Potrzeba podróżowania tkwi w człowieku. Homo viator zainspirował wiele arcydzieł literatury światowej, a i flâneur uczynił ze spacerowania, przechadzania się, szwendania, snucia się, wałęsania sztukę kolekcjonowania wrażeń.
Owszem, zdarzają się przypadki dromofobii, czyli irracjonalnego lęku przed podróżowaniem, a nawet samą myślą o nim. Podróż wywołuje też czasem stan nienaturalnej ekscytacji, zwany reisefieber.
Zbliżające się wakacje zachęcają do myślenia o podróżowaniu, kierują myśl w stronę postaci turysty. A ten narodził się w XVIII wieku, podobnie jak słowo. Stało się to dzięki kulturowej praktyce brytyjskich klas wyższych, zwanej Grand Tour (Niemcy określają ją jako Kavalierstour). Francuskie tour dało angielskie słowo tourist (1780), a ono jako touriste przywędrowało do Francji, gdzie zyskało popularność dzięki Stendhalowi i jego Pamiętnikowi turysty (Memoires d’un touriste, 1838). Tytułowy turysta to młody człowiek z towarzystwa, który odbywa podróże po Europie motywowany bezinteresowną potrzebą poznawania krajów i ludzi. Słowo odnosiło się głównie do Anglików przemierzających Francję, Szwajcarię, Włochy. Nie jest zatem przypadkiem, że to w Anglii Thomas Cook otworzył w 1841 roku pierwszą agencję podróży.
Moda na nowy styl życia stworzyła dwa rodzaje tekstów kultury, których popularność trwa do dziś: portrety turystów i przewodniki. Wytworzył się też stereotyp turysty: spragnionego malowniczych widoków, ale i pełnego uprzedzeń wobec miejscowych, których śmieszy. Dziś dodać by można: zwiedzającego w pośpiesznym tempie, z przewodnikiem w ręce lub stosowną aplikacją, fotografującego i natychmiast udostępniającego zdjęcia w mediach społecznościowych – dawniej malowano weduty.
W polszczyźnie słowo turysta pojawiło się w pierwszej połowie XIX wieku, a jego użycie zostało poświadczone w słowniku języka polskiego, zwanym warszawskim (1900–1927). Znaczyło wówczas ‘ten, co odbywa większe wycieczki dla przyjemności’. Była też turystka! Z dwóch przymiotników turystowski i turystyczny pozostał ten ostatni.
Socjokulturowy rytuał przejścia młodych arystokratów wraz z rozwojem środków transportu umasowia się. Zmienia się też istota turystyki: podróż inicjacyjna zaczyna obejmować działania osób, które podróżują po świecie w różnych celach, także służbowych. Turystyka zatem specjalizuje się i wykształca nowe formy. Ich specyfikę odczytamy z towarzyszących określeń; turystyka bezprzymiotnikowa chyba już nie istnieje. Tak więc przed nami trudne wybory. Bo jest turystyka: patriotyczna, historyczna, martyrologiczna, sakralna, socjalna, biznesowa, korporacyjna, handlowa, rozrywkowa, festiwalowa, krajoznawcza, industrialna i postindustrialna, kulinarna i enoturystyka, literacka i filmowa, morska i rzeczna, górska, jaskiniowa, przyrodnicza, florystyczna, ornitologiczna, sportowa, ekstremalna, narkotykowa, aborcyjna, stomatologiczna, czarna, lingwistyczna, fanoturystyka, tanatoturystyka, seksturystyka, ekoturystyka, agroturystyka, geoturystyka, turystyka LGBT itd. Mało? Może więc jeszcze turystyka kosmiczna?
Fredrowski osiołek stał przed alternatywą: owies czy siano? I co? Trudny wybór, trudna zgoda. Konsekwencję niezdecydowania znamy. A co ma zrobić turysta, przed którym otwierają się tak liczne możliwości?
Po wakacjach – za krótkich – czekają nas nowe podróże: wrócimy bowiem do turystyki konferencyjno-kongresowej i erasmusowej.