FILOZOFIA BUDŻETU

Filozofia - wiadomo - królowa nauk. Coś jednak sprawia, że to szacowne pojęcie schodzi powoli ze swego piedestału i zaczyna pełnić funkcje słówka dyżurnego. Coraz częściej pojawia się ono w kontekstach i okolicznościach zgoła nieoczekiwanych. No bo jeśli mówi się na przykład o filozofii marketingu, zarządzania czy reklamy, dlaczego nie użyć go w odniesieniu do budżetu i to w okolicznościach podejmowania senackiej uchwały w tej sprawie? Właśnie w dyskusji nad tegorocznym budżetem padło pytanie, jaka jest jego filozofia. Po chwilowej konsternacji zaczął się stopniowo wyłaniać sens tego pytania. Sadzę, że warto na nie odpowiedzieć, nawet jeśli nie do końca jasne były intencje Autora tego pytania. Dopiec twórcom tego najważniejszego dla funkcjonowania Uczelni dokumentu, czy też dociec, w jaki sposób, mimo znanego powszechnie kryzysowego stanu finansów szkolnictwa wyższego, udało się stworzyć budżet równowagi z małym plusem po stronie dochodów? Powszechnie wiadomo, że trafność założeń rozwojowych (a więc i budżetu) w danej uczelni zależy od decyzji podejmowanych przez państwo w odniesieniu do całego szkolnictwa wyższego. Podkreśla się, że w obecnych czasach władze uczelni zmuszone są działać na ślepo, nie wiedząc, jakie są założenia polityki rządu w zakresie finansowania szkół wyższych. Dramatyczny apel w tej sprawie w imieniu całego środowiska akademickiego do premiera Jerzego Buzka wygłosił Prof. Jerzy Woźnicki podczas spotkania w Krakowie w maju br. Również Senat Uniwersytetu Śląskiego apelował o zmianę polityki finansowej państwa w sferach nauki, oświaty i szkolnictwa wyższego. Podobna treść ma uchwała KRASP (Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich), nawołująca władze państwa do ustanowienia mechanizmów sprzyjających zwiększeniu środków na finansowanie szkół wyższych spoza budżetu. Na tym forum nie pytano, jaka stoi za tym filozofia, oczekiwano odpowiedzi, będzie wzrost nakładów, czy też garnuszek dotacji budżetowej będzie do połowy pusty.

Myślę, że skoro padło słowo filozofia, chodziło jednak o dociekania. W liczbach łatwo się pogubić. Ale tym razem wszystko było jasne, poprzedzone zwięzłą informacją przewodniczącego Senackiej Komisji d/s Budżetu i Finansów, o tym jak przebiegały prace nad tworzeniem budżetu, z jakim trudem w żmudnych negocjacjach z przedstawicielami poszczególnych wydziałów udało się osiągnąć trudny kompromis. Wszyscy mamy żywo w pamięci pełne napięcia dyskusje na radach wydziałów, głosy niekiedy ostre, ale w sumie opowiadające się za poszukiwaniem racjonalnych dróg wyjścia z wyjątkowo trudnej sytuacji finansowej Uczelni w bieżącym roku. Mimo, że ostateczny kształt planu finansowo-rzeczowego oraz budżetu był dziełem władz ustawowo odpowiedzialnych za jego przygotowanie, jest jasne, że współtworzyły je szerokie gremia reprezentujące społeczność akademicką. Czyżby gremia te zasługiwały na reprymendę? Odroczenie w czasie naszej uchwały jest odzwierciedleniem opóźnionych uchwał i decyzji rządowych. W podobnych terminach zatwierdzano budżety w innych uczelniach. Trudno więc uznać tę zwłokę za błąd, zaniechanie, czy dowód zaniedbania. Ktoś zapyta, czy owa strategia oszczędzania ominie wydatki na tzw. reprezentację, której efekty opisuje nie zawsze życzliwa nam prasa. Nie, nie ominie. Warto jednak dodać, że koszty związane z organizacją wielu przedsięwzięć o znaczeniu reprezentacyjnym pokrywanych jest przez życzliwych Uczelni sponsorów. A co z transportem? Tu także potrzebna jest skrupulatna analiza kosztów.

Ale wciąż nie ma odpowiedzi na pytanie, jaka jest filozofia tego budżetu. Myślę, że filozofia ta jest bardzo prosta, opiera się na dwu przesłankach: na zrozumieniu konieczności chwilowych wyrzeczeń, czyli zaakceptowaniu polityki "zaciskania pasa" wszędzie tam, gdzie tylko to jest możliwe oraz na daleko idącym, niekiedy bolesnym, kompromisie między poszczególnymi jednostkami Uniwersytetu. Tymi, które są zasobne i tymi, które nie mają własnych źródeł dochodów lub mają, ale jeszcze dochody te są zbyt skromne, aby utrzymać się i zapewnić sobie elementarne warunki rozwoju. Toczy się spór o źródła finansowania jednostek międzywydziałowych. Sprawa jest poważna, ponieważ z jednej strony są one ciężarem dla budżetu Uczelni, z drugiej zaś - szansą dla tworzenia nowych interdyscyplinarnych kierunków, niezbędnych w kształceniu nie tylko elit, lecz również licznych grup nauczycieli, nowych "nieencyklopedycznych" przedmiotów, przewidzianych w programach reformowanej szkoły. Najbardziej jednak antagonistyczne są interesy jednostek uczelni w zakresie inwestycji i remontów. Licytacja potrzeb odnosi się nie tyle do aspiracji rozwojowych, co do elementarnych warunków zapewniających możliwość prowadzenia dydaktyki. Wymagania tu są różne: są bardziej i mniej kosztowne kierunki studiów. Więc ustalenie priorytetów i hierarchii potrzeb wydziałowych ma niekiedy charakter swoistej przepychanki, której towarzyszą silne emocje, a czasem nawet podejrzenia, kładące się cieniem na klimacie pracy w naszej Uczelni. W sporach o fundusze padają niekiedy słowa twarde, łagodzone na szczęście, przez niepisany kodeks dobrych obyczajów akademickich. Jestem przekonana, że będzie on najlepszym środkiem usuwania napięć i potencjalnych konfliktów. O wiele kwestii można obecnie pytać wprost. Im mniej tajemnic dotyczących decyzji pociągających za sobą finansowe konsekwencje tym więcej zaufania do gremiów decyzyjnych i służb administracyjnych.

Wbrew pozorom prace nad konstrukcją budżetu nieźle przysłużyły się zrozumieniu takich pojęć jak: misja, wizja, czy strategia uniwersytetu, ukonkretniły bowiem ich sens, ukryty niekiedy za fasadą patosu pięknie brzmiących, pełnych dostojeństwa słów. Budżet może nie jest najlepszą okazja do tworzenia traktatów filozoficznych, myślę jednak, że Magnificencja zna na pamięć każda linijkę tego ważnego dokumentu i mógłby dopisać bez trudu obszerny komentarz, mający wagę nie mniejszą od wagi poematu.