My się kryzysu nie boimy

Podobno mamy kryzys. Tak przynajmniej trąbią w gazetach, radiach i telewizjach. No cóż, dla mieszkańca kraju nad Wisłą to nie jest żadna nowość. Zwłaszcza, jeśli pracuje w szkolnictwie wyższym i nauce razem wziętych. Piszą, że nie ma pieniędzy. Albo raczej, że są, tylko tak samo wirtualne jak gwarancje kredytowe, których mądrzy goście, wykształceni w czołowych uczelniach świata - z pierwszej pięćdziesiątki według rankingu szanghajskiego czy singapurskiego, w którym nie mieszczą się nasze polskie uniwersytety - udzielali ludziom, którym absolwent przeciętnego przedszkola nie pożyczyłby złotówki. Mądrzy goście powinni teraz skarżyć ranking, swoich promotorów oraz dziekanów, którzy wpisywali zaliczenia. Skoro uważali bezrobotnych i bezdomnych oraz pozbawionych chęci do roboty za ,,prawie pierwszorzędnych" (subprime) kredytobiorców, to zaliczyli tak naprawdę jedynie polityczną poprawność, bo z liczenia nie powinni dostać pozytywnej oceny.

My tymczasem, przyzwyczajeni do tego, że od lat krążą wokół nas pieniądze bez pokrycia, nie przejmujemy się specjalnie dolegliwościami światowych systemów finansowych. Co więcej, według ponawianych obietnic, powinniśmy raczej liczyć na deszcz środków i już przygotowywać parasole, żeby nas nie zalało. Coś nas pewnie zaleje, chyba, że zachowamy spokój i nadal będziemy darzyć pełnym zaufaniem sterników nawy państwowej. Jest to zaufanie oparte na wieloletnim doświadczeniu współistnienia uczonych z urzędnikami (którzy niekiedy zresztą rekrutują się spośród uczonych, co tylko wzmaga poczucie pewności, że albo nic nie dostaniemy, albo nie tyle, ile obiecali, a na pewno nie tyle, ile potrzeba). Nadzieją napawa natomiast nieskrępowany optymizm urzędników. Zawsze to milej czekać na Godota w towarzystwie osób emanujących pozytywnymi myślami niż wśród malkontentów. Oczywiście wszystkich przebija pani minister, którą ostatnio różni dziennikarze przepytują na okoliczność nowych, lepszych projektów reformy szkolnictwa wyższego i nauki. W ,,Rzeczpospolitej" przeczytałem taką oto wymianę zdań dziennikarki z p. prof. Kudrycką. Dziennikarka pyta: ,,Wspomniała pani o polskich naukowcach, których wymieniano jako kandydatów do Nagrody Nobla. Obaj - fizyk i chemik - dokonali swoich odkryć na amerykańskich uczelniach. To sukces czy porażka polskiej nauki?" Odpowiada Pani Minister: ,,Sukces, bo świadczy o potencjale naukowym Polaków. Porażka, bo musieli wyjechać, aby prowadzić badania. Często wyjazdy naukowców wynikają również z tego, że za granicą mają lepsze laboratoria badawcze. Dlatego też chcemy zmienić system finansowania infrastruktury badawczej, tak by fundusze nie były kierowane na drobne wydatki, np. zakup probówek, ale na dużą infrastrukturę w najlepszych ośrodkach badawczych".

Po prostu serce rośnie! Jakież to proste - wyprodukować Nobla. Wystarczy zmienić system finansowania i kto wie - może jeszcze za tej kadencji ktoś będzie się musiał pofatygować do Sztokholmu. Nic to, że nagrody przyznaje się za osiągnięcia sprzed kilkudziesięciu lat, poprzedzone długotrwałymi badaniami. Nic to, że większość laureatów tak czy owak powadziło badania w Stanach. Polak potrafi, a przynajmniej rząd w to wierzy. Nagroda za wiarę pewna. W niebie.