Minęły już dwa lata odkąd rozpocząłem studia. Pamiętam dokładnie odziane w togi i maszerujące dostojnym krokiem grono profesorskie oraz płynące z głośników dźwięki "Gaudeamus igitur". W chwilę później odbierałem z rąk Dziekana indeks. Czułem podniosłą atmosferę i - może zabrzmi to górnolotnie - byłem dumny z faktu przyjęcia mnie w poczet studentów Wydziału Nauk o Ziemi. Rozpoczynał się zupełnie nowy rozdział w moim życiu, rozdział zarówno nobilitujący jak i zobowiązujący. Przede wszystkim zaczęła się jednak Wielka Przygoda i dziś po dwóch latach wciąż podtrzymuję tę opinię, a co istotne - cieszę się z jej trwania.
Fenomenem studiów geograficznych jest ich różnorodność, mnogość dyscyplin, które splatają
się ze sobą stanowiąc logiczną całość. Nie ma cienia przesady w stwierdzeniu, iż "wszystko jest
geografią". Nie chciałbym wgłębiać się w charakterystykę mojego kierunku, podam zatem tylko
parę przykładów, świadczących o jego niepowtarzalności.
Geografia przez laików bywa zawężana do znajomości mapy, ewentualnie pojęcie to odnosi
się do geografii regionalnej. Studia geograficzne to jednak pewna całość, składająca się z wielu
nauk o Ziemi, które najlepiej poznaje się obcując z nimi bezpośrednio. I tu pojawia się pierwszy
ewenement mojego kierunku - ćwiczenia terenowe. Sam ten termin mógłby z całą pewnością
zostać przedmiotem osobnego rozdziału, bądź nawet monografii. Ćwiczenia terenowe, tzw.
praktyki, to wyjazdy, podczas których można znakomicie połączyć naukę z wypoczynkiem, a
przede wszystkim nauczyć się pewnych rzeczy, jakich z książek nigdy by się nie dało przyswoić.
Abstrahując od towarzyskiego aspektu praktyk (o tym może później), są to naprawdę
wartościowe wypady, o dużych walorach poznawczych, a ponadto stanowiące nie lada atrakcję
dla wszystkich miłośników gór, wędrówek i przygody. Sudety, Jura Krakowsko-
Częstochowska, Pieniny, Tatry - tych miejsc nie trzeba nikomu reklamować. I co ciekawe, choć
praktyki odbywają się w czasie wakacji, studenci nie mają o to raczej pretensji. Jest to po prostu
dobry sposób na spędzenie części wolnego, wakacyjnego czasu.
Drugi przykład dotyczy sposobu, w jaki się uczymy. Na wielu kierunkach studiów kolokwium
zawęża się do kartki papieru i długopisu. Natomiast na Wydziale Nauk o Ziemi do kolokwium
jest niezbędny na przykład kwas solny, drut miedziany, gwóźdź stalowy i kilka kamieni, które co
gorsza trzeba rozpoznać oraz opisać. Ponadto gdyby zajrzeć do czytelni, to w oczy (oprócz
tradycyjnych woluminów) rzucają się różnorakie mapy, atlasy, kredki, przyrządy kreślarskie,
wykresy, rysunki etc. Jest jednym słowem kolorowo (nie darmo mówi się, iż kredki stanowią
święte narzędzie geografa), choć tworzenie kolorowych arcydzieł sztuki kartograficznej
nierzadko spędza nam sen z powiek.
Przykłady można by mnożyć, jednakże myślę, że wyżej wymienione w miarę dobrze oddają
specyfikę kierunku.
Motto: "Wydział mój, to jest to, kocham go"
Motto może się wydać znajome i tak jest w istocie, gdyż stanowi parafrazę fragmentu
słynnego utworu "Harley mój... " zespołu Dżem. Jest ponadto obecnie refrenem hymnu
trzeciego roku geografii dziennej (rok akademicki 1998/99). Należy dodać, iż wyśpiewywane
jest zupełnie serio podczas praktyk tudzież spotkań towarzyskich.
Wydział Nauk o Ziemi w Sosnowcu czyli tzw. "Żyleta" jest miejscem szczególnym. Można
mieć wiele zastrzeżeń co do jego estetyki, funkcjonalności, ale jednego nie można mu zarzucić -
braku oryginalności. Choćby tylko przez wzgląd na to, że dzierży palmę pierwszeństwa
odnośnie wysokości w Sosnowcu (18 pięter "zamieszkałych" + dwa oraz obserwatorium
meteorologiczne na dachu). Żyleta jest miejscem codziennych spotkań, nauki, wytężonej pracy
w czytelni, stresujących egzaminów, spotkań niecodziennych ludzi, miejscem wybitnych
wykładów, ćwiczeń, ale i luźnych, towarzyskich dyskusji, bynajmniej nie akademickich. Wydział
stanowi punkt zborny, który gromadzi nas i łączy - to główne miejsce i zarazem przyczyna
naszej studenckiej egzystencji. Oczywiście z praktycznego punktu widzenia osiemnastopiętrowy
gmach o niewielkich salach przeczy zasadom logiki, jednakże cały urok Żylety polega na walce o
windę (w której można czasem spędzić ładnych parę godzin) lub na wchodzeniu na osiemnaste
piętro na piechotę. Myślę, że dwa lata wystarczyły aby nabrać sentymentu do tych murów, które
przecież były i w dalszym ciągu są świadkami naszych studenckich upadków i wzlotów. Wydział
to jednak nie tylko mury. To przede wszystkim
Proponuję wprowadzić na początku mały podział:
a) ONI
b) my
ONI to kadra nauczycieli akademickich, nierzadko wybitnych naukowców oraz wartościowych
ludzi. Dopiero stopniowe zapoznawanie się z niektórymi osobami odkryło przede mną fakt bycia
znaną i uznaną indywidualnością, a wgłębienie w tajniki hierarchii akademickiej pozwoliło w
pełni docenić odpowiednie litery przed nazwiskiem. Czas również wykształcił poczucie
przynależności do Wydziału oraz dumę z zauważania "swoich" ludzi czy to w środkach
masowego przekazu, czy w literaturze.
Do NICH oczywiście można mieć wiele zastrzeżeń, wiadomo, że różnych ludzi się spotyka
wszędzie - jedyną negatywną kwestią o jakiej chciałbym tutaj wspomnieć jest sprawa
sprawiedliwości i obiektywizmu. Wydaje mi się to celowe, gdyż spośród innych tego typu
kwestii sprawa ta jest szczególnie wyraźna. Nie chcę wspominać ani faktów ani plotek, ale
pozwolę sobie na jeden, jedyny apel: sprawiedliwość i obiektywizm powinny być priorytetem,
szczególnie jeśli ma się prawo ustanawiania pewnych zasad.
Trzeba jednak przyznać, że można na Uniwersytecie spotkać Mistrzów - profesorów (choć nie
tylko) z wielką klasą, nie mniej wielką renomą i osiągnięciami oraz wspaniałym podejściem do
swojej pracy. Oprócz tego dużym atutem wielu nauczycieli akademickich jest oprócz ich
kwalifikacji duże poczucie humoru oraz umiejętność nawiązania kontaktu ze studentami.
Sprawą, o której należy wspomnieć jest również bez wątpienia możliwość kontaktu ze
znanymi naukowcami zagranicznymi, którzy prowadzą gościnne wykłady i seminaria -
przykładem może być bardzo ceniona przeze mnie seria wykładów "Invited lectures on
glaciology", umożliwiająca kontakt z prawdziwymi gwiazdami światowej glacjologii.
Kadra jest bardzo różnorodna. Myślę, że bardzo dobrze to oddaje końcowa strofa jednej z
wydziałowych piosenek naszego roku:
"Wykładowcy, wykładowcy, jeden lepszy, drugi gorszy
chociaż niby ten sam wydział, każdy dostał inny przydział...
O blues, wykładowcy blues"
My, czyli studencka brać to bez cienia przesady najlepsza lub jedna z najlepszych części tych
studiów. Nie żebyśmy byli takimi znowu orłami, o nie. Chodzi o grupę osób o podobnych
zainteresowaniach i poglądach, osób, które są ze sobą zżyte, spędzają ze sobą wiele czasu i
wiele wspólnie przeżywają. Można stwierdzić, że na każdym kierunku studiów znajduje się
podobna grupa. Może zatem po prostu ja miałem wyjątkowe szczęście do osób, które
spotkałem, a może coś jest też w specyfice naszego wydziału. Jedno należy przyznać - ani nie
uczymy się książek telefonicznych na pamięć, ani nie podliczamy sesji w tysiącach stron do
wykucia "na blachę". To na pewno pomaga. Ale głównym czynnikiem integrującym są bez
wątpienia ćwiczenia terenowe, po których nasz liczący ponad 100 osób rok nie tylko się dobrze
zna, ale i trzyma razem oraz rozwija pozauczelniane kontakty. Poza tym - czy są piękniejsze
czasy od studenckich? Juwenalia, imprezy w klubach, koncerty, przesiadywanie w kafejkach i nie
tylko; bez odpowiedniego towarzystwa byłoby to jednak mniej rewelacyjne.
To trudna kwestia i nie chciałbym przegiąć ani w jedną ani w drugą stronę. Można powiedzieć
jedno - wszystko zależy od nastawienia. Myślę, iż osoba która szuka wiedzy i wie po co studiuje
jest w stanie ją zaspokoić bardzo dobrze. Istnieje możliwość wzięcia udziału w dodatkowych
zajęciach, zgłębienia pewnych zagadnień z pomocą fachowców, dotarcia do materiałów, które
nie są powszechnie dostępne. Trzeba tylko chcieć lub, dokładniej: wiedzieć czego się chce.
Można oczywiście załatwiać wszystko ogólnie znaną zasadą "3 razy Z".
Forma egzekwowania wiedzy przez wykładowców nigdy nie będzie doskonała i z tym trzeba
się pogodzić. Można jednak zastanowić się, dlaczego przed drzwiami niektórych egzaminatorów
studenci znajdują się w stanie histerii, a przed innymi towarzyszy im spokój, a nierzadko
uśmiech. Widać można niewdzięczne egzaminy przeprowadzić w sposób nie tylko mało
stresujący ale i przyjemny. I tutaj spotykamy się z dobrą wolą, a ponadto z doświadczeniem i
umiejętnością dostrzeżenia w studencie partnera. A to studenci potrafią naprawdę docenić.
Wracając do przekazywania wiedzy, niektóre wykłady oprócz tego, iż są interesujące, bywają
również inspirujące. Między innymi do napisania rymowanych wersów, których jednak nie
ośmieliłbym się nazwać wierszami:
" WODA - oto jest pytanie
Niezgłębione - dosłownie
Któż odpowie na nie?
Dwa wodory, tlen jeden,
Niby prosta sprawa,
Lecz z tego co mówi Dziekan,
Nie taka znów zabawa
Z tą wodą prosta;
ani sprawa łatwa
Jeśliś na wodę rzucony -
- przyda ci się tratwa!"
(rymowanka inspirowana jak nietrudno się domyślić wykładem z hydrologii).
To, co studia wykształcają to umiejętność zupełnie nowego sposobu uczenia się, właśnie
studiowania. Również jest to szkoła coraz bardziej dojrzałego podejścia do sprawy
wykształcenia, przyswajania sobie wiedzy oraz patrzenia w przyszłość pod kątem posiadanych
kwalifikacji. Konkluzją jest świadomość konieczności podnoszenia owych kwalifikacji i to nie
tylko z pobudek ambicjonalnych. Jest to po prostu inwestycja, może długotrwała, niemniej
pewna i mam nadzieję, że dobra. Z tym, że to ostatnie zależy wyłącznie od zaangażowania w
wyżej wymieniony proces.
To pokrótce przedstawiony obraz mojego Uniwersytetu, widziany oczami studenta z
dwuletnim stażem. Opiera się głównie na obserwacjach Wydziału, ale o inne ujęcie ze
studenckiego punktu widzenia raczej trudno. Czy zostały spełnione oczekiwania? Na pewno, a
nawet mogę powiedzieć, że zostały przekroczone. To głównie zasługa kierunku studiów, który
całkowicie odpowiada moim zainteresowaniom oraz pasjom. Jeśli wziąć jednak pod uwagę
strukturę Uniwersytetu jako całości (ale znów ze szczególnym uwzględnieniem Wydziału jako
głównego punktu odniesienia ) istnieje wiele spraw, które należy poruszyć; przede wszystkim w
aspekcie przyszłościowym.
Mój Uniwersytet reprezentuje pewien poziom, jednakże naturalną rzeczą dotyczącą
praktycznie wszelkich przedsięwzięć jest potrzeba rozwoju. Harmonijny rozwój na wszystkich
płaszczyznach - naukowej, dydaktycznej, techniczno-organizacyjnej i innych wymaga
odpowiednich środków. Jest to kwestia oczywista, wciąż poruszana, dyskutowana i stanowiąca
ciągłą bolączkę szkolnictwa wyższego. Nie chciałbym wgłębiać się w rozważania natury
finansowej, zauważę jedynie, że skoro niewielki jest wpływ na otrzymanie środków (co wcale
nie musi być prawdziwe), istotną sprawą staje się rozsądne gospodarowanie tym, co się już
posiada. Do tego należy dodać sprawiedliwy podział np. stypendiów socjalnych - pomimo
istniejących komisji kontrolujących przyznawanie ich często niestety dochodzi do nadużyć.
Ważnym problemem jest organizacja i sprawne załatwianie wielu spraw z którymi borykamy
się codziennie. Jednym z powszechnych problemów jest panujący bałagan oraz stracone godziny
czasu w oczekiwaniu na różne drobne, aczkolwiek potrzebne sprawy. Marzeniem jest
załatwienie czegoś "od ręki", unikając przy okazji przykrych sytuacji. Łączy się z tym problem
rzetelności, punktualności i poważnego traktowania drugiego człowieka.
Odnośnie nauki - myślę, iż można by położyć większy nacisk na wymianę międzynarodową
studentów. Możliwości są duże, jednak w większości słabo wykorzystywane. Ze sprawą łączy
się problem bariery językowej, dlatego bardzo ważne jest zadbanie o odpowiedni poziom
nauczania języków na studiach. Niestety z doświadczenia wiem, jak drugorzędnie bywają
traktowane języki. Przecież to jest szkoła wyższa, wydaje się, że to powinno znaczyć również o
wyższym poziomie niż średnia... Kolejną kwestią jest utworzenie możliwości wyboru
przedmiotów. Na innych uczelniach funkcjonują już systemy punktowe, sądząc po informacjach
otrzymanych od kolegów z innych ośrodków - udane. Niemniej na tym polu da się zauważyć
rozwój. Na Wydziale Nauk o Ziemi specjalizację wybiera się po drugim roku, co pozwala
przynajmniej pośrednio wybrać pewne przedmioty. Tworzone są również nowe kierunki - np.
geofizyka, która jest wynikiem współpracy pomiędzy Instytutem Fizyki a Wydziałem Nauk o
Ziemi. Współpraca wydziałów i tworzenie międzywydziałowych kierunków oraz specjalności
należy do pozytywnych zjawisk i jest wskaźnikiem rozwoju.
Wracając do relacji między studentami a nauczycielami akademickimi, dobrze by było, aby
wspomniany podział "ONI - my" nie był zbyt wyraźny. Oczywiście pewien podział istnieć musi,
ale moim zdaniem powinien on się opierać na szacunku i właściwym stosunku studentów do
wykładowców (oraz odwrotnie), a nie na ignorancji i traktowaniu "z góry" ze strony "góry"
oraz (czasem i tak bywa) braku odpowiedniego poziomu ze strony studenckiej braci. Jesteśmy
członkami jednej wspólnej społeczności akademickiej i w obopólnym interesie jest utrzymywanie
jak najlepszych stosunków pomiędzy sobą. Myślę, że nie byłoby złe wprowadzenie większej
bezpośredniości w kontaktach studentów z nauczycielami akademickimi - na wzór
zagranicznych jednostek uniwersyteckich. Problemem jednak jest spora grupa osób
"niedostępnych" i niezbyt otwartych na jakiekolwiek przejawy "rozluźnienia" i tak już sztywnych
wzajemnych relacji. Niemniej należy dodać, że niektóre osoby (z kategorii "Mistrz") potrafią
człowieka naprawdę zaskoczyć swoim stosunkiem do studenta, pokładanym zaufaniem i
zrozumieniem.
Sprawą niezbyt przyjemną i tak naprawdę nie do końca rozwiązaną są sporadyczne przykłady
ewidentnego łamania pewnych zasad - czasami ogólnie przyjętych, a czasami nawet określonych
regulaminem studiów przez wykładowców. Brakuje kontroli w tych sytuacjach, chociaż w
pewnych przypadkach wszyscy doskonale wiedzą, o co chodzi. Nie zamierzam absolutnie
poruszać tutaj żadnych konkretnych spraw, chcę tylko zasygnalizować problem, występujący
praktycznie wszędzie, na każdym wydziale (poparte to jest dyskusją ze studentami z innych
kierunków i innych wyższych szkół). A podstawowe pytanie brzmi: "Po co coś w ogóle robić,
skoro to i tak nic nie da? " Może jest to złe podejście, ale doświadczenie uczy, że często w
wyniku interwencji sytuacja się zaostrza. Dobrym wyjściem z sytuacji mogą być anonimowe
ankiety dotyczące ocen poszczególnych osób. Mankament jest jeden - są przeprowadzane
zazwyczaj wtedy, kiedy problem już danej grupy studentów nie dotyczy. Ale może przynajmniej
dać to coś w przyszłości. Potrzebne jest tylko odpowiednie wykorzystanie takich materiałów,
które wprawdzie czasem mogą być nierzetelne (w grę wchodzą często emocje), ale w ogólnym
rozrachunku dostarczają pewien obraz niewłaściwej sytuacji.
Uniwersytet, który ma być przecież miejscem elitarnym oraz miejscem przygotowania
przyszłej kadry osób pełniących wysokie i odpowiedzialne funkcje w społeczeństwie musi
podlegać ciągłej ewolucji. Musi iść z duchem czasu, zarówno w aspekcie organizacyjno-
technicznym jak i naukowo-dydaktycznym. Należy położyć nacisk na powszechnie poruszaną i
niezbyt przecież odległą kwestię integracji z Unią Europejską. Kształcenie na poziomie
europejskim wymaga przekształceń, a czas przeznaczony na nie jest na tyle długi, iż wejście
Polski do struktur europejskich w tym kontekście jest o wiele bliższe niż nam się wydaje.
Faktem jest, że niektóre jednostki uniwersyteckie w kraju (w całości) lub poszczególne wydziały
pewnych szkół wyższych są rzeczywiście na bardzo wysokim poziomie, zwanym często
"europejskim"; w całościowym zestawieniu stanowią jednak tylko pewien, niezbyt liczny
procent. Chciałbym bardzo żeby mój Uniwersytet wkładał jak najwięcej energii aby znaleźć się w
gronie tych najlepszych. Proces ten na pewno jest wypadkową współdziałania przedstawicieli
wszystkich ogniw systemu szkoły wyższej. Dlatego końcowa wizja mojego Uniwersytetu jest
następująca: uczelnia o silnej pozycji w kraju, ceniona za granicą, a co za tym idzie
odpowiadająca wszelkim normom i standardom europejskim, przedstawiająca oprócz wielkiej
kultury naukowej także wielką kulturę wzajemnych stosunków pomiędzy członkami
społeczności akademickiej. Wynik ten zależy od nas wszystkich - zarówno od członków jury
czytających te słowa jak i mnie, studenta, który je pisze. Wierzę, że przy poważnym podejściu
do sprawy, wizja ta nie jest tylko mrzonką.