WPŁYW ŚWIADOMOŚCI NA BYT

Ponieważ "Debiutantka", Autorka jednego z felietonów w poprzednim numerze "Gazety" była łaskawa zacytować fragment mojej wypowiedzi z listopada, i ja nie będę ukrywał, że oprócz pisania do niniejszego periodyku zajmuję się również jego czytaniem (choć na ogół obie te czynności nie muszą być związane; niektórzy wolą pisać zamiast czytać). Trochę mnie zasmucił nieco pesymistyczny ton pierwszoroczniaka odartego z emocji, ale przypomniałem sobie (w pewnym wieku to ogromna radość, gdy sobie można coś przypomnieć), że i mnie w połowie pierwszego semestru wszystko wydawało się obce, szare i dalekie od marzeń preimatrykulacyjnych. Ten dołek na samym początku to coś takiego, jak zjawisko anomalnej rozszerzalności cieplnej (uwaga dla humanistów: polega to na zmniejszaniu objętości wody podczas jej ogrzewania od 0*C do 4, 5*C, albo na odwrót - w każdym razie jest to anomalne). Potem to już tylko rośnie! Potem pojawiają się też problemy innego rodzaju. Grzeczne i pilne studentki ukrywają najstaranniej swoje skłonności do nauki, żeby tylko nie stracić twarzy wobec rówiesników, którzy tymczasem "imprezują". A później? A później, to jest na odwrót; niejeden stwarza pozory pracy naukowej, choć tak naprawdę dla nauki byłoby zdrowiej i taniej, gdyby się skupił na imprezach. Do tego jednak długa droga przed Debiutantką; trzeba zostać co najmniej magistrem i tym samym pogrzebać swoje szanse na karierę polityczną, która jest zarezerwowana u nas dla osób raczej z niższym cenzusem. Co prawda Niemcy kiedyś przestrzegali przed nadmierną liczbą profesorów we władzach państwa, twierdząc, że "Hundert Professoren und ist Vaterland verloren", ale żeby tak radykalnie to zinterpretować i wykluczyć osoby z wyższym wykształceniem z dostępu do najwyższych godności w państwie polskim?

A propos profesorów. W związku z niedawną akcją wyzbywania się przez Uniwersytet zdobyczy socjalizmu, czyli budynku przy ul. Mieszka I 15 w Katowicach, bardzo często pisało się w miejscowych gazetach o profesorach. Przynajmniej na początku w kontekście negatywnym: prasa i pewien poseł ujęli się za pozostałymi pracownikami uczelni, prezentując tym samym koncepcję socjalną rozwoju ludzkości. Nie chciałbym w tej chwili dyskutować czy i kto miał większe prawo do otrzymania mieszkania w tym byłym hotelu asystenckim - poprzestanę na prezentowanym już kiedyś w tym miejscu stwierdzeniu, że liczne kłopoty Uniwersytetu biorą się stąd, iż był tworzony ze zbytnim rozmachem; dlatego do dziś jest uczelnią "II kategorii" i dlatego nie będąc w stanie funkcjonować dłużej jako dobry wujek, wikła się w rozdzielnictwo dóbr, w którym to procesie zawsze ktoś będzie pokrzywdzony. Natomiast w związku z tym rozdawnictwem mimo woli pojawia się kwestia o kogo powinien uniwersytet dbać przede wszystkim i następna: jak wielka to ma być dbałość. Uniwersytet, który korzenie swoje ma w głębokim średniowieczu z natury i tradycji nie jest instytucją demokratyczną i jego struktura jest wyraźnie hierarchiczna. Jak dowodzą liczne przykłady, jest to model skuteczny i dlatego profesorowie będą się zawsze liczyć nieporównywalnie bardziej niż jakakolwiek inna kategoria pracowników. Uniwersytet dla pozyskania i utrzymania profesora powinien być gotów na niemal każde poświęcenie, bowiem niezależnie nawet od "algorytmu" wyliczania ministerialnej dotacji, to profesorowie nadają sens istnieniu uczelni (wraz ze studentami, ale ci przychodzą tu dla profesorów, a nie dla najzdolniejszych nawet asystentów czy pracowników administracji). Dlatego powszechna równość w dostępie do przywilejów czy dóbr serwowanych przez uczelnię nie leży w interesie wspólnoty akademickiej. Czy jdenak zawsze wypada domagać się przywilejów? To pytanie skierowane raczej do sumień, chociaż nie tylko. Otóż chociaż "globalnie" uniwersytet nie jest egalitarny, to bywa egalitarny "lokalnie", np. formalnie równi sobie są właśnie profesorowie. Olbrzymia większość spośród nich nie wystąpiła o dodatkowe mieszkanie, mimo, że też mają dorastające dzieci i wnuki i skomplikowaną nieraz sytuację. Można zrozumieć, że uczelnia woli profesora od adiunkta, ale jak wytłumaczyć, że premiuje jednego profesora bardziej niż drugiego?