Podróże do miejsc świętych podejmowane z pobudek religijnych należą do praktyk, których tradycja sięga starożytności. Nie tylko historycy, ale i hagiografowie, historycy kościoła, kulturoznawcy, antropolodzy, filozofowie, socjolodzy i specjaliści geografii turyzmu zajmowali się tym zagadnieniem od wieków, czego dowodzi bogata literatura naukowa na ten temat. Wydawać by się mogło, że tak liczne i dogłębne opracowania nie pozostawiają obszarów niezbadanych. Okazało się jednak, że brakuje monografii na temat pielgrzymek Ślązaków do Ziemi Świętej i to właśnie one stały się celem badawczym ks. prof. zw. dr. hab. Jerzego Myszora, kierownika Katedry Teologii Patrystycznej i Historii Kościoła Wydziału Teologicznego UŚ, który skoncentrował swoją uwagę szczególnie na latach 1840–1914, dostrzegając w tym okresie znaczący wzrost pielgrzymujących do Grobu Pańskiego.
Efektem żmudnych poszukiwań i badań ks. prof. Jerzego Myszora jest publikacja pt. Pielgrzymki śląskie do Ziemi Świętej w latach 1840–1914. Studia i materiały (Katowice 2017). Omówione w pracy podróże Ślązaków do Ziemi Świętej osadzone są w obszernym kontekście społeczno-politycznym, zarówno ówczesnej Palestyny, jak i Śląska. Wiele uwagi autor poświęcił także pielgrzymce jako fenomenowi społecznemu i religijnemu. W książce można prześledzić również tradycyjne trasy pątnicze i wszelkie ślady polskie, a w szczególności śląskie, w Ziemi Świętej. Całość zamykają dogłębne rozważania na temat wpływu pielgrzymek na pobożność XIX i XX wieku.
Podstawowe pytanie, które zwykle towarzyszy naukowcowi, czyli dlaczego, nakierowane było na trzy zasadnicze obszary. Pierwszy raz pojawiło się podczas lektury opracowań historyków i pastoralistów, którzy zajmując się pielgrzymkami, sprowadzają często ten temat do swoistych anegdot, opowieści o tzw. śpiewokach, drodze, pieśniach, natomiast z socjologicznej czy teologicznej perspektywy traktowali je z pewną dozą lekceważenia. Zrozumiałe więc z punku widzenia badacza było znalezienie odpowiedzi na pytanie: skąd taka deprecjacja pielgrzymowania? Kolejne pytanie wzbudził ogromny wzrost popularności pielgrzymek do Ziemi Świętej w połowie XIX wieku, trzeci – dotyczył pobożności pasyjnej, zwłaszcza nabożeństwa drogi krzyżowej, która zagościła w kościołach katolickich od końca XVIII wieku.
– Zadałem sobie pytanie – wspomina ksiądz profesor – czy istnieje jakiś związek między pielgrzymkami do Ziemi Świętej w XIX wieku a żywiołowym wręcz rozwojem różnych przejawów kultu męki Pańskiej w ludowej pobożności.
Do podjęcia tematu skłoniła naukowca także niezwykła lektura diariuszy z pielgrzymek z początków XX wieku.
– Trafiłem na publikacje Józefa Goja – kontynuuje badacz. – To dzienniki podróży do miejsc świętych nawiązujące formą do istniejącej już literatury podróżniczej, są one jednak wyjątkowo cennym świadectwem poziomu wyrobienia kulturalnego i religijnego prostego chłopa, wyrażającego swe wrażenia bardzo szczerze i dlatego autentycznie. Józef Goj z Brzezinki pisał, jak potrafił, posługując się językiem polskim w postaci gwarowej – śląskiej. Lektura okazała się znakomitą inspiracją, zważywszy, że diariuszy na Śląsku z tego okresu zachowało się niewiele – stwierdza ks. profesor.
Początkowy etap badań polegał na żmudnych poszukiwaniach, często na wyczucie. Należało wpierw prześledzić drogi pielgrzymów, począwszy od Bogumina, gdzie krzyżowały się szlaki kolejowe na Śląsku z północy na południe, przez Wiedeń, Triest do Jaffy, czyli najważniejszego portu na ziemi palestyńskiej będącej bramą do Jerozolimy. Należało ustalić nie tylko, kim jest statystyczny pielgrzym, ale i jego personalia, miejsce pochodzenia, zawód, odwiedzane sanktuaria. Dotarcie do istniejących spisów wymagało wręcz benedyktyńskiej cierpliwości i niezbędnej w pracy naukowca intuicji. Klasyfikacja podróżujących do Ziemi Świętej odbywała się najczęściej w hospicjach, w których się zatrzymywali, na podstawie języka, jakim się posługiwali. W przypadku pątników przybywających ze Śląska nie było problemu, jeśli rejestrującym franciszkaninem był Polak, mógł on bowiem szczegółowo wypytać o miejsce, skąd przybywał pielgrzym. Sytuacja komplikowała się, kiedy zapisu dokonywał Francuz, Anglik, Włoch czy Hiszpan – wówczas podstawowym kryterium stawał się paszport lub inny dokument tożsamości, wtedy – bez względu na używany język – Ślązaka zapisywano w rubryce: katolik z Prus.
– W Jerozolimie w archiwum kustodii wykonałem tysiące fotokopii, które przez wiele miesięcy (praca nad książką trwała ponad trzy lata) skrupulatnie przeglądałem i analizowałem. Na drodze tych poszukiwań, rzecz oczywista dla historyka Kościoła na Śląsku, musiałem spotkać się z wybitnym franciszkaninem, jakim był w tym czasie ojciec Władysław Schneider.
W pracy ks. profesora J. Myszora o. Władysław, pierwszy zakonnik, który podjął pracę (w latach 1875–1887) w Ziemi Świętej, zajmuje szczególne miejsce. Był on założycielem na Śląsku Towarzystwa Bożego Grobu – filii kolońskiego czasopisma „Das heilige Land”. Wybudował w Emaus schronisko dla śląskich pielgrzymów, przyczynił się do powstania w Jerozolimie hospicjum dla pielgrzymów niemieckich (przy Bramie Damasceńskiej), podjął budowę niemieckiej szkoły w Aleksandrii, wspomagał powstające placówki sióstr boromeuszek, kolejno w Aleksandrii, Jerozolimie i Hajfie. Po powrocie na Śląsk pomagał i uczestniczył w projektowaniu kalwarii w Piekarach Śląskich, był także organizatorem Muzeum Biblijnego w klasztorze na Górze św. Anny.
– Ojciec Władysław Schneider jest kluczem do zrozumienia obecności Ślązaków w Ziemi Świętej – tłumaczy naukowiec.
Otwarcie imperium osmańskiego na świat zachodni, gwałtowny rozwój kolei żelaznej i floty statków pasażerskich Lloyda nie tylko ułatwiały podróż do Jerozolimy, ale przede wszystkim zachęcały do niej. Radykalna zmiana stosunków politycznych w imperium osmańskim w latach 30. XIX wieku spowodowała, że Bliski Wschód przekształcił się w centrum intensywnej gry politycznej. Toczyli ją Austriacy, Francuzi, Rosjanie, Anglicy i po 1870 roku również Niemcy. Pretekstem było prawo do opieki nad miejscami świętymi, a celem głównym – wojskowa, polityczna i gospodarcza obecność w tym kluczowym dla świata miejscu.
Zdominowana przez żywioł muzułmański Palestyna stała się celem osadnictwa. Pobożni Żydzi przybywali z pobudek religijnych, by u kresu życia złożyć swe kości w Dolinie Jozafata. Dzięki olbrzymim dotacjom brytyjskiego magnata i filantropa Mosesa Montefiore od połowy XIX wieku do Jerozolimy zaczęła docierać fala żydowskich osadników, a poza murami Jerozolimy powstawała coraz liczniejsza kolonia żydowska. W drugiej połowie XIX wieku pojawiły się też motywowane religijnie plany osadnicze, zwłaszcza protestantów niemieckich. Liczono, że uda się nawrócić na chrześcijaństwo przybywających Żydów, co w zamyśle utopijnych templariuszy miało być znakiem czasów ostatecznych, oznaczających powtórne przyjście Jezusa i wypełnienie się przepowiedni o nadejściu Królestwa Bożego. Najbardziej spektakularnym owocem osadnictwa templariuszy z Wirtembergii były osiedla w Palestynie liczące w sumie kilka tysięcy osadników. Mimo hucznych zapowiedzi ostatecznie jednak na wyjazd do Palestyny zdecydowało się niewielu; w 1910 roku kolonia niemieckich osadników w Hajfie liczyła ok. 700 osób, podobne, choć mniej liczne, powstawały w Jaffie, Saronie i Jerozolimie. Do osadnictwa w Palestynie przygotowywali się także Amerykanie, Francuzi, Niemcy, Brytyjczycy.
– Jedną z grup kolonizujących Palestynę mieli być także Ślązacy – wyjaśnia ks. profesor. – Ojciec Władysław, widząc przeludnione wioski na Opolszczyźnie zaczął ściągać do Emaus szukających pracy rzemieślników ze Śląska, tworząc tam zalążek kolonii śląskiej – to był kolejny trop poszukiwań badacza.
Pierwszy ślad Ślązaka (bez nazwiska) w Jerozolimie odnotował w latach 30. XIX wieku znany szwajcarski lekarz, a zarazem badacz dialektu, ewangelik Tytus Tobler, który wówczas pracował i prowadził badania w Palestynie. Napotkany przez niego Ślązak usiłował wymusić na lekarzu poparcie w hospicjum franciszkańskim w Jerozolimie, gdzie nie chciano go ponownie wpuścić. Obowiązywała bowiem tam zasada: każdy pielgrzym mógł skorzystać z darmowego kilkunastodniowego pobytu w hospicjum prowadzonym przez franciszkanów, ale tylko raz w życiu. Dlatego bracia sporządzali skrupulatne spisy, dziś nieocenione dla badaczy źródło wiedzy.
O napotkanym Ślązaku Tytus Tobler pisał: to jest jeden z ostatnich prawdziwych pielgrzymów! Kompletny abnegat, z jakimś workiem na plecach, który przeszedł piechotą pół Europy do Triestu, następnie dotarł do Syrii, a z Syrii do Jerozolimy; poszedł na pielgrzymkę, aby podziękować za dwukrotne uratowanie życia. Motyw ten był bardzo autentyczny, kierowała się nim większość pątników; niczego nie widzieli w trakcie drogi, nie znali nazw miast, które mijali, liczył się wyłącznie cel – Jerozolima. Podobnie Józef Goj, który peregrynował do Lourdes, Rzymu, Santiago de Compostela, Loretto, czterokrotnie do Ziemi Świętej – pisał o swoich pielgrzymkach wyłącznie w kategoriach religijnych, nie znajdziemy w jego diariuszach z podróży ani jednej refleksji, która wskazywałaby na to, że podczas podróży czuł się turystą.
– Ta kategoria pielgrzymów motywowanych religijnie trwała i prawdopodobnie trwa po dzień dzisiejszy mimo zmieniających się warunków zewnętrznych, które są w stanie zmienić pątnika w turystę – podsumowuje ks. profesor. – Pielgrzym wie, że decyduje się na trud, a nawet niebezpieczeństwo śmierci. Niektórzy więc zabierali ze sobą strój do trumny, mając świadomość, że może to być ich ostatnia ziemska wędrówka. Ci, którzy decydują się na pielgrzymowanie, w trudzie podróży nie szukają żadnych ułatwień. Dla nich pielgrzymka jest metaforą życia – w znoju, w trudzie zmierzają do celu. Kiedy pielgrzym przemienia się w turystę? Gdy zaczyna szukać udogodnień, nie hospicjów, lecz hoteli, wyższego standardu usług, a na trasie podróży w sanktuarium dostrzega pamiątki historii i zabytki sztuki, a nie ślad obecności Bożej.
– Zgadzam się z poglądem, że pielgrzymka jest metaforą drogi ludzkiego życia. Niezależnie od religii jest ona wkodowana w nasze DNA. W przypadku chrześcijaństwa jest to droga, na której miejsca święte zawierają w sobie element spotkania z sacrum i profanum, gdzie można dotknąć obecności Bożej. Uważam więc, że kościoły mogą pustoszeć, ale ten sam człowiek, który nie widzi swego miejsca w parafialnym kościele, dotknięty jakimś wewnętrznym impulsem w pewnym momencie życia spakuje plecak i pójdzie na pielgrzymkę. To archetyp niezniszczalny – kończy ks. prof. Jerzy Myszor.