Na starym rysunku Sławomira Mrożka dość prymitywnie wyglądający egzemplarz rodzimego folkloru, opierając się o motocykl, odchyla w znanym geście głowę by opróżnić trzymaną w ręku butelkę, metodą "z gwintu". Podpis: "Kazek trąbi wsiadanego".
Ten wszechobecny niegdyś element polskiego pejzażu powoli zanika. Nie jest to akurat dowód wzrostu poziomu kultury spożycia, co raczej postępu cywilizacyjnego. Dokładnie zaś wprowadzenia przez handel do sprzedaży jednorazowych plastikowych kubków. Ta obyczajowa rewolucja ma dodatkowy podtekst i to o wymiarze społecznym. Zgodnie bowiem z duchem demokracji: wyrównuje ona szanse, zwłaszcza tych biesiadników, którzy umiejętności opróżniania butelki jednym tchem nie posiedli, przez co stawali się pośmiewiskiem dla lokalnego establishmentu jako element nieprzystosowany, zniewieściały, w pełni zasługujący na pogardliwe miano zas..nego inteligenta. Niestety, zręczne posługiwanie się plastikowym kubeczkiem okazało się dorobkiem zbyt małym by kraj nasz zajął należne mu miejsce na kartach najnowszej historii. "Najnowszej" - bo wydanej zaledwie parę miesięcy temu: "Historii świata w sześciu szklankach" (Wyd. CiS) autorstwa Toma Standage`a. Jej autor wyszedł z prostego skądinąd założenia, że skoro picie jest dla istot ludzkich koniecznością (a może być i przyjemnością), to znając z grubsza nikczemność naszego gatunku, musi stać się przyczyną wszelkich możliwych nieszczęść i podłości, nierozerwalnie związanych z każdym podziałem niewątpliwych dóbr, jakimi są napoje, i to nawet nie zawsze alkoholowe.
Wielka Rewolucja Francuska, bitwa pod Trafalgarem, powstanie Stanów Zjednoczonych, londyńska Giełda, Lloyd, równouprawnienie kobiet... Nad tymi (wybranymi na chybił trafił) historycznymi faktami unosi się: złożony bukiet wina, intensywny zapach rumu, lekko słodkawy whisky, tonizująca woń świeżo parzonej herbaty i podniecające opary kawy.
Biada historykom naiwnie tkwiącym w wierze, że losy ludzkości zostały zdeterminowane przez takie populistyczne hasła jak: wolność, równość i braterstwo. Bzdura. Okazuje się, że za wszystkim stała chęć swobodnego napicia się... najlepiej tanio.
Mimo, iż na łamach tej historii nieobecni, też mamy swój udział w podziale na sześć szklanek. Dokładnie zaś partycypujemy w 1/2 szklanki. Posłuchajcie naszych polityków, którzy unosząc filuternie brew wygłaszają z miną zdobywcy Everestu teorię o szklance do połowy pełnej bądź w połowie pustej. Paradoks ten stał się jednak już na tyle oklepany (podobnie jak opowieść o krowie, która ponoć nie zmienia poglądów), że teraz szuka się przyczyn niepełnej zawartości owej szklanki. Dramat naszego niezaspokojonego pragnienia polega na tym, że najpierw połowę upijali nam rozbiorowi koalicjanci, potem faszystowscy najeźdźcy, później wyzwoliciele-okupanci (cud, że w ogóle nie ukradli naczynia), trochę upił Gomułka, trochę klika Gierka...i co? Kiedy po 89 roku mieliśmy szansę na dopełnienie zawartości, to okazało się - i to całkiem niedawno - że teraz upijają nam z narodowej szklanki: oligarchowie skupieni w korporacyjnych układach elitarno-salonowych. Przyznam się, że sam też bym sobie po kryjomu trochę upił, ale żona nie pozwala i mówi, że minister Ziobro mi to kiedyś publicznie wypomni: "Ten pan już nie będzie więcej upijał".