W którąś sobotę przed Wszystkimi Świętymi musiałem pojeździć trochę po kilku miastach Górnego Śląska, żeby oporządzić groby bliskich. Ruch w sobotę jest mniejszy niż w tygodniu. Samochody przeważnie stoją pod blokami na osiedlach. Ci, którzy wyjechali, parkują po hipermarketami, albo - tak jak ja - próbują znaleźć miejsce pod cmentarzami. Jednak zdarzało mi się też spotkać liczne pojazdy w miejscach, które nie wyglądały na cele weekendowych wypraw. Pobocza szczelnie zapełnione, a w pobliżu nie widać ani centrum handlowego, ani dużego osiedla, ani multikina, ani nawet cmentarzyka. Okazuje się, że celem najazdu zmotoryzowanych jest budynek jakiejś szkoły, albo budynek biurowy, wynajęty przez jakąś szkołę. Polska weekendowa jest w coraz większej mierze krajem ludzi uczących się. Studia zaoczne i podyplomowe, kursy i szkolenia, odbywają się w uczelniach publicznych i prywatnych i przyciągają coraz liczniejszych słuchaczy. Podczas gdy uczelnie kształcące w trybie stacjonarnym skarżą się na ból głowy spowodowany niżem demograficznym, wciąż rośnie liczba zainteresowanych kształceniem wśród tych, którzy przekroczyli już wiek edukacyjny. Niektórzy z nich nie są już nawet w wieku produkcyjnym.
Kształcenie staje się coraz modniejsze. Sukces uniwersytetów III wieku zdaje się nawet przytłaczać ich założycieli: trzeba ograniczać dostęp do wykładów, wyznaczając bariery wiekowe - trzeci wiek zaczyna się dziś po siedemdziesiątce i młodsi muszą dorosnąć, zanim uzyskają możliwość ubiegania się o indeks. Niektórym czekanie się nie uśmiecha, chcą też uzyskać konkretną wiedzę, poświadczoną dyplomem. Zdarzają się przypadki, gdy ludzie po odchowaniu dzieci i przejściu na zasłużoną, choć przedwczesną jak na ich witalność, emeryturę, zapisują się na studia. Są gotowi za nie płacić z własnej kieszeni, bo niezależnie od wysokiego poziomu biedy w polskim społeczeństwie, nie brak też ludzi o całkiem przyzwoitych dochodach. Zdaje się, że można tez wykazać dodatnią korelację między poziomem dochodów a ciekawością intelektualną. Nic dziwnego, że ludzie, którzy główne zakupy życia mają już za sobą, i nie chcą się poddać hipnozie programów telewizyjnych, wybierają kształcenie i gotowi są za nie płacić.
Na studiach podyplomowych pojawia się też coraz więcej dorosłych, którzy chcą albo dyplomu, albo dyplomu i wiedzy, bo w ten sposób mogą poprawić swój status w macierzystej firmie. Uczelnie, zwłaszcza tak duże i tak państwowe, jak nasza, kiedyś podchodziły nieufnie do tej grupy "straszaków". Jednak nieustające próby zniechęcenia do kształcenia świeżych maturzystów poprzez faktyczne zmniejszanie dotacji na cele dydaktyczne przynoszą rezultaty: zainteresowanie alternatywnymi odbiorcami umiejętności naszych nauczycieli akademickich wzrasta. Być może wkrótce pojawią się też studenci z ciepłych krajów, którzy zastąpią młodych Polaków kombinujących, jakby się urządzić na Zachodzie. Uniwersytet jest jak lotniskowiec: nie wykonuje gwałtownych ruchów, ale gdy już przestawi się na nowy kurs, to nie ma dla niego przeszkód. Skoro maturzystów nie wystarcza, zamiast się na nich gniewać, powiemy "wasza przeszłość naszą przyszłością" i pożeglujemy ku ich dziadkom.
STEFAN OŚLIZŁO