Moja przygoda z dziennikarstwem w „Gazecie Uniwersyteckiej UŚ” zakończyła się dokładnie pięć lat temu. Dlaczego w pierwszym zdaniu wspominam o końcu, a nie początku? Bo wtedy stanęłam przed wyborem – w którą stronę podążyć i jak najlepiej wykorzystać doświadczenia zdobyte podczas studiów i podczas uczelnianej działalności dziennikarskiej.
Nie pamiętam, jakie myśli przemykały mi wtedy przez głowę. Wiem natomiast, że nie miałam wątpliwości, czy chcę pracować słowem, mając ciągły kontakt z nowymi ludźmi. Tak się stało i, pomimo że oddaliłam się mocno od dziennikarstwa, wciąż pozostaję temu wierna. I z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że w całym zawodowym życiu moim bogactwem są umiejętności nabyte m.in. przez lata pracy dla „Gazety Uniwersyteckiej UŚ” i cechy, które wtedy w sobie wyrobiłam.
Teraz mogę już powrócić do początków, czyli prawie dekadę wstecz. Do „Gazety” wciągnął mnie kolega z koła naukowego – Międzywydziałowego Stowarzyszenia Dziennikarzy „Mosty”. Nie pamiętam już, co skłoniło go do tego, żeby zaproponować mi wspólne przygotowanie relacji z imprezy kulturalnej. Pomysł był odważny, bo nie miałam wtedy dużego doświadczenia dziennikarskiego. Nie trzeba mnie było jednak dwa razy prosić. Pojechałam na imprezę i, jak mi się wtedy wydawało, napisałam całkiem interesujący materiał. Patrząc z perspektywy czasu, stwierdzenie, że nie był tak dobry, jak mi się wydawało, byłoby eufemizmem. Kolega zręcznie wybrnął z sytuacji. Samodzielnie napisał artykuł, wplótł drobne fragmenty mojej pracy i… po raz pierwszy zobaczyłam swoje nazwisko w magazynie. Tak zaraził mnie uwielbieniem do prasy albo raczej… wręcz uzależnieniem.
Od tej chwili, pomimo że jeszcze nawet nie wybrałam specjalizacji studiów, czyli dziennikarstwa i komunikacji społecznej, dopadło mnie absolutne uzależnienie od słowa pisanego. Wiedziałam już, że nie będę miała nic wspólnego z radiem czy telewizją. Lubiłam zapach papieru, farby drukarskiej i moment, gdy brałam do ręki magazyn, w powstaniu którego miałam swój udział. I tak zaprzyjaźniłam się z „Gazetą” na ładnych parę lat – cały okres trwania studiów.
Gdy się zastanowię, co najbardziej podobało mi się w pracy dziennikarskiej, do głowy przychodzi mi przede wszystkim poznawanie nowych ludzi. Ciągłe wchodzenie w świat kolejnych osób, całkiem różnych, mówiących o czymś innym, żyjących inaczej, a następnie próba przeniesienia na papier nie tylko zasłyszanych słów, ale także aury towarzyszącej rozmowom, cech charakteru, którymi wyróżniali się rozmówcy.
W dziennikarstwie nie ma miejsca na nudę i stagnację. Przy każdej okazji natrafia się na nowe tematy, dowiaduje się rzeczy, o których wiedziało się wcześniej niewiele albo nic. „Gazeta Uniwersytecka UŚ” ma to do siebie, że zleca swoim dziennikarzom przygotowanie tekstów o bardzo różnej tematyce. Zdając relacje z wydarzeń okołouniwersyteckich albo prowadząc rozmowy z pracownikami i gośćmi poszczególnych wydziałów, jednego dnia pisze się o tematach filozoficznych, a następnego np. o fizyce kwantowej. Na własnej skórze przekonałam się, że dla humanisty nie jest łatwą sprawą rzetelne przygotowanie się do wywiadu z profesorem fizyki czy informatyki. Ale z drugiej strony, gdy taki materiał jest już gotowy i artykuł ukazuje się drukiem, odczuwa się dużą satysfakcję. To rekompensuje wszelkie trudy.
Dziennikarstwo wymaga ciągłego przygotowania na niespodziewane sytuacje. Współpracując z „Gazetą”, miałam czasem wrażenie, że dopada mnie wyjątkowa złośliwość przedmiotów martwych – np. w momencie, gdy mój dyktafon psuł się po dwóch pierwszych minutach wywiadu. Czasem byłam mocno skonsternowana, gdy po rozmowie telefonicznej z przyszłym rozmówcą orientowałam się, że nie mam pojęcia o temacie, i zaczynałam gorączkowy research. Ale, tak jak dla chcącego, tak dla dziennikarza – nic trudnego. Przy odpowiednim nastawieniu z każdej sytuacji można wyjść obronną ręką. Dziś na wszystkie te momenty patrzę z uśmiechem i wspominam bardzo ciepło.
Mimo zamiłowania do dziennikarstwa, w życiu zawodowym zdecydowałam się podążyć w kierunku komunikacji społecznej – najpierw custom publishingu, potem public relations i pracy w agencji reklamowej. Epizod współpracy z dziennikiem regionalnym pokazał mi, że praca w mediach często ma niewiele wspólnego ze szlachetnymi ideałami młodego adepta studiów dziennikarskich. Dlatego wolałam zapamiętać dziennikarstwo jako bardzo przyjemne wspomnienie z czasów działalności uniwersyteckiej i traktować dalej jako pasję.
W tym momencie powracam do początku moich wspominek. Nie jestem zawodowo dziennikarzem, jednak na co dzień piszę, nawiązuję mnóstwo kontaktów, drążę nowe tematy, staram się być w centrum wydarzeń i mieć na nie wpływ. Bakcyl połknięty podczas pracy dziennikarskiej nie daje o sobie zapomnieć i pcha do działania. Co więcej – nie twierdzę, że rozstałam się z dziennikarstwem na dobre. Może któregoś dnia powrócę do pisania i... znowu popadnę w uzależnienie. Nigdy nie mówię nigdy.