16 maja 2006 roku Europejskie Forum Studentów AEGEE Katowice zorganizowało na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego konferencję naukową Śląska dzieje nieznane. Gośćmi konferencji byli dr Kazimierz Miroszewski - Prodziekan ds. Studiów Zaocznych Wydziału Nauk Społecznych, Dariusz Waleriański - członek Żydowskiego Instytutu Historycznego w Zabrzu, dr Urszula Burzywoda ekspert w dziedzinie językoznawstwa historycznego i polonistycznego oraz Dietmar Brehmer z niemieckiej wspólnoty Pojednanie i Przyszłość.
Komunistyczne nie znaczy radzieckie
Wyraźną różnicę istniejącą między tymi dwoma, często utożsamianymi określeniami, stosowanymi w odniesieniu do obozów pracy, wykazał na samym początku swojego wystąpienia dr Kazimierz Miroszewski. Początki komunistycznych obozów pracy na ziemiach śląskich sięgają lat wojennych. Wtedy były to rzeczywiście obozy zakładane przez Sowietów, lecz trudno było nazywać je obozami pracy. Były to raczej obozy koncentracyjne dla ludności "uznanej za niemiecką". Dr Miroszewski skłonny był zaryzykować tezę, iż w tamtych czasach obozy tego typu powstały w każdym większym mieście na Śląsku. Obozy te, zakładane przez NKWD bądź komendantów wojskowych, podlegały komendanturze w Bytomiu, Berlinie lub Moskwie.
Dr Urszula Burzywoda |
Prowadzący konferencję: Beata Urbaś i Marek Wizner z AEGEE oraz dr Kazimierz Miroszewski |
Archeologia niepamięci
Osadnictwo żydowskie na ziemiach śląskich jest niezaprzeczalnym elementem historii tych ziem, a jednak, jak udowadniał Dariusz Waleriański, przez lata robiono wiele by o nim zapomnieć. Historia osadnictwa żydowskiego na Śląsku bierze swój początek w XI w. Z tamtych czasów przetrwały pierwsze niepotwierdzone informacje o żydowskich osadnikach zamieszkujących Racibórz. Osadnicy żydowscy przybywali na ziemie śląskie podróżując szlakami handlowymi z Hiszpanii. Znajdowali tutaj spokojną krainę o tak różnorodnej mieszance kultur i religii, że bez większych problemów potrafili znaleźć w niej miejsce dla siebie. Zajmowali się najczęściej handlem, w tym także zagranicznym, udzielaniem pożyczek i uprawą zboża. Pierwsze udokumentowane przypadki żydowskiego osadnictwa datuje się na rok 1150 w Małym Tyńcu i rok 1200 w Sokolnikach (obie miejscowości w okolicach Wrocławia). Osadnictwo żydowskie to jednak nie sielankowe odnajdywanie nowej ojczyzny, czy ziemi obiecanej. Ludność żydowska przez lata, jeśli nie wieki, była na Śląsku traktowana jako gorsza. Trzynastowieczne przywileje książąt śląskich mówiące o tym, iż wszyscy Żydzi są "własnością" księcia i muszą składać mu daninę "za opiekę", czy cła nakładane na kupców żydowskich za przekraczanie komór celnych, przez które kupcy chrześcijańscy przewozili swe towary wolni od opłat, to tylko nieliczne przypadki podziału ludności na lepsza i gorszą. Najczarniejszą jednak kartą historii osadnictwa żydowskiego na ziemiach śląskich są liczne pogromy ludności żydowskiej, poprzedzane nierzadko odseparowywaniem Żydów w wydzielonych częściach miast oddzielonych murem, płotem bądź rowem. Te ponure elementy historii pokazują nam smutną prawdę, iż żydowskie getta i pogromy to nie tylko koszmar II wojny światowej, ale "praktyka" stosowana na długo przed narodzeniem faszyzmu. Dzisiaj po tamtych osadnikach zostało niewiele śladów i pamiątek, nieliczne synagogi jak ta w Wielowsi datowana na rok 1771, czy też cmentarze żydowskie jak te w Zabrzu czy Gliwicach. Właśnie z jednego z takich cmentarzy pochodzi najstarszy materialny dowód osadnictwa żydowskiego. W 1917 roku we Wrocławiu odnaleziono najstarszy, datowany na 1203 rok żydowski nagrobek. Dziś jest jednym z najcenniejszych zabytków osadnictwa żydowskiego na Śląsku. Wykład Dariusza Waleriańskiego po raz kolejny pokazał, iż dzieje Śląska to nie tylko jasne karty historii i że wiele z tych kart jest jeszcze przed nami ukrytych.
Dariusz Waleriański |
... i oczy mam jasne, choć na Śląsku mieszkam...
Konferencje takie jak ta pokazują nam nieznane elementy historii naszego regionu. Pozwalają zajrzeć w przeszłość, dowiedzieć się skąd pochodzi śląska gwara, tak odmienna od języka polskiego a jednak tak silnie z nim związana. Dowiedzieć się rzeczy, o których nie pisze się w podręcznikach historii, poznać miejsca, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia, mimo iż mieszkamy właśnie tu, na Śląsku. Uświadamiają nam, że księga historii ma białe i czarne karty i że nie możemy zwracać uwagi tylko na biel starając się zapomnieć o istnieniu czerni. Szkoda jedynie, że konferencje takie jak ta, poświęcone historii regionu, tej historii, którą powinno się znać, przyciągają jedynie garstkę zapaleńców, którzy i tak znają poruszane na nich zagadnienia. Szkoda, że nie czujemy potrzeby poznania prawdziwego oblicza regionu, w którym się urodziliśmy i w którym żyjemy. Szkoda, że coraz mniej jest tych, którzy chcą wiedzieć...
ARTUR BAŁAZIŃSKI