Rozmowa z dr. hab. Ryszardem Koziołkiem, prorektorem-elektem UŚ i dyrektorem Międzyobszarowych Indywidualnych Studiów Humanistyczno-Społecznych Uniwersytetu Śląskiego

Punkt wyjścia z muzeum błędów

Panel towarzyszący obchodom 15-lecia MISHUS nazwany został „Pamiętnikiem z okresu dojrzewania”. Jaki zatem smak miało to dojrzewanie?

Dr hab. Ryszard Koziołek obowiązki dyrektora Międzyobszarowych Indywidualnych Studiów
Humanistyczno-Społecznych Uniwersytetu Śląskiego (wcześniej funkcjonujących
jako Międzywydziałowe Indywidualne Studia Humanistyczne) przejął w październiku 2011
roku od prof. UŚ dr hab. Olgi Wolińskiej
Dr hab. Ryszard Koziołek obowiązki dyrektora Międzyobszarowych Indywidualnych Studiów Humanistyczno-Społecznych Uniwersytetu Śląskiego (wcześniej funkcjonujących jako Międzywydziałowe Indywidualne Studia Humanistyczne) przejął w październiku 2011 roku od prof. UŚ dr hab. Olgi Wolińskiej

– Słodko-gorzki, jak każde dojrzewanie. Słodki zwłaszcza przez pierwszą dekadę. Jeśli przypomnimy sobie świętowanie 10-lecia MISH, to było ono może nie bardziej spektakularne jako wydarzenie, ale z całą pewnością stanowiło większy sukces, jeśli chodzi o udział studentów. Było zwieńczeniem pewnego triumfalnego okresu MISH, którego tworzenie wiązało się z trudnym, ale owocnym przekonywaniem władz i prowadzących, którzy przyjęli na swoje zajęcia niepokorny i niełatwy do usystematyzowania żywioł, jakim są studenci MISH. Natomiast od kilku lat obserwujemy nie tyle schyłek zainteresowania MISH, ale pewną zmianę jakościową kandydatów. Przyczyny tego są zapewne rozmaite. Jedną będzie kryzys studiów humanistycznych w ogóle, który obserwujemy w całej Polsce. Drugą, pewien niedowład informacyjny, o tym, jak interesującą formą studiowania jest MISH. Ale gdy w czasie jubileuszu przyglądałem się małej grupce studentów, którzy przybyli na spotkanie, pomyślałem sobie, że kryzys jest poważniejszy, bowiem wykracza daleko poza same studia – jest kryzysem poczucia lojalności wobec własnej uczelni i społeczności, koleżanek i kolegów-studentów. MISH, który od początku akcentował walor studiów indywidualnych, pozwolił nam odkryć drugą, ciemniejszą stronę kształcenia indywidualnego, tzn. kształcenie sprawnych egoistów – dobrych, często bardzo kompetentnych graczy na rynku uniwersyteckim, którzy dbają przede wszystkim o swój osobisty rozwój, natomiast nie bardzo potrafią, a przede wszystkim – chyba nie bardzo chcą, tworzyć społeczność. I to jest ta nutka goryczy, która mi towarzyszy przy niezmiennym przekonaniu, że ta forma studiów jest znakomita i powinna się rozwijać.

Gdyby mieli państwo stworzyć profil kandydata, którego poszukujecie, byłby to…?

– Uczniom liceów, z którymi spotykam się od początku objęcia MISH, opowiadam, że ci, których szukamy, to wcale nie wyłącznie najlepsi absolwenci z wybitnymi wynikami na maturze. Oczywiście, chcemy z takimi osobami rozmawiać, ale interesują nas też – a może zwłaszcza – ci, którzy nie mieszczą się w tak sformatowanym egzaminie maturalnym, a zarazem mają w sobie chęć uczenia się, ciekawość wiedzy, zainteresowanie uniwersytetem jako całością. Chcielibyśmy, żeby przychodzili do nas ludzie niegotowi, ale będący w gotowości do zmian za sprawą wiedzy. Apelujemy do fundamentalnej prawdy o człowieku jako istocie, która zawsze chce być kimś innym, niż jest.

Twierdzi pan dyrektor, że MISH jest dowodem na istnienie uniwersytetu. Dlaczego?

– Ponieważ uniwersytet nigdy nie był związany ze ściśle określonym miejscem, budynkiem czy infrastrukturą. Uniwersytet kojarzy mi się z przestrzenią powoływaną ad hoc przez mistrza i ucznia, przez sytuację spotkania – w przestrzeni między nimi zawsze jest wiedza. Jeśliby się tak zdarzyło, że studenci zapisując się na uniwersytet, kwalifikują się jedynie do pewnego algorytmu zaliczeń i egzaminów, które ostatecznie owocują dyplomem, to wówczas są to tylko kursy edukacyjne. MISH jest dla mnie dobrem uniwersytetu ze względu na to, że wymusza poszukiwanie wiedzy, a przede wszystkim osoby, która tę wiedzę wciela.

Jak postrzega pan przyszłość międzyobszarowości wobec obecnie panujących tendencji w szkolnictwie wyższym?

– Obok wszystkich swoich wad, nowe uregulowania prawne dotyczące szkolnictwa wyższego mają ten walor, że zmuszają nas do myślenia o uniwersytecie jako całości. Sam, jako historyk literatury, przez lata skupiałem się wyłącznie na własnym podwórku. To MISH nauczył mnie myślenia holistycznego. Poprzez prowokowanie międzyobszarowości, zachęcanie do budowania kierunków, obszarów, przedmiotów, które będą łączyć ze sobą instytuty czy wydziały, będziemy zmuszeni do otwartego myślenia o kształceniu. Wyjdziemy z partykularnych interesów na rzecz budowania takich form edukacji, które z jednej strony dostarczałyby kompetencji specjalistycznych, jednokierunkowych, ale też nieustannie naruszały integralność dyscyplin, uczyły specjalistów negocjowania swoich osiągnięć, wiedzy, języka z przedstawicielami innych dyskursów.

Czym jest, powołany przez pana dyrektora, zespół do spraw opracowywania rozwiązań problemów niejednorodnych?

– To pomysł, który przyszedł mi do głowy zaraz po objęciu stanowiska, kiedy zacząłem się zastanawiać, co w świetnie funkcjonującym MISH za czasów pani profesor Olgi Wolińskiej można by zmienić. Owe jednostki będą uczyć studentów pracy w zespołach – od samego początku, tzn. jak się taki zespół powołuje, jak szukać współpracowników, organizować pracę w czasie etc. Ponieważ partycypujący studenci będą musieli należeć do różnych obszarów wiedzy, to wypracowując końcowe rozwiązania, konieczne będzie znajdowanie kompromisów. Efekt końcowy działań pierwszego eksperymentalnego zespołu nie był w pełni zadowalający, ale wszystkie te fiaska czy impasy są niezwykle potrzebne, bo staną się podstawą do opracowywania sposobu uczenia pracy w zespołach.

Nadmienił pan dyrektor, przy okazji uroczystości, że jedynym elementem wspólnotowym jest to, że dzielimy nasze rozczarowania. To z pozoru smutna konstatacja, ale po zastanowieniu – przede wszystkim pole do roztropnej troski.

– Peter Sloterdijk i Alain Finkielkraut, z rozmowy których zaczerpnąłem tę myśl, nie widzą w tym powodu do rozpaczy. Wręcz przeciwnie – mówią, że to jest dobry punkt wyjścia z muzeum błędów. Pewne, nawet radykalne zdiagnozowanie własnej sytuacji, któremu towarzyszy roztropna troska, jest właściwie fundamentalnym posunięciem, które pozwala zacząć myśleć o wyjściu z tego położenia. W tym roku MISH ma ponownie największą grupę (bo aż czternastoosobową) stypendystów ministra. To m.in. pokazuje, że o MISH trzeba dbać. Nawet jeśli rozmawiamy o pewnym przesileniu, konieczności odnowienia idei, wpisania jej w nowe warunki, to nie ulega wątpliwości, że sama idea MISH jest bezwzględnie warta kontynuowania i przynosi znakomite efekty.

Autorzy: Tomasz Okraska
Fotografie: Agnieszka Sikora