TYLKO DLA LIBERTYNÓW, DEWIANTÓW I POMYLEŃCÓW RÓŻNEJ MAŚCI

- Halo!! Halo, tu jestem. Niżej, troszkę w prawo... Nie to solniczka. Co pan będzie z solniczką rozmawiał? O tak, dobrze. To znowu ja. Poznaje pan? Przykro mi. Wiem, że mamy nowy rok akademicki, ale nie może pan żądać co roku nowego wroga. Tak, może pan splunąć. Nie, nie na gazetę. Myślałem, że skwituje pan to bardziej symbolicznie, takim: Tfu! Tfu! Ja mam teraz mniej miejsca, i nie trafił pan.

Bardzo wszystkich czytelników przepraszam, za tę na w poły prywatną rozmowę. Musiałem się jednak przywitać z panem, który donosi na mnie do pewnego prawicowego tygodnika, o tytule, którego tutaj nie wymienię, bo ktoś przez pomyłkę kupi jeszcze jeden egzemplarz, co wbije redakcję w dumę, że sprzedaż skoczyła im o 100%.

Pod koniec ubiegłego roku, w tymże tygodniku ukazała się notka zatytułowana: "Libertyn Parzniewski". Jej autor powołując się na internetową wypowiedź pana, z którym na wstępie dyskutowałem, zarzuca mi: jątrzenie, zianie nienawiścią, a tym samym: gorszenie fluidami antyprawicowymi i antykościelnymi społeczności akademickiej. W finale tej notatki mamy - a jakże - apel: "Apelujemy do Rektora i Senatu o ukrócenie radosnej twórczości agresywnego felietonisty". Z wrażenia, przestał mi na chwilę kapać z kącika ust jad nienawiści, a wszelkie plugastwa, którymi karmię swą zwyrodniałą, zbrodniczą wyobraźnię, zepchnąłem dyskretnie do szuflady. Jakże to? Ja niepozorny rab uniwersytecki, pył marny, wstydliwie niczym Quasimodo trzymany na łańcuchu w piwnicach rektoratu, mam zajmować czas Jego Magnificencji i prześwietnemu Senatowi? To już nie może mnie zwykły konserwator wybatożyć kablem dwużyłowym, albo i ręki piszącej te bluźnierstwa wkręcić w imadło? To trzeba fatygować samego Rektora i Senat?

Parę miesięcy później, dostało się - na łamach tegoż wysoce moralizującego tygodnika - całej "Gazecie Uniwersyteckiej". Ale uwaga, uwaga; nie zapomniano i o mnie: "...felietony pisuje tam skrajny libertyn Jerzy Parzniewski".

Pierwsza z omawianych notatek, ukazała się tuż obok tekstu (niezłe towarzystwo) o św. Kindze, co miało zapewne skłonić mnie do zaniechania czynów podłych, wzbudzić pokorę i zachęcić do wstrzemięźliwości. Notatka druga znalazła się zaraz koło wywiadu z Arturem Zawiszą. Postęp znaczący. Co będzie dalej? Strach pomyśleć.

- Halo!? Czyta pan to jeszcze? Drogi panie, ukrywający się pod kobiecym pseudonimem. Nie mam do pana żalu za ów donosik. Najbardziej przykre dla mnie jest jednak to, że inwektywami obrzuca mnie pan nie za mój tekst, ale za użyty przeze mnie cytat z dziennika "Rzeczpospolita". Doskonale pan wie, że zastosowanie takiego chwytu wobec osoby parającej się pisaniem (a pan w swoim życiu sporo napisał) to zwykłe ordynarne świństwo.

- Halo! Niechżesz pan tego ze złości nie gryzie. Mówiłem przecież, że to solniczka.

JERZY PARZNIEWSKI