Bolonia - ponad osiemset, Kraków - ponad sześćset, Katowice - trzydzieści. Dlatego
nie przesadzamy z jubileuszem. Biorąc pod uwagę, że gdyby nie klejnoty Ich Królewskich
Mości Jagiellonów, to po mniej więcej trzydziestu latach Akademia Krakowska przeszłaby do
historii, nasza przyszłość zapowiada się lepiej. Mamy przecież demokrację, każdy jest królem
lub królową, więc też nie może nam się powodzić gorzej niż krakowskim akademikom na
przełomie wieków (XIV. i XV. ). Oni po trzydziestu paru latach wchodzili w cinquecento, my z
cinquecento powoli wysiadamy, sądząc po parkingach wokół rektoratu (jak czytelnicy już
wiedzą tędy chyżo pomykam niosąc felieton, ponaglany telefonami Redaktora Naczelnego).
Niektóre nasze budynki wyglądają znacznie starzej niż Collegium Maius, nie mówiąc już o
Collegium Novum, a przebywanie w nich to nie tylko zwykła przygoda intelektualna, tu się
człowiek ociera o eschatologię: po korytarzach nie przechadzają się duchy przeszłości, tu każdy
przechadzający może niespodzianie przemienić się w ducha.
No, dość tych przechwalanek płynących z kompleksu młodości. Dla studentów obojga
uczelni ich powstanie i tak tonie w mrokach prehistorii, bo pierwsza inauguracja nastąpiła
przed urodzeniem, a więc nieskończenie dawno temu. Któż zresztą za jakieś dwa, trzy tysiące
lat będzie zwracał uwagę na te sześć wieków różnicy? Czy jednak będziemy istnieć za dwa,
trzy tysiące lat? Czy powstając tak późno nie powstaliśmy już po sezonie? Po sezonie na uniwersytety?
Niby nic nie powinno napawać obawą. Jak świat długi i szeroki, wszędzie słychać
jeden refren: edukacja ma się rozwijać, wskaźniki scholaryzacji mają rosnąć, nauka jest priorytetem.
Nie będę w tej chwili zajmował się praktyczną realizacją tych haseł w Polsce, bo
wskutek konsekwentnej polityki licznych rządów i ustrojów nauka w Polsce z punktu widzenia
świata przybrała rozmiary błędu statystycznego, więc przypadek polski zaciemnia jedynie
obraz. Jednak to ze świata, który, jak nam często powtarzają, stał się pierwszy ponieważ inwestował
w naukę i szkolnictwo wyższe, dobiegają głosy krytyczne wobec obecnego systemu.
Najdonośniejszy zresztą głos dobył z siebie niejaki Teodor Kaczyński, jeszcze jeden wróg
nauki polskiego pochodzenia. Słynny, , Unabomber" wystudiował matematykę, potem nawet
rozpoczął dobrze zapowiadającą się karierę uniwersytecką, aż któregoś pięknego dnia spotkał
na drodze swojego życia komputer i w chwili olśnienia przejrzał na wylot szatańskość tego
urządzenia. Prawdę mówiąc, akurat to wzburzenie Kaczyńskiego rozumiem i też nieraz miałbym
ochotę wygarnąć z kałasznikowa do tego przemądrzalca, który swoje microchipy wysila,
żeby mnie wpędzić w makrokompleksy. Na szczęście nie mam kałasznikowa. Unabomber
walcząc z cywilizacją, walczył przede wszystkim z nauką, która ją stworzyła. Przy okazji
odesłał do Krainy Wiecznych Łowów kilku nieszczęśników, którzy mu się kojarzyli ze
znienawidzonym reżimem nauki.
W Ameryce, która słynie w całym świecie z ogromnej liczby studentów i raczej słabego poziomu sporej liczby tamtejszych uczelni wyższych, nie wszyscy reagują tak gwałtownie jak Teoś Bombiarz. Jednak nie brak bardziej umiarkowanych krytyków, którzy sądzą, że jak w każdej propagandzie, tak i w propagandzie powszechności coraz wyższego wykształcenia jest sporo oszustwa. Szkoły wyższe zawsze, , produkowały" elity, a elity mają to do siebie, że nie mogą być zbyt liczne. Owszem, zapewne czasy są takie, że wszyscy Indianie powinni mieć stopnie akademickie, ale wódz i tak będzie tylko jeden. Z jednej strony rodzi się więc podejrzenie, iż dzielni wojownicy są mamieni mirażem dyplomu i mogą popaść we frustrację, gdy w przyszłości się okaże, iż mimo wszelkie dyplomy nie ma dla nich miejsca w głównym wigwamie. Z drugiej strony, nacisk na powszechność studiów może zagrozić tej historycznej misji uniwersytetów, jaką było właśnie kształcenie elit - kto ma czas dla elit, gdy masy się tłoczą? W dodatku wszędzie tam gdzie uczelnie wyższe są sponsorowane przez państwo, czy tam gdzie decydujący głos mają władze administracyjne, będzie istniał nacisk na dostosowanie poziomu wymagań do możliwości elektoratu - elity zaś, jak się wyżej rzekło, nie odgrywają ważącej roli w elektoracie.
Ale elity będą się tworzyć nadal, pobierając nauki w uczelniach prywatnych, często za granicą, gdzie płacąc za czesne, płaci się zarazem za wstęp do klubu, , górnych dziesięciu tysięcy". Gdyby i te prywatne uczelnie miały się spospolitować, to ludzkość, która elit potrzebuje, wymyśli jakiś nowy szczebel kształcenia: szkolnictwo jeszcze wyższe. A wtedy wszystkie dotychczasowe uniwersytety staną się trochę mniej ważne, jak to zwykle bywa z dobrami powszechnie dostępnymi. Z okazji jubileuszu trzydziestolecia życzę, aby dziesiątki tysięcy studentów przemierzając tysiące kilometrów pomiędzy setkami sal wykładowych na dziesiątkach kierunków nie zadeptały wrażliwej roślinki elitaryzmu, która, miejmy nadzieję, gdzieś kiełkuje.