W ubiegłym miesiącu otwarto na katowickim rondzie,,Kawiarnię NaukowąÓ, w której do kawy serwują lody przywiezione prosto ze Szpicbergenu przez znanego glacjologa, ekologiczne truskawki wyhodowane w eksperymentalnym gospodarstwie Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska, albo wysoko przetworzone wyroby przemysłu spożywczego, których skład nie jest obcy wybitnym chemikom. Halo, halo! Proszę się nie zrywać i nie pędzić do kawiarni pod szklaną ćwierćkopułą! To tylko felieton, więc pewne sprawy są tu przedstawiane z przesadą właściwą temu gatunkowi. Nie znaczy to, że nie można tam spróbować wymienionych wyżej smakowitości, ale nie pochodzą one wprost z laboratoriów uczonych. Dziś już nie ma nawet mleka prosto od krowy, bo przecież żadna przyzwoita krowa nie daje mleka "uchatego", które może i jest zgodne z normami higieniczno-sanitarno-żywieniowymi, ale nie chce się "zsiąść". Podobnie wszystko, co serwują w tej i milionach innych kawiarni, może i powstało dzięki osiągnięciom nauki, ale - jak głoszą etykiety - należy to spożyć przed końcem. Końcem ważności produktu lub końcem użytkownika, cokolwiek nastąpi wcześniej. Współczesna nauka jest sceptyczna wobec perspektywy "życia po życiu", dlatego mleko wytwarzane zgodnie z osiągnięciami wiedzy nie ma szans na stan "zsiadłości".
W rzeczywistości kawa w kawiarni naukowej jest tylko pretekstem do czegoś, co w minionej epoce nazywano spotkaniem z ciekawym człowiekiem. Ponieważ jednak coraz częściej przekonujemy się, że już dawno wymyślono wiele rzeczy, do których teraz mozolnie dochodzimy wykorzystując najnowsze osiągnięcia umysłu i techniki, to może i takie spotkania warto wskrzesić. Zanim glacjolog poczęstuje nas kawałkiem świeżo ocielonego lodowca, to przy kawie opowie o tym, dlaczego kusząca jesienią perspektywa cieplejszego klimatu ma swoje ciemne strony - jak każda pokusa. Trudno powiedzieć, czy w świecie, który serwuje niemal wszystko, o czym można zamarzyć, kawa w towarzystwie uczonego będzie na tyle atrakcyjna, by właściciel kawiarni musiał zwiększyć dostawy czarnych ziaren. Ale z pewnością dla niejednego może to być niezwykłe przeżycie, bo w przeciwieństwie do mleczka w kawie, wiedza będzie pochodzić wprost od tego, który ją tworzy. Jeśli inicjatywa, której patronuje uniwersytet i która bez uniwersytetu z pewnością nie mogłaby być zrealizowana, spotka się z pozytywnym odbiorem, to kto wie, może otworzą się przed naszą uczelnią nowe możliwości. Popuśćmy wodze fantazji... Może po kawiarni przyjdzie czas na naukową restaurację? Teraz w świecie karierę robi tzw. kuchnia molekularna, która akurat jest czymś, czego dawniej nie wymyślono, bo kucharze nie mieli takich możliwości jakie daje współczesna fizyka i chemia. W internecie czytam, że molekularne przeżycia są niezapomniane, a ponieważ według przysłowia droga do serca prowadzi przez żołądek, to może przechodzi ona też przez portfel tych, którzy skąpią na rozwój nauki. Może odżyje też idea utworzenia uniwersyteckiego ogrodu botanicznego w okolicach Mikołowa; jakoś od paru lat nic o nim nie słychać. Zapraszamy często społeczeństwo na uniwersytet, do świątyni nauki, ale pora już wyjść poza mury.