Dziwnie mi dyskutować z Piotrem Żmigrodzkim, który ma nade mną przewagę. Mój interlokutor wie dobrze, kto i z jakich powodów uczestniczył w listopadowym koncercie akademickim; kto śmiał się, a kto (i jak) żartował. Wie również, o czym, i w jaki sposób, traktował wykład Michała Ogórka. Wie wreszcie, jakie intencje (nie mówiąc już o emocjonalnych stanach ducha) kierowały mną podczas pisania. Piotr Żmigrodzki ma nade mną przewagę, ponieważ na wykładzie... nie był.
Nie bardzo wiem, co można by (i co miało by sens) dodać do tamtej, sprawozdawczej z założenia relacji, na którą powołuje się mój polemista. Histeria i święte oburzenie nakazują jednak wyjaśnienie kilku faktów:
- Jako, że Żmigrodzki zna wystąpienie Ogórka i opis imprezy jedynie z informacji, zamieszczonej w "Gazecie Uniwersyteckiej", jego artykuł jest więc właściwie komentarzem do mojego spojrzenia, nie zaś faktycznie mogących mieć miejsce zdarzeń. Mogę zatem bez żenady tłumaczyć swoje intencje i odczucia, w przeciwieństwie do Żmigrodzkiego, który próbuje kreślić prawdy cudze;
- Gdyby autor polemiki zechciał uważniej przeczytać tę relację (broń Boże nie zakładam egzegezy - nie ta materia i nie te okoliczności), nie zarzucałby mi krytyki samego tematu, czy rozlicznych możliwości jego satyrycznej interpretacji. Chodziło o język tego konkretnego spotkania, stylistyczne niechlujstwo, kiczowate skojarzenia, słowem: intelektualny bełkot, którego profesja Ogórka, czy nawet dobra wola słuchających nie powinny usprawiedliwiać. Nie odmawiałem zresztą i nie odmawiam Ogórkowi prawa do humoru. Ten po prostu - uważam - był tym razem wyjątkowo tani;
- Cytaty, wbrew tezie mojego polemisty, stanowiły nieodłączną część relacji, nie zaś pretekst do czegokolwiek. Oszczędziłem zresztą czytelnikom tych lapsusów językowych Ogórka, które by mogły dookreślać poziom języka wykładu. Nadrabiam dzisiaj to niedopatrzenie, narażając się, rzecz jasna, na posądzenie o brak wyobraźni i humoru;
- Do konwencji wieczorów akademickich (zważywszy przynajmniej na niecodzienną i uroczystą ich oprawę), należało by - zakładam - dobierać wystąpienia, nie schodzące generalnie poniżej pewnego poziomu. W moim odczuciu referat Ogórka, biorąc nawet poprawkę na rzeczone emploi, sprawiał wrażenie niezobowiązującej pogawędki w piaskownicy (a głupstwo, akceptowane przez słuchaczy, może czasem - także i na uniwersytecie - stać się obowiązującym stylem... ). Dałem temu wyraz w swoim artykule, jako, że mnie właśnie przypadło zdać relację z tego koncertu;
- Zarzucając mi dowolność w interpretacji wykładu Ogórka, Żmigrodzki sam popełnia grzech braku czujności. Byłbym zobowiązany, gdyby zechciał udowodnić, które ze zdań relacji sugeruje, że drwiny Ogórka dotyczą świata mi "bliskiego" i że jest to Śląsk właśnie? Czy np. fragment, dotyczący niemożności przyjazdu prominentów na stadion chorzowski (notabene przypisujący mi "niemal histeryczną reakcję" autor polemiki nie zauważa, że owo zdanie z mojej relacji: "Śląsk został więc uznany za dziki step tylko dlatego, że nie znajdzie się tam ministra Jacka Dębskiego" jest w rzeczywistości komentarzem Ogórka do artykułu "Życia", a nie moją reakcją na wywód prelegenta. Po ponownej lekturze tekstu okazać by się zapewne mogło, że powiedział to Jacek Dębski... )? A takie, cytowane dwukrotnie sformułowanie: "niedelikatność laika - obrazoburcy" - skąd mój adwersarz wie, że owa "niedelikatność" dotyczyła "akcentowania zjawisk negatywnych", skoro w przywoływanym zdaniu w ogóle nie ma o tym mowy? Jeśli wyjaśnię, że dotyczyło to choćby (ale nie tylko!) wyrażeń typu: " [... ] każde dziecko w Polsce wie, że Śląsk jest naszą kulą u nogi, w odróżnieniu od takiej trzymającej nas przy życiu Rzeszowszczyzny, z którą niewątpliwie bylibyśmy już dawno w Europie", czy "Wygląda na to, że Katowicom i Chorzowowi nie pozostaje już nic innego, jak tylko dorównać Suwałkom i Łomży, co oczywiście zawsze jest możliwe, ale nikomu takiej poprawy nie życzę", czy wtedy Żmigrodzki posądzi mnie o histeryczną sympatię do Łomży, lub Rzeszowa, czy też raczej zechce dostrzec, że chodzi tu o coś jeszcze? ;
- W relacji z wieczoru akademickiego nie kwestionowałem tego, w czym zresztą ze Żmigrodzkim (i Ogórkiem) się zgadzam: stereotypowe jęki, dotyczące kondycji śląskich parków rozrywki, czy lokalnej infrastruktury, tworzenie mitu Śląska - krainy bankructwa - to wszystko ma miejsce. Ale, przy okazji, czy rację ma Ogórek, twierdząc, że poza tym właśnie zafałszowanym obrazem, nie istnieje już w świadomości centralnych polityków nic więcej? Że odbija się to na polityce finansowej wobec Śląska? Że wreszcie - jak słusznie napisze Żmigrodzki - nieskuteczności lokalnych działaczy na forum parlamentu towarzyszy kolejny stereotyp hipotetycznej "zmowy innych regionów przeciwko naszemu", a nie po prostu zwyczajny brak politycznej wizji?
Zakładamy jednakże przytomnie, że nie jest to skutek najazdu dzikich barbarzyńców... Nawet Kawafis by tego nie wymyślił.
Z WYKŁADU MICHAŁA OGÓRKA:
- o sobie:
"Już mnie pan rektor wytłumaczył z mojej bezczelności takiej, że ja tu przyjeżdżam z Warszawy i chcę mówić o Śląsku. Bo to jest taka moda, prawda, że przyjeżdża się ze stolicy i teraz na Śląsku się uczy, jak należy być Ślązakiem, coś w tym rodzaju. Otóż nie. Ja jestem Ślązakiem z pochodzenia, chociaż muszę powiedzieć, że odkryłem to, że jestem Ślązakiem właściwie dopiero wtedy, kiedy stąd wyjechałem. To znaczy, bardziej mi to jakby uświadomiono. To trochę tak, jak z tym mówieniem prozą, prawda, że dopiero, jak mi ktoś powiedział, że mówię prozą, to zrozumiałem".
- o Śląsku:
" [... ]ktoś, kto wymyślił tę poetyczną frazę o czarnym Śląsku, to naprawdę powinien zostać przeklęty, ponieważ już wszystko, co czarne powoli zaczyna się ze Śląskiem kojarzyć. Więc mamy "czarną legendę", "czarną owcę", "czarną listę", "czarny charakter" i "czarny Śląsk" i wszystko to znaczy mniej więcej to samo".
- o dzienniku "Życie":
"Mam tu jeszcze jeden taki bardzo smakowity cytat, którego Państwo pewnie nie znacie, bo pochodzi z dziennika "Życie", które jest mniej popularne może, a może nie? Ale taką mam nadzieję".