bardzo szybko. Biblioteka Śląska nie działała jedynie przez 9 tygodni od początku września do połowy listopada. Przy okazji zmieniono zupełnie system działania biblioteki oparty o przygotowaną przez naszych pracowników bazę komputerową.
I kolejny fakt, który mógł zmienić sytuację Biblioteki Uniwersyteckiej. To rezygnacja (sic!) Uniwersytetu z budynku po dawnej Komendzie Miasta MO przy ul. Kilińskiego. Budynku darowanego przez Zarząd Miasta Katowice wraz z gruntem, a nie przejętego przez Uniwersytet w przeddzień cytowanej przez Panią Dyrektor Uchwały Senatu Uniwersytetu Śląskiego z dnia 26 lutego 1991 roku. Zapewne akt darowizny spoczywa jeszcze w archiwum Uczelni. Sam budynek w pełni nadawał się na Bibliotekę Główną, która liczyła wówczas tylko ok. 190 tys. wol. I gdy Pan Rektor Jacek Jania pisze w cytowanej wcześniej wypowiedzi, iż "już dziś brakuje nam trzech budynków", przywołując i Bibliotekę Uniwersytecką, to ciągle myślami wracam do darów miasta nie przyjętych przez naszą Uczelnię (bo przecież zaawansowane były też rozmowy o przejęciu domu związków zawodowych).
To przejawy zewnętrzne kryzysu dostrzegane z zewnątrz, spoza uczelni. Zapewne są jeszcze inne głębsze.
Z artykułu dyrektorki Biblioteki Uniwersyteckiej wynika, iż całe zło bierze się z braku reakcji władz na bolączki Uniwersytetu. Jest to nieuczciwość i przejaw zupełnej nieznajomości realiów prawnych. Uniwersytet nie podlega władzom lokalnym. Władze lokalne nie mogą - co wynika z litery prawa - bezpośrednio ingerować w sprawy uczelni. Zwłaszcza finansowe. Mimo to listy kierowane przez JM Rektora do wojewodów katowickich, wojewody śląskiego i marszałka województwa śląskiego zawsze były rozpatrywane. Stąd - w moim odczuciu - niegodne są słowa dyrektorki Biblioteki Uniwersyteckiej wobec szanujących obowiązujące prawo władz, tak poprzednich, jak też obecnych. Dawno minął bowiem czas scentralizowanego monumentalizmu socjalistycznego, zawłaszczającego "prawem i lewem" instytucje w imię interesów jednej tylko - a nielicznej w tym przypadku, bo zaledwie sześcioprocentowej grupy, gdzie łączono owe instytucje w monumentalne giganty w imię świata widzianego przez dziurkę od klucza. Nadszedł czas szanowania prawa, zwłaszcza świętego niepodważalnego prawa własności.
Iustitia civitatis fundamentum. Iustitia est obtemperatio scriptis legibus. (Sprawiedliwość podwaliną państwa; Sprawiedliwość to posłuch dla praw pisanych i instytucji narodów).
A wracając do pytania o przyczyny Rejtanowego gestu dyrektorki Biblioteki Uniwersyteckiej, to odpowiedź - może być jedna. Powtórzmy - odwrócenie uwagi od - cytuję Panią Dyrektor - "mizerii" Biblioteki Głównej. Jest to też w mojej subiektywnej ocenie przejaw bezradności i niemożności wyjścia ze ślepego zaułka. Ale jest to też próba przerzucenia swoich problemów na instytucję, która katastrofalne warunki potrafiła sama, wbrew zawistnym Zoilom, przezwyciężyć.
Prof. dr hab. Jan Malicki
Dyrektor Biblioteki Śląskiej,
z-ca przewodniczącego Krajowej Rady Bibliotecznej,
przedstawiciel tejże Rady ds. Narodowego Zasobu Bibliotecznego