Srebrne wesele… Tak, tak, to już ćwierć wieku GU jest ze swoimi czytelnikami. A właściwie: mimo nieuniknionych zmian w gronie czytelniczym (migracje, rotacje, awansy, wyjazdy, przyjazdy, emerytury, i w ogóle, jak to na uczelni) Gazeta trwa i – jak się zdaje – jest czytana. A przy tym (tu pozwolę sobie na personalny wtręt) niemal przez całe ćwierćwiecze niżej podpisany gości na jej łamach. No i jak tu ma być dobrze, skoro miesiąc w miesiąc GU publikuje wynurzenia starego zgreda? (Wężykiem, Jasiu, wężykiem – to taki żarcik miał być, kokieteryjny).
Całe szczęście, że jubileusz odbędzie się, jeśli w ogóle są planowane jakieś uroczystości, w lipcu. A w lipcu trzeba wygrzewać kości, bo kto wie, co przyniesie jesień, a zwłaszcza zima. W moim wieku to są już poważne problemy, zaczynam zbliżać się do strefy cienia, do wieku, o którym Francuzi ze złośliwością mówią pph (passera pas l’hiver, nie przeżyje zimy). Pomyśleć, że kiedyś mnie to śmieszyło. Ale miałem wtedy naście lat i bawiły mnie takie gierki słowne. A teraz? Już nie bawią, bo wiem, że to, co mnie tak śmieszyło, staje się z każdym rokiem coraz bardziej realne w odniesieniu do mnie.
Uniwersytet też się starzeje i jakkolwiek na razie jest jeszcze smarkaty jako instytucja – 50 lat to nie jest jakiś guinnessowy wiek dla uczelni – to jednak ludzie, którzy go tworzą, są już w wieku podeszłym. Oczywiście wszyscy się czują młodo, ale PESEL jest nieubłagany: dla każdego nadchodzi czas emerytury. Przy czym w świetle prawa ta reguła obowiązuje tylko niektórych – tych, którzy są zatrudnieni na podstawie mianowania na czas nieokreślony. Jeśli pracownik jest zatrudniony na umowę czasową, sprawa jest prosta: umowy można nie przedłużyć. Jest jednak kategoria pracowników zatrudnionych na umowę na czas nieokreślony. I tu prawo jest bezsilne: taki pracownik może pozostać na stanowisku tak długo, jak tylko zechce. A nawet dzień dłużej, jakby to zgrabnie ujął Jerzy Owsiak.
Za to profesorowie, choćby się czuli gotowi do pełnienia obowiązków jeszcze przez długie lata, muszą odchodzić. Akurat w ciągu najbliższych lat czeka to wielu spośród naszych kolegów. Ostatnio liczba podań o przedłużenie zatrudnienia dla pracowników, którzy osiągnęli wiek emerytalny, tak znacznie wzrosła, że JM uznał za konieczne wydanie nowego zarządzenia regulującego tę kwestię. Przewiduje się w nim możliwość przedłużenia zatrudnienia co najwyżej o rok. Ale nie będzie to automat. Profesor, który chciałby jeszcze popracować, musi przejść przez prawdziwą gehennę: najpierw grillują go młodsi koledzy z macierzystego instytutu lub katedry, a potem trzeba jeszcze przeżyć upokarzającą procedurę starania się o pozytywną opinię Rady Wydziału. Wiem, o czym mówię, bo niedawno byłem świadkiem kilku takich spraw. Zasłużeni profesorowie są „rozliczani” przez swoich młodszych kolegów, którzy pytają retorycznie, jaką korzyść odniesie wydział z dalszego ich zatrudniania. Czy ich osiągnięcia są na tyle duże, by usprawiedliwić ich dalsze zatrudnienie i blokowanie etatu, który mógłby być obsadzony przez młodych adeptów nauki? (Już widzę te tłumy młodzieży, która szturmuje nasze pracownie: w dobie zanikającego bezrobocia zarobki na uczelni raczej nie są konkurencyjne. Trzeba by raczej pomyśleć o tych młodych kandydatach do służby nauce, którzy wybierają inne kraje, bardziej doceniające wysiłki intelektualne – te osoby są werbowane za granicę już w liceach!!!). Ale najgorsze, co słyszałem, to to, że profesorowie niestety nie wnoszą zbyt wiele do dorobku „kategoryzacyjnego”: o niektórych wręcz opowiadano, że z punktu widzenia scjentometrycznego ich dorobek jest… zerowy. Pan jest zerem, panie profesorze! Brzmi to okropnie. Niemal jak pauvre type, il passera pas l’hiver. A najsmutniejsze, że mimo tych upokorzeń niektórzy profesorowie narażają się na takie piętnowanie i piszą sążniste uzasadnienia swoich próśb…