Redaktorem naczelnym „Gazety Uniwersyteckiej UŚ” zostałam w 2006 roku. Szybko przekonałam się, że wydawanie akademickiego periodyku, spełniającego wymogi nowoczesnego pisma, jest trudniejsze niż przypuszczałam. Pracowałam wówczas w „Dzienniku Zachodnim”, gdzie często pisałam na tematy związane z edukacją, jednak okazało się, że ważniejsza od wiedzy merytorycznej była znajomość środowiska uniwersyteckiego, zrozumienie jego potrzeb i oczekiwań. Zaledwie pobieżne opanowanie tej wiedzy zajęło mi kilka lat.
Pamiętam moje pierwsze spotkanie z ówczesnym rektorem Januszem Janeczkiem, na które przygotowałam wstępny plan gazety. Przyniosłam „Górnośląski Informator Kulturalny”, ostatnie pismo, które redagowałam. Pan rektor nie tylko je znał, ale był także jego czytelnikiem. Myślę, że wysoki poziom tej gazety miał główny wpływ na decyzję o przyjęciu mnie do pracy. Najważniejsze jednak co zapamiętałam, to była atmosfera tego spotkania, urzekła mnie serdeczność i otwartość rektora, czułam, że będzie mi towarzyszyć podczas pracy na Uniwersytecie i nie pomyliłam się.
Potrzebowałam dużego kredytu zaufania. Rzadko zdarza się, aby już pierwsze numery pisma spełniły oczekiwania czytelników. Czułam się trochę, jak przysłowiowa nowa miotła, wiedziałam, że nie wszystkim podobają się zmiany, które wprowadzam. Powoli i nieśmiało zaczęły się jednak pojawiać drobne oznaki akceptacji. Na okładce trzeciego numeru zamieściliśmy zdjęcie w stroju reprezentacyjnym rektora z prof. Wincentym Okoniem, doktorem honoris causa Uniwersytetu Śląskiego. Było to wydanie przedświąteczne i ktoś dowcipnie zauważył, że nie jest źle, skoro przed Wigilią mamy na okładce i Mikołaja, i rybę. Poczułam, że atmosfera wokół mojej osoby nieco się rozluźnia.
Początki pracy na Uniwersytecie były trudne także ze względów osobistych – umierał na raka mój mąż, odszedł nim udało mi się zamknąć pierwszy numer gazety. Skończyli go za mnie były redaktor naczelny prof. Dariusz Rott i dr Agnieszka Sikora, z którą współpracowałam przez wszystkie te lata. Nie pamiętam, czy im za to wówczas podziękowałam. Jeśli nie – dziękuję teraz.
Precyzując profil pisma, stawiałam m.in. na integrację pracowników Uniwersytetu, usprawnienie obiegu bieżącej informacji, poprawienie poziomu identyfikacji pracowników z uczelnią, promowanie indywidualnych i zbiorowych sukcesów. Plan był ambitny, a wpadki nieuniknione. Pierwszą było wprowadzenie działu „Poznajmy się”, który miał być prezentacją pracowników naukowych, administracyjnych i pomocniczych. Pomysł słuszny, ale okazało się, że pracownicy wcale nie mieli ochoty się poznawać. Po wielokrotnych i, niestety, bezskutecznych błaganiach o choćby krótkie notki o sobie, musiałam wywiesić białą flagę. Jednak podstawowym zadaniem było usprawnienie obiegu bieżącej informacji. Przyzwyczajona do pracy na czas, ze zdziwieniem odkryłam, że zamówione materiały napływają do redakcji z nawet kilkumiesięcznym opóźnieniem. Jak w takiej sytuacji redagować gazetę zawierającą aktualne wydarzenia? Pozostało relacjonowanie ich przez zespół redakcyjny. W tym okresie dołączyła do nas doświadczona dziennikarka Maria Sztuka. Dzięki jej pomocy mogliśmy obsługiwać większość imprez organizowanych na uczelni. Kiedy po jakimś czasie jeden z zacnych profesorów poprosił o gazetę, by, jak stwierdził, „być na bieżąco”, wiedziałam, że obraliśmy dobry kierunek.
Pismo albo się rozwija, albo umiera śmiercią naturalną. Czytelnik bez litości porzuci gazetę, gdy nie znajdzie w niej nic ciekawego. Był to jeden z powodów wprowadzenia na łamy tematyki badań naukowych. Im lepiej poznawałam środowisko akademickie, tym bardziej nabierałam przekonania o konieczności prezentacji, poza murami uczelni, efektów badań prowadzonych przez zespoły badawcze UŚ, a jednocześnie pokazania wielkiego potencjału naukowców Śląskiej Alma Mater. Niestety, początkowo nikt nie chciał się chwalić swoimi dokonaniami. Dopiero po kilku miesiącach dział badań naukowych na stałe zagościł w gazecie.
Mile wspominam zjazdy redaktorów gazet akademickich. Zawsze towarzyszyły im długie dyskusje na temat roli i kształtu tego typu pism. Jedni uważali, że powinny one stanowić płaszczyznę wymiany poglądów pracowników, poruszać również tematy niewygodne dla władz uczelni. Inni przypisywali jej funkcję głównie promocyjną. Przyznam, że zawsze miałam dylemat, co wybrać. Wiedziałam jednak, że gazeta dociera do różnych redakcji, a dziennikarze skłonni są rozdmuchać każdy temat, szczególnie mało dla uczelni pochlebny. Z drugiej strony, miałam poczucie, że nie spełniam oczekiwań tych, którzy chętnie przypisaliby jej rolę ostrego forum dyskusyjnego. Mając pełną swobodę w decydowaniu, skupiliśmy się na bieżącej informacji i promocji badań naukowych. Wierzyłam, że dzięki temu pismo stanie się kroniką wydarzeń na uczelni, a media zewnętrzne podchwycą tematy ciekawych badań i realizowanych projektów.
Gazeta jest zawsze efektem pracy zespołu, tworzyłyśmy ją wspólnie z dr Agnieszką Sikorą i redaktor Marią Sztuką i choć nieraz kolegia bywały burzliwe, zawsze chodziło o jedno – pismo miało być najlepsze! Do dziś się przyjaźnimy.