(SPOTKANIE REDAKTORÓW PISM AKADEMICKICH)

SIÓDME WSPANIAŁE

We środę 8. września, około godziny 9. 00 rano spotkaliśmy się po raz siódmy, tym razem w Częstochowie, po to, aby... chociaż... może jednak najpierw powiem o co chodzi, a potem dopiero - o co chodzi tak naprawdę? My - redaktorzy i dziennikarze gazet akademickich - spotkaliśmy się więc po raz siódmy i rzuciliśmy sobie w objęcia, wznosząc radosne okrzyki. Szanowni organizatorzy w swoich prześwietnych osobach powitali nas również - zarówno oficjalnie jak i nie - pozwolili ochłonąć i zaprosili w imieniu J. M. Rektora WSP prof. Ryszarda Szweda na powitalny obiad.

Posiliwszy się znakomicie ruszyliśmy tłumnie na obchód miasta, a właściwie jego świeckiej części. W częstochowskim Muzeum Regionalnym czekali już na nas wybrani studenci Wychowania Muzycznego z opiekunami i instrumentami. Wszyscy zaprezentowali się wspaniale, chociaż co wybredniejsi dziennikarze żądali w ramach bisu występu skrzypaczek na akordeonie, akordeonistów usiłowali posadzić przy fortepianie, na szczęście artyści zupełnie nie dali wyprowadzić się z równowagi. Po koncercie rozejrzeliśmy się jeszcze w muzeum, w którym gościła właśnie wystawa egzotycznych owadów, zaś gościnne schody tego przybytku kultury posłużyły jako niezbędny element do wykonania pamiątkowego zdjęcia - nad naszymi głowami łagodnie falował potężny transparent : "Najpiękniejsze owady świata".

Kolejnym charakterystycznie miejskim obiektem, jaki dane nam było zwiedzić tego dnia był Urząd Miejski. Spotkanie z władzami Częstochowy pozwoliło zapoznać się w największym skrócie ze specyfiką tego miasta, wyróżnionego Grand Prix Rady Europy za działania integracyjne, posiadającego sześć wyższych uczelni, dwunastego co do wielkości w kraju i opłakującego utratę województwa. Charakter tego wyjątkowego miejsca wyznacza bowiem nie tylko Jasna Góra, ale i komin Huty "Częstochowa".

Nareszcie udało się dotrzeć do miejsca wspólnego zakwaterowania - Hotelu "Kmicic" położonego w malowniczym podczęstochowskim zakątku - Złotym Potoku. Wokół nas nic, nic, tylko urocze widoki, pustka, cisza, spokój, zdani wyłącznie na siebie - integrowaliśmy się na własną rękę w swoich pokojach - oficjalną prezentację redakcji wyparła bowiem telewizyjna relacja na żywo meczu Polska- Anglia.

Dzień drugi VII Zjazdu stanowił właściwie coś w rodzaju jednodniowej wycieczki trasą: Jasna Góra - WSP i Politechnika - Galeria Lonty-Petry. Program obejmował wykład ks. dr. Stanisława Jasionka z Archidiecezjalnego Kolegium Teologicznego w Częstochowie na temat etyki w mediach, wizytę w Bibliotece Starych Druków w klasztorze paulinów, zwiedzanie najnowszych zdobyczy lokalowych WSP i Politechniki Częstochowkiej, udział w pokazie prof. Mariana Głowackiego: "Ciekawe eksperymenty z fizyki" i spotkanie z władzami rektorskimi uczelni-gospodarzy w otoczeniu współczesnej sztuki i towarzystwie jej twórców.

Tym sposobem dopiero późnym dość wieczorem udało nam się wszystkim dotrzeć na uroczystą tym razem kolację w towarzystwie dwojga niestrudzonych "artystów", umilających nam konsumpcję piosneczkami i żarcikami z okolic Radzionkowa (zastanawiam się tylko dlaczego akurat stamtąd? ), nawołując niestrudzenie do klaskania w rączki i brania się pod łokietki. Z czasem towarzystwo ruszyło również w tany, choć tym razem obyło się bez pamiętnej, ubiegłorocznej stójki na głowie i szpagatu.

Dzień trzeci, podzielony naturalną wewnętrzną cezurą obiadową, rozpadał się niejako na dwa etapy: przedpołudnoiwo-wędrujący i popołudniowo- rozdyskutowany. Pod wodzą dra Marcelego Antoniewicza (dociekliwego kastelologa) i prof. Mariana Głowackiego - zapalonych miłośników ziemi częstochowskiej - odbyliśmy wyprawę o mieszanym charakterze: trochę autokarową i troszeczkę jednak pieszą. Trasa przebiegała słynnym szlakiem orlich gniazd: Ostrężnik, Mirów, Bobolice. Zwiedzając intrygująco tajemnicze ruiny gotyckich zamków, zerkając w ich ciemne zaułki, poznawaliśmy zarazem zapomniane zakamarki zamierzchłej historii tej ziemi ożywiane słowami naszych niezrównanych przewodników, którzy dzięki przywołanym postaciom i wydarzeniom potrafili wspaniale rozbudzić nasze emocje i ciekawość.

Zaproponowany przez organizatorów program był - jak chyba zdołałam pokazać - pełny, interesujący, zróżnicowany i napięty. Działo się bardzo dużo i bezustannie, aczkolwiek właśnie to "dzianie się" zostało jakoś w sumie odczute jako jakby niewystarczające jednak i niezadowalające. Ano właśnie... Organizatorom chwała za pomysłowość, zintegrowany zbiorowy wysiłek, ukazanie nam Częstochowy z tak wielu stron, ujęć, punktów widzenia. W całym tym zabieganiu, zapatrzeniu i zasłuchaniu, zatańczeniu wreszcie i zaśpiewaniu dostrzeżono jednak spore zagrożenie dla idei spotkań jako takich. Zagrożenie, które czyha i narasta od kilku już chyba lat... Dlatego właśnie piątkowe popołudnie wybuchło tak gorącą dyskusją. Dopuszczeni w końcu do głosu przedstawiciele uczelnianych mediów zapragnęli dokonać nareszcie jakiegoś CZYNU ZBIOROWEGO. Żądza działania zdominowała zebranych i wszelkie inne potencjalne tematy dyskusji. Pozostawało tylko rozstrzygnięcie kilku palących kwestii powstrzymujących sprzymierzone siły dziennikarsko- akademickie przed rozpętaniem wielkiego boju o słuszną sprawę. Mówiąc najprościej, spór przebiegał jakoś tak: "Róbmy swoje" czy "Róbmy coś razem", a może nawet "Zróbmy razem więcej!".

Dyskusja ogniskowała się wokół kilku punktów spornych. Przede wszystkim trzeba było odnieść się jakoś do samej formuły spotkań, spotkanie towarzyskie to zdecydowanie za mało, poszukiwano sposobów na dotknięcie jakoś sedna sprawy: warsztatu dziennikarskiego, uwarunkowań wydawniczych i wewnątrzuczelnianych, formułowania własnych praw i obowiązków, stworzenia wspólnego forum, stowarzyszenia, gremium opiniotwórczego, uzyskania osobowości prawnej umożliwiającej działania w szerszym zakresie, ustalenia tego zakresu... w końcu dotarliśmy do samych korzeni piśmiennictwa akademickiego, jego celów i idei. Jaka jest bowiem nadrzędna idea gazety akademickiej? Czy jest nią popularyzacja wiedzy i nauki czy raczej dokumentacja życia uczelni połączona jeszcze z jej promocją? Co mamy wspólnego z licznymi na rynku pismami popularnonaukowymi, a co nas od nich różni? Róbmy więcej - ale jak w końcu znaleźć na to czas, jeśli redaktorzy prasy akademickiej pełnią poza tym mnóstwo nieprzeliczone innych ważnych funkcji i często właśnie gazeta jest tym zajęciem dodatkowym, pełnionym trochę na marginesie? To może lepiej róbmy swoje - byle rzetelnie. Zwerbalizowanie postulatów okazało się zadaniem najtrudniejszym. Rzeczywiste obszary podjęcia aktywności zostały uświadomione i nakreślone, dobra wola wystąpiła w olbrzymim natężeniu... i tacy jacyś niespełnieni pożegnaliśmy się i Częstochowę. Za rok w Poznaniu (tak, tak, właśnie tam) powinien nastąpić jakiś epokowy przełom. Oczekujemy ze zniecierpliwieniem.