Rozmowa z dr hab. Krystyną Doktorowicz, dziekanem Wydziału Radia i Telewizji im. Krzysztofa Kieślowskiego

Mistrzowie i młode pokolenie

- W tym roku obchodzimy 30-lecie wydziału, z którym jest pani związana od początku jego istnienia. Jak ewaluował przez te wszystkie lata?

 

Dr hab. Krystyna Doktorowicz

 

- Pozornie mogłoby się wydawać, że wydział się skurczył. Na początku prowadziliśmy studia dziennikarskie - radiowe i telewizyjne. Pod koniec lat siedemdziesiątych zawieszono je, a po stanie wojennym nie udało się ich ponownie uruchomić. Uznaliśmy także, że studia dziennikarskie są już na Wydziale Nauk Społecznych i nie ma powodu, by je powielać w takiej samej formie. Prowadziliśmy także bardzo atrakcyjny kierunek - reżyseria radiowa. Były to studia pomagisterskie, mające kształcić przede wszystkim kadry dla Teatru Polskiego Radia. Stąd też nazwa wydziału - Radia i Telewizji. Studia te jako odrębny kierunek zakończono wraz z zaspokojeniem potrzeb radiofonii publicznej. Nie przewidujemy w najbliższym czasie otwarcia nowych kierunków medialnych, choć potrzeby rynku w tym zakresie są bardzo duże. Wciąż zwiększa się zainteresowanie naszymi dotychczasowymi kierunkami. Rynek audiowizualny i filmowy rozwija się zarówno w Polsce jak i całej Europie. Rosnąca liczba kanałów telewizyjnych i produkcji telewizyjnej i filmowej, rynek reklamy czy public relations zapewnia pracę absolwentom, potrzeby są szczególnie duże w dziedzinie realizatorów obrazu. Wydział zmuszony jest wciąż dostosowywać programy nauczania do zmieniających się warunków sektora medialnego. Zmieniają się zasady ekonomiczne, estetyka a przede wszystkim technologie. Bezustannie utrzymujemy wysoki standard nauczania i wykładają znakomici profesorowie o znanym i uznanym dorobku artystycznym. Przez 30 lat wydział miał swoje problemy. Trudno było zaakceptować wydział nauk nieistniejących w środowisku akademickim. Dziś nikt już tak nie twierdzi, gdyż na europejskich uniwersytetach wydziały związane ze sztuką są czymś naturalnym. Ponadto mamy prawa akademickie, wysoką kategorię i pełną akredytację.

- Jak przebiegać będą obchody jubileuszu 30-lecia istnienia wydziału?

- Obchody 30-lecia Wydziału Radia i Telewizji, na które wszystkich czytelników "Gazety Uniwersyteckiej UŚ" zapraszam już w listopadzie, odbywać się będą w Centrum Sztuki Filmowej "Silesia Film". W kinach "Kosmos" i "Rialto" planujemy pokazy filmów, zrealizowanych przez naszych absolwentów i profesorów, łącznie z nagrodzonymi na ostatnim 33. Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Będzie też można obejrzeć etiudy studentów - nie tylko te nagrodzone na różnych festiwalach, ale również produkcje tegoroczne. Zależy nam na tym, by mieszkańcy Śląska mogli zobaczyć, jak obecnie młodzi ludzie rozumieją swoje posłannictwo filmowca, jakie tematy poruszają, co ich interesuje. 14 listopada jedną z ważniejszych uroczystości, związanych z obchodami, będzie benefis profesora Krzysztofa Zanussiego, również w kinie "Rialto", gdzie planujemy wiele niespodzianek.

- Część uroczystości odbyła się już podczas 33. Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni...

- Obchodziliśmy w Gdyni dwa jubileusze: 60-lecie Łódzkiej Szkoły Filmowej i 30-lecie Wydziału Radia i Telewizji im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach. Współpraca między naszymi uczelniami trwa od wielu lat, bardzo nam zależy na integracji środowisk artystycznych szkół publicznych, które kształcą dla polskiej kinematografii i telewizji. W tym roku w Gdyni miały miejsce pokazy twórczości studentów obu uczelni. Odbył się także panel pt. "Bunt czy pokora?", gdzie rozmawialiśmy o tym, jak w kontekście przemian społecznych i politycznych zmieniało się myślenie o powinnościach filmowca. 30, 20 lat temu, zarówno w Łódzkiej Szkole Filmowej, jak i na naszym wydziale, bunt młodych filmowców był skierowany zarówno przeciw estetyce wcześniejszego pokolenia twórców, jak i strukturom politycznym. Obecnie wiele się zmieniło. Młodzi filmowcy buntują się wprawdzie przeciwko starym mistrzom, ale głównie w kontekście ich miejsca w kinematografii, bo przede wszystkim toczy się walka o dostęp do środków finansowych. Najważniejsze jest to, kto otrzyma z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej pieniądze na projekty - czy starzy mistrzowie, czy młode pokolenie? Bunt ideowy czy polityczny pojawiają się stosunkowo rzadko, choć jest przecież bardzo wiele problemów społecznych i politycznych, które mogłyby być jego przedmiotem. Panel zgromadził wielu słuchaczy, którzy chcieli się dowiedzieć, jak ta zmiana pokoleniowa w kinie polskim funkcjonuje, zwłaszcza że od trzech lat istnieje Polski Instytut Sztuki Filmowej, który generuje pieniądze na produkcję filmową, stając się coraz większym państwowym mecenasem polskiej kinematografii.

- Wydział Radia i Telewizji wypadł na festiwalu bardzo korzystnie. Przywieźliście sporo nagród...

- ... bo reprezentowało nas sporo znakomitych twórców. Mieliśmy nadzieję, i cały czas trzymaliśmy kciuki za to, by "Złote Lwy" otrzymał nasz prodziekan Michał Rosa za film "Rysa". Na pewno była też na ten temat debata wśród jury. Film Michała Rosy otrzymał nagrodę za najlepszy scenariusz. Nagrodą za reżyserski debiut fabularny został uhonorowany nasz wykładowca Maciej Pieprzyca, za film "Drzazgi". Natomiast "Złote Lwy" trafiły w ręce Waldemara Krzystka, który jest jednym z pierwszych absolwentów naszego wydziału, za film "Mała Moskwa". Były też produkcje związane ze Śląskiem. Magda Piekorz pokazała "Senność" i wprawdzie nie dostała oficjalnych nagród, ale najdłuższe pięciominutowe oklaski, zapewniły jej nagrodę publiczności.

- Nagrodę Stowarzyszenia Filmowców Polskich za twórcze przedstawienie współczesności jury przyznało filmowi "0_1_0" w reżyserii zmarłego niedawno Piotra Łazarkiewicza, również absolwenta WRiTV.

- Piotr Łazarkiewicz był postacią niezwykłą. To student pierwszego rocznika naszego wydziału, który przez wszystkie te lata był z nami bardzo związany. Głównie, dlatego że bardzo interesował się twórczością młodych ludzi. Nie raz dzwonił do mnie z jakiegoś festiwalu i mówił - słuchaj tu były filmy naszych studentów, zdobyliśmy nagrody. Piotr, jak i jego żona Magdalena Holland, żywo interesowali się losami polskiej kinematografii i polskich twórców. Zajmował się licznymi dziedzinami sztuki, robił teatr telewizji, film, formy radiowe, ale także widowiskowe formy telewizyjne. Był bardzo aktywny. Dzisiaj, jego nagła śmierć uświadamia nam, że żył zbyt aktywnie. Kończył doktorat pod kierunkiem prof. Filipa Bajona, po jego obronie w Wydziale Radia i Telewizji miał zacząć u nas pracę. Zależało mi na tym, bo przecież miał ogromne doświadczenie, które mógł przekazać młodym ludziom. Niestety nowego roku akademickiego nie doczekał.

- Jakie są plany na najbliższe lata?

- Planujemy budowę nowej siedziby wydziału i przyznam, trochę zaczynam się martwić o pomyślność tego przedsięwzięcia. W obecnych budynkach, gdzie mieści się wydział, nie można już funkcjonować. Mamy obietnicę pomocy finansowej od miasta Katowic, mamy gwarancje pewnych środków. Wiem, że nie można wymagać, by miasto za wszystko płaciło, ale choć mało subtelnie to zabrzmi powiem, że Sosnowiec w dużym stopniu ufundował budynek dla neofilologii. Uważam, że powinniśmy stworzyć większe konsorcjum finansowe, sprzedać posesje (rudery) i grunty przy ulicy Bytkowskiej i przyspieszyć budowę nowej siedziby. Odwiedzają nas goście z zagranicy i wtedy musimy korzystać z pomieszczeń Centrum Sztuki Filmowej, gdzie odbywa się większość pokazów filmowych, egzaminy i wiele zajęć. Mieliśmy niedawno Państwową Komisję Akredytacyjną, która też była przeze mnie przyjmowana w Centrum Sztuki Filmowej. Nie możemy być wciąż zależni od różnych instytucji zewnętrznych, takich jak Telewizja Katowice, która udostępnia nam profesjonalne studia, za co jesteśmy bardzo wdzięczni, czy Teatr Śląski. Tylko posiadając nową, bardziej ekonomiczną, funkcjonalną i nowoczesną siedzibę możemy sięgnąć po środki unijne na jej budowę i wyposażenie profesjonalnego studia. Dobre relacje ze wspierającymi nas instytucjami to wynik tak zwanego ręcznego sterowania i w każdej chwili może się to zmienić. Nie może dalej tak być, aby wydział o wysokiej renomie artystycznej i dydaktycznej, który promuje Uniwersytet, nie miał siedziby, do której można wprowadzić Państwową Komisję Akredytacyjną, nie mówiąc o Almodovarze.

- Czy planuje się utworzenie nowych kierunków?

- Myślimy raczej o przystosowaniu obecnych do potrzeb sektora audiowizualnego, nie tylko kinematografii i telewizji, ale również public relations czy reklamy, bo tu są ogromne potrzeby rynku. W tym roku mieliśmy 30. proc. zwyżkę kandydatów na studia reżyserskie i realizacji obrazu. W przypadku realizatorów obrazu, rynek wchłonąłby więcej absolwentów niż możemy wykształcić. Niestety to niemożliwe, bo studia są drogie i, tu się niewiele zmieniło, są one finansowane przez państwo. W dodatku system zakłada, że wydziały artystyczne, będące w strukturach uniwersytetów są finansowane przez ministra właściwego dla szkolnictwa wyższego, a szkoły artystyczne przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. To ostatnie posiada specjalne środki na wyższe kształcenie artystyczne, do których nie mamy dostępu. Kształcenie w dziedzinie medialnej i filmowej jest jednostkowo kosztowne. Młody reżyser czy realizator, kończy naszą szkołę z konkretnym dorobkiem, może iść do pracodawcy i go przedstawić. Od paru lat, wydział w części produkcji filmowej studentów, jest współfinansowany przez Polski Instytut Sztuki Filmowej. Bez tego wsparcie nie moglibyśmy osiągać tak dobrych rezultatów. Zarabiamy też sami prowadząc zaoczne studia realizacji produkcji. Uniwersytet Śląski nie dźwignąłby takich potrzeb.

Bardzo zależy mi na tym, by zaktywizować młodą kadrę do przejmowania władzy na wydziale. Oni się do tego nie garną, bo na pierwszym miejscu stawiają swoją twórczość. Trudno się z nimi nie zgodzić, wszak sukcesem tego wydziału jest to, że dobrze uczymy. A jest to możliwe, ze względu na fakt, że wykładają tu profesorowie, którzy są czynnymi filmowcami, artystami, mistrzami dla studentów. Bardzo ważna jest też promocja, wymaga ona ogromnej pracy, która ma za zadanie wprowadzanie do obiegu publicznego naszych filmów. Myślę też, że nasz udział i licznie zdobywane nagrody na festiwalach w kraju i za granicą to najlepsza promocja Uniwersytetu. Popularnie nazywa nas się "Katowicką Filmówką", ja podkreślam, że nie, że jest to Wydział Radia i Telewizji im. Krzysztofa Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego.

ROZMAWIAŁA
IWONA KOLASIŃSKA

Autorzy: Iwona Kolasińska
Fotografie: Agnieszka Sikora