Słuchając z nieprzymuszonej woli, co dziś już raczej jest rzadkością, wypowiedzi naszych polityków (proszę zwrócić uwagę, że nie napisałem „naszych, pożal się Boże, polityków”), mam niejasne wrażenie, iż noszą oni w sobie taki obraz przeszłości, jaki jest im aktualnie potrzebny. Teraz zgodnie z prawidłami sztuki dziennikarskiej powinny paść przykłady, ale mam mało miejsca i padnie tylko jeden, za to najbardziej adekwatny, bo przeze mnie wymyślony. Zaczniemy nostalgicznie.
W kraju mego dzieciństwa było wiele braków, które teraz chętnie są przypominane jako dowód głupoty ówczesnego systemu. A przypominają je zwłaszcza ci, urodzeni po 1989 roku. Nic więc dziwnego, że wszystko im się miesza i plącze, a w rezultacie okazuje się, że jedyne, czego nam za komuny brakowało, to octu i herbaty „Gruzińskiej”. Moja pamięć o brakach jest o tyle bardziej wiarygodna, że doświadczałem ich na własnej skórze. Ot, weźmy taki drobiazg jak pokrętło, które zgodnie ze swym przeznaczeniem powinno być instalowane z boku kaloryfera i służyć do regulowania jego ciepłoty. To, oczywiście, czysta teoria autorstwa jakichś naiwniaków znad Sekwany czy Tamizy. W kraju mego dzieciństwa takich fanaberii nie było. To znaczy pozostawało jedynie puste, przeznaczone na owo pokrętło miejsce, wykorzystywane do wieszania tzw. „nylonowych” siatek zrobionych z żyłki wędkarskiej. Samo (nieobecne) pokrętło odbiegało nieco wyglądem od tego, co dziś mamy w domach. Było to ebonitowe czarne kółko o grubości ok. 1 cm, karbowane na swym obwodzie z zaznaczonymi poprzez wytłoczenie strzałkami, sugerującymi kierunek kręcenia. Były tam jeszcze i inne informacje, ale na tyle nieczytelne, że, nie doczekawszy swojego Champolliona, bezpowrotnie zniknęły gdzieś w pomroce dziejów. Jak już wspomniałem, w całym kraju miejsca, w których miały się takie cuda techniki znajdować – raziły swym niedopełnieniem. Podobno uchowały się jedynie dwa egzemplarze pokręteł: jeden pochodzący z gabinetu Jaruzelskiego, a kupiony na aukcji Sotheby’s przez J. Urbana. I drugi w parafii pod wezwaniem „Prawdy Bolesnej”, gdzie złożono go jako wotum. To, że nie mieliśmy w szkolnych kaloryferach takich pokręteł, rzecz zrozumiała. Atrakcyjny kawałek czarnego plastiku był dla dziesięciolatka solidną pokusą. A zresztą, do czego to się z nudów człowiek nie posunie. Z tego samego powodu nie było pokręteł w poczekalniach, urzędach, szpitalach i innych miejscach przeznaczonych do marnotrawienia czasu. Oczywiście, ktoś z młodszych czytelników mógłby zadać pytanie: dlaczego nikt nie poszedł do magazynu, by pobrać owo pokrętło i uzupełnić brak. Proszę nie zadawać idiotycznych pytań. Nasz kraj przeszedł wiele: i wojnę światową, i zagospodarowanie ziem zachodnich, i plan pięcioletni, i występy „Mazowsza”, i nikt wobec takich wyzwań nie miał wtedy głowy do jakichś głupich pokręteł. Zresztą nie wiadomo, czy nie były one wymysłem określonych kół napędzanych przez wiadome ośrodki dywersyjne lub podżegaczy z Bonn. Mając takie pokrętło, człowiek bez konsultacji z ciałem kierowniczym i odpowiednimi służbami mógł sobie dowolnie kręcić. Raz w lewo, raz w prawo, i nikt nad tym nie miał kontroli. Przecież to czysta anarchia. Pozostawić decyzję w rękach nieuprawnionej, często przypadkowej jednostki. Wszyscy posiadający taki wspaniały wynalazek, jak pokrętło, mogą przejść się teraz po mieszkaniu i pokręcić sobie do woli. Niech Was przy tym nie opuszcza myśl, że owa swoboda wyboru nie jest dana Wam raz na zawsze. Oto po listopadowym święcie pewien blond führerek stwierdził, że naszej wolności niebezpiecznie zagrażają: „demokracja i pedały”. I on, führerek, powoła bojówki, nazwie je „Strażą Narodową” i będzie tej wolności bronić. Dlatego póki Wam jeszcze w drzwi kolbami nie załomotali, korzystajcie ze swobody i kręćcie sobie do woli w lewo i w prawo. Bo może się zdarzyć, że znowu zabraknie pokręteł.