W 2013 roku przypada 65. rocznica śmierci kardynała Augusta Hlonda. W województwie śląskim rozpoczął się Rok tego wybitnego Górnoślązaka, pierwszego biskupa diecezji katowickiej, prymasa Polski w latach 1926–1948.
W odrodzonej Rzeczypospolitej August Hlond odegrał wybitną rolę, i to nie tylko w życiu Kościoła – nie uczestniczył jednak w burzliwej historii Górnego Śląska, poprzedzającej wydarzenia 1922 roku.
– To okres działalności Wojciecha Korfantego, kiedy to w pewnej grupie społeczeństwa i duchowieństwa zaczyna dominować świadomość, że jesteśmy Polakami, radykalizują się postawy narodowe na Górnym Śląsku, które w sposób szczególny uwidoczniły się po zakończeniu I wojny światowej, w czasie powstań i plebiscytu. I wtedy pojawia się ksiądz August Hlond. W dokumentach z tego gorącego okresu zasadniczo nie występuje jego nazwisko, ale w niektórych odnalezionych w archiwum parafii Mariackiej dokumentach zauważamy, że śledzi on z uwagą wszystkie wydarzenia, które dzieją się na Śląsku. Pozostaje w bliskim kontakcie z księdzem Teodorem Kubiną, proboszczem kościoła Mariackiego, i jest doradcą grupy księży (Michał Lewek, Teodor Kubina i Eugeniusz Brzuska), którzy czynili starania o usamodzielnienie Górnego Śląska. W zachowanych dokumentach daje się odczuć znaczącą pomoc Augusta Hlonda. Zarówno rodzącej się władzy państwowej na Górnym Śląsku, jak i pewnej grupie księży zależy, aby szybko wyjąć spod jurysdykcji biskupa wrocławskiego tę część, która w przyszłości będzie przydzielona Polsce. Powstają dwa bardzo ważne memoriały. Przypuszczam, pisane przez księży Lewka i Kubinę, a możliwe, że przez Kubinę w porozumieniu z Augustem Hlondem, który dobrze wiedział, jak pisać dokumenty adresowane do rządu warszawskiego czy do Stolicy Apostolskiej.
Trwały już przygotowania o powołanie nowej diecezji katowickiej…
– Zarówno stronie kościelnej, jak i rządowej zależało na umocnieniu struktur państwowych i granic. Interes obu stron spotykał się w jednym miejscu. Trzeba było umocnić granice. Episkopat polski w tym czasie przygotowywał się do reorganizacji sieci terytorialnej Kościoła, chodziło o zatarcie granic wytyczonych przez Austrię, Rosję i Prusy. Na przeszkodzie utworzeniu diecezji katowickiej stały, między innymi, nieuregulowane spory majątkowe na terenie dawnego wikariatu cieszyńskiego, który był pod panowaniem austriackim. Diecezja wrocławska miała tam posiadłości, które stanowiły podstawę ich materialnego funkcjonowania. Dlatego w pierwszym etapie na tej części Górnego Śląska, która przypadła Polsce po plebiscycie, zostaje utworzona tylko administracja apostolska, wyłączona z diecezji wrocławskiej, ale podporządkowana bezpośrednio Stolicy Apostolskiej. Tak zdecydował papież Pius XI. 7 listopada 1922 roku staje na czele administratury August Hlond.
Nie dla wszystkich był to wybór oczywisty, byli przecież księża, których nazwiska krążyły od dawna: Michał Lewek, Teodor Kubina i Eugeniusz Brzuska…
– Rzeczywiście, było wiele propozycji. Strona niemiecka lansowała księdza Jana Kapicę, według kardynała Adolfa Bertrama – ówczesnego biskupa diecezji wrocławskiej – był to kandydat do zaakceptowania zarówno przez stronę niemiecką, jak i przez Ślązaków. Ponieważ jednak pełnił on od października 1921 roku funkcję delegata kardynała Bertrama dla tej części diecezji, która przypadła Polsce przy zachowaniu podporządkowania diecezji wrocławskiej, kandydatura ta nie mogła być brana pod uwagę. Proponowano także proboszcza z Kochłowic, księdza Ludwika Tunkla. Strona polska forowała natomiast duchownych o wyrazistym polskim obliczu: księdza Aleksandra Skowrońskiego, Teodora Kubinę, Emila Szramka. Sprzeciw wobec tych kandydatur z kolei zgłaszały władze niemieckie. Trwał więc impas. Chodziło przecież nie tyle o administratora, co przyszłego biskupa nowej diecezji. Wyboru Augusta Hlonda dokonał osobiście papież Pius XI. Niezwiązany bezpośrednio z tutejszym życiem politycznym, kościelnym – salezjanin, z pochodzenia Ślązak, wychowany w zaborze austriackim, był człowiekiem spoza „układów”.
…dorastający jednak we Włoszech…
– To prawda, w 1893 roku jako dwunastoletni chłopak, w towarzystwie starszego o dwa lata brata Ignacego, wyjeżdża do Turynu, gdzie obaj rozpoczynają naukę w salezjańskim zakładzie w Valsalice. Nie było w tym jednak nic nadzwyczajnego. Niezwykle patriotyczna rodzina Hlondów uważała, że dzieci powinny wychowywać się w duchu kościelnym, w świecie wartości chrześcijańskich. Nie mogli więc pozwolić, aby uczęszczały do wzbudzającej ich zastrzeżenia szkoły pruskiej. Na pewno nie bez znaczenia pozostawał także argument materialny. Nauka w domach ks. Bosko dawała perspektywę ukończenia szkoły średniej i gwarantowała właściwe wychowanie. Czterej synowie Hlondów: Ignacy, August, Antoni i Klemens zostali salezjanami. Antoni, aby zdystansować się – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – od wielkości swojego brata, zmienił nazwisko na Chlondowski, zasłynął jako kompozytor i założyciel szkoły organistowskiej w Przemyślu, był także inspektorem prowincji polskiej zgromadzenia salezjańskiego. Szesnastoletni August zostaje salezjaninem i od razu zwraca na siebie uwagę przełożonych, daje się poznać jako człowiek posiadający ogromne możliwości, zapewne dlatego zostaje skierowany na studia do Rzymu. Na Uniwersytecie Papieskim „Gregorianum” kończy fakultet filozoficzny, zdobywając stopień doktora. Wraca do Polski, jest w Oświęcimiu, Krakowie, Lwowie, Przemyślu. Oddelegowany do Wiednia, staje na czele rozległej prowincji salezjańskiej, obejmującej: Austrię, Węgry i południowe Niemcy. Podczas pobytu na placówce dyplomatycznej w Wiedniu poznaje Achillesa Rattiego (przyszłego papieża Piusa XI), nawiązuje się między nimi nić porozumienia, która w przyszłości okaże się wielce pomocna, i to dla obu stron.
Jakie były oczekiwania wobec przyszłego biskupa katowickiego?
– Liczono się z tym, że jako zakonnik nie będzie uwikłany w tutejszą wewnętrzną politykę kościelną, być może spodziewano się także pomocy materialnej ze strony zgromadzenia zakonnego. Organizacja nowej diecezji wymagała dużych nakładów finansowych, w Katowicach nie istniało żadne zaplecze administracyjne. Wprawdzie diecezja wrocławska starą tradycją, jako tak zwana diecezja-matka, zobowiązana była uposażyć nową, utworzoną z jej części, diecezję, ale niestety do tego się nie kwapiła. Z pomocą przyszły bezzwrotne pożyczki udzielane przez Naczelną Radę Ludową. August Hlond 14 grudnia 1925 roku, podczas nominacji na biskupa nowo utworzonej diecezji katowickiej, uzyskał od rządu warszawskiego zapewnienie o wsparciu finansowym. Kilka miesięcy później, kiedy okazało się, że pomoc ta jest fikcyjna, chciał nawet zrezygnować z funkcji. Cały ciężar tworzenia diecezji spoczął na barkach miejscowego Kościoła i władzach województwa śląskiego.
W nowej diecezji znaleźli się także niemieccy katolicy.
– To była specyficzna sytuacja, niemieccy katolicy utracili pozycję większości i nagle musieli grać rolę, którą do niedawna odgrywali Polacy, stali się mniejszością narodową. Można było więc spodziewać się chęci odwetu Polaków na Niemcach. Owe konflikty narodowościowe silnie podzieliły lokalną społeczność. Konieczną stała się odnowa życia religijnego na Śląsku, które mocno zostało nadwyrężone w latach I wojny światowej, powstań śląskich, plebiscytu. Świadom zagrożeń August Hlond, po pierwsze – wyznacza wspólny cel, jakim była budowa katedry, po drugie – nauczony smutnym doświadczeniem sprzed podziału diecezji wrocławskiej, już w 1923 roku, jeszcze jako administrator, powołuje własne czasopismo. Powstaje „Gość Niedzielny” dla Polaków i jego niemiecki odpowiednik „Sonntagsbote”. Listy Pasterskie pisze po polsku i po niemiecku, Niemcy zachowują status quo – zarówno w szkolnictwie, jak i dotychczasowym porządku parafialnym, nadal msze święte i nabożeństwa są odprawiane w języku niemieckim, pozostawia także wszystkie stowarzyszenia i organizacje kościelne. Z jednym wyjątkiem, zaprasza do współpracy śląski oddział Związku Katolików Niemieckich w Polsce (Verband Deutscher Katholiken in Polen), ale szybko okazało się, że mają oni większe ambicje. Pod przewodnictwem Thomasa Szczeponika i Eduarda Panta, Verband rości sobie pretensje, aby występować wobec władz kościelnych jako reprezentant katolików niemieckich. Na to August Hlond nie mógł się zgodzić. Reprezentantem katolików niemieckich powinien być ich właściwy proboszcz, a prawa zabezpieczać prawo kanoniczne i biskup, a nie jakaś niekościelna grupa, wprawdzie katolików świeckich, ale niezależna od władz kościelnych organizacja. Dochodzi więc do konfliktu, jednak ksiądz August – co jest całkowicie zrozumiałe – nie mógł dopuścić do rozbijania ludności katolickiej. Verband, mając swoją reprezentację w Sejmie Śląskim, wymusił zgodę na pewne ustępstwa, jak się jednak okazało, nie w pełni zadowalające Niemców. Były także przykłady innych zachowań. W gronie duchowieństwa niemieckiego na Śląsku pojawiła się grupa, która na spotkaniach w Załężu, gdzie proboszczem był ksiądz Józef Kubis, lojalnie postulowała, że należy ograniczyć się do działalności czysto duszpasterskiej i odsunąć na bok poglądy polityczne. I to była postawa, którą Hlond docenił. Mimo że był to okres bardzo burzliwy, co widać w dyskusjach, które toczyły się na tematy kościelne w Sejmie Śląskim, uważam, że mniejszość niemiecka, mimo wielu konfliktów, nie zagrażała jedności Kościoła katowickiego. Małe, chociaż ostro formułowane problemy, urosną dopiero w chwili, gdy u władzy w Niemczech stanie Adolf Hitler i niektóre grupy niemieckich katolików w diecezji katowickiej ulegną radykalizacji i nacjonalistycznej propagandzie, nie tyle może wprost identyfikując się z hasłami nazistowskimi, co podejmując bliską im myśl powrotu Śląska do Niemiec.
Mądra strategia Augusta Hlonda wprawdzie nie doprowadziła wówczas do pojednania, na które trzeba było poczekać kilkadziesiąt lat, ale chyba go zapoczątkowała…
– Tego nie powie żaden Niemiec, ponieważ Niemcy na Śląsku stworzyli czarną legendę Hlonda. Zupełnie niezasłużenie. Oskarżali go o niesprawiedliwe, niekanoniczne działania wobec niemieckich katolików – i to nie tylko podczas jego pobytu na Śląsku, ale także w okresie rządów prymasowskich, zwłaszcza gdy w 1945 roku tworzył i reorganizował administrację kościelną na Ziemiach Zachodnich i Północnych, włączonych do Polski.
Mimo krótkiej obecności, biskup Hlond pozostawił na Śląsku trwałe ślady.
– Śląsk nie nacieszył się Hlondem, był tu zaledwie od listopada 1922 roku do czerwca 1926 roku, ale zyskała Polska, zyskał polski Kościół. Tak krótkie kierowanie tutejszym Kościołem przepowiedział mu, podczas wręczania nominacji na biskupa katowickiego, kardynał Aleksander Kakowski: „siły [księdza] uniosą jeszcze większe ciężary niż te, które biskup nosi na swych barkach”. Można to potraktować jako prorocze słowa, ale nikt nie spodziewał się, że stanie się to w tak krótkim czasie. A jednak ten założycielski epizod przyniósł trwałe ślady. August Hlond podjął wszystkie najważniejsze decyzje, jego następcy już tylko kontynuowali budowę katedry, założenie seminarium w Krakowie…
Dlaczego w Krakowie?
– Mimo zaleceń Stolicy Apostolskiej, która widziała seminarium w Katowicach, biskup Hlond chciał wyprowadzić młodych z miejsca, gdzie konflikty narodowościowe mogły zdeformować ich powołanie do pracy duszpasterskiej, z założenia w końcu ponadnarodowej i apolitycznej. Uważał, że najlepszym miejscem będzie właśnie Kraków. To była jedna z bardzo ważnych decyzji biskupa, która zaważyła na formacji intelektualnej, ale także duchowej przyszłych księży.
Zarówno jako ksiądz, biskup, a później prymas Polski – zasłynął August Hlond ze swojej apolityczności.
– Dystansował się od bieżących spraw politycznych. W najważniejszym Liście Pasterskim z marca 1924 roku „O życie religijne na Śląsku” wskazuje drogę dla katolików i dla duchowieństwa. Duchowieństwu zaleca wyjście z polityki, zajęcie się tylko duszpasterstwem, a katolikom – zaangażowanie w Ligę Katolicką, która później przekształciła się w Akcję Katolicką, po to, żeby na politykę wpływać pośrednio, poprzez dobrze wykształconych, kierujących się zasadami chrześcijańskimi ludzi świeckich. To była zasada, która przyświecała Hlondowi, zarówno na drodze biskupiej, jak i prymasowskiej. Myślał kategoriami państwowymi: miał dystans do polityki bieżącej, był tak samo oddalony od lewicy, jak i od skrajnej prawicy.
Najważniejsze przesłanie kardynała Hlonda, aktualne również w dzisiejszych czasach…
– Trudno w kilku słowach streścić bogaty życiorys i dokonania duchownego, który wyszedł z domu krytego słomą w Brzęczkowicach pod Mysłowicami, a obecnie spoczywa w kaplicy katedry św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Parafrazując słowa jego testamentu, trzeba o nim powiedzieć: „Zawsze pracował dla Kościoła świętego, dla rozszerzania Królestwa Bożego, dla Polski, dla dobra narodu polskiego”.