CZY ŚLĄSK MA PRZED SOBĄ PRZYSZŁOŚĆ?

1.
Jeden z najbardziej interesujących intelektualistów związanych ze Śląskiem, pochodzący spod Raciborza, ksiądz Franciszek Stateczny pisał w 1895 roku, że Śląsk pozbawiony jest kultury polskiej, a surowość swego sądu posuwał tak daleko, iż nawet tacy luminarze polskości jak Miarka, Lompa, czy Damrot nie tylko zostali przypisani przeszłości ("już zeszli z pobojowiska" pisał w szkicu "Obrachunek po wyborach"), ale wyznaczono im do spełnienia funkcję forpoczty misji kulturowej raczej niż rolę typowych reprezentantów życia kultury jako życia kulturą ("byli poniekąd inicjatorami rozbudzenia oświaty na Górnym Śląsku [... ] i mogli być chyba przedstawicielami pewnej części kultury, ale nie całkowitej"). W przekonaniu Statecznego kultura nie polega wyłącznie na biegłości w poruszaniu się w świecie idei, lecz jest stopniem, do którego idee owe przesycają sferę codzienności. Kultura to jakby "wcielenie się" myśli, nasączenie codziennej praktyki życiowej wartościami niesionymi przez idee. Polakiem jest ten, kto nie tylko zna "wszystkie prądy myśli, działalności, twórczości polskiej", ale ten, kto kulturę polską znałby "nie tylko teoretycznie, ale który by nią także oddychał, żywił się i kochał ją, podzielał duszą i sercem, stosował ją w praktycznym życiu". Warto podkreślić (szczególnie dzisiaj), iż Statecznemu nie chodzi o zaznaczenie zdecydowanej odrębności Śląska ("o jakiejś odrębnej kulturze śląskiej nikt nie marzy oczywiście, bo narodowości śląskiej nigdy nie było"); jego myśl zmierza w dwóch kierunkach: po pierwsze, w stronę kultury jako pewnej formy braterstwa, po drugie, w stronę kultury jako obrazu świata, który traktujemy jako nasz własny tak dalece, iż funkcjonuje on jako azymut w naszym codziennym działaniu.

2.
Powracam do przypomnianej już przeze mnie gdzie indziej wypowiedzi Statecznego dlatego, iż w jej tle odnajdziemy przeświadczenie o tym, iż forma jaką przyjmie kultura polska na Śląsku nie będzie prostym przełożeniem obecności form tej kultury w innych częściach kraju. Nie miejsce tutaj na szczegółowe historyczne analizy tyczące się Śląska i jgo losów. Powiedzmy tylko trzy rzeczy: a) gdy polityka średniowiecznej Polski kierowała swój wzrok na wschód, Śląsk coraz bardziej przesuwał się na margines jej pola widzenia; b) gdy Polska długie wieki trwała w modelu szlacheckiej, antymiejskiej agry-kultury, modelu, który przyniósł jej najpierw wspaniały rozwój, a następnie zepchnął ze sceny na widownię teatru historii, Śląsk wcześniej zurbanizował się, wcześniej rozpoznał wagę przemysłu i stąd jego kultura kształtowała się pod wpływem innych sił niż te, które działały w innych częściach kraju. Na Śląsku też zachował się etos pracy, który gdzie indziej uległ trudno odwracalnej erozji; c) skazany od XIV wieku na poruszanie się w orbitach rozmaitych wpływów politycznych (Czechy, Austria, Prusy, Niemcy) i religijnych (kultura protestantyzmu) Śląsk znacznie wcześniej niż inne regiony intuicyjnie wyczuł wspólną historię Europy, historię w znacznym stopniu tragiczną, której siła i nadzieja na przyszłość polega nie na separowaniu się i wydzielaniu sobie poletek doświadczenia historycznego zamkniętych dla innych, lecz właśnie na doznaniu dramatu istnienia człowieka i jego pracy jako obszaru wspólnoty dziejów. Niech nas więc nie dziwi, że z Górnego Śląska dobiega najmniej głosów przeciwnych proeuropejskiemu kierunkowi polskiej polityki.

3.
Przywołuję słowa Statecznego także po to, by przedstawiwszy ów z konieczności nadmiernie uogólniony rys charakterystyki Śląska zastanowić się nad tym, jak wygląda dzisiaj sprawa kultury regionu. Oznacza to w praktyce zapytanie o to, jaka jest rola szeroko rozumianej kultury na dramatycznym, ale i fascynującym zakręcie historii, na którym znalazł się tradycyjny model życia i produkowania dóbr na Śląsku. Jeżeli, jak mniemał Stateczny, kultura jest pewną formą "braterstwa", należy zauważyć, iż grozi nam takie kształtowanie życia na Śląsku, w którym coraz więcej ludzi będzie zaliczało siebie do grupy "braci pokrzywdzonych". Pierwszy i kardynalny błąd jaki popełniono, to przyzwyczajanie wszystkich do koncepcji zmian na Śląsku pojętych wyłącznie jako restrukturyzacja górnictwa (w mniejszym stopniu przemysłu metalurgicznego). Pozwolono, świadomie lub nie, by problem przyszłości regionu został sprowadzony do przyszłości jednej branży, spychając to, co najistotniejsze - przyszłość Śląska i jego mieszkańców - w tym dzieci samych górników - na kompletny margines. Nazywam ten błąd "kardynalnym" z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, iż nawet jeżeli nie zamierzano tego czynić, to w praktyce ograniczono finansowanie transformacji głównie do kwestii zamykania kopalń i odpraw górniczych, a zatem spowodowano, że w potocznym odbiorze na Śląsku i gdzie indziej restrukturyzacja skojarzyła się nieodparcie z atmosferą "końca" i niemal apokaliptycznej zagłady. Utożsamienie problemów Śląska z kwestią górnictwa jest szkodliwe dla wszystkich z górnikami włącznie. Co gorsza, informacje o losach funduszy przekazywanych górnictwu, budzących zdziwienie zarobkach wysokich urzędników spółek węglowych, wypłacanych pomimo strat przynoszonych przez ich przedsiębiorstwa dokonały swoistego ostracyzmu wobec samych górników. To druga przyczyna, dla której błąd ów był nad wyraz niebezpieczny: miast koncentrować się na wyzwoleniu energii do nowego działania, miast prowadzić intensywne kształcenie jak radzić sobie w nowej rzeczywistości, miast umieścić jako naturalny element dotacji restrukturyzacyjnych środki przeznaczone na rozwój szkolnictwa wszelkiego szczebla ze szczególnym uwzględnieniem wyższego, wylansowano wąsko rozumiany model przemian w górnictwie, którego punkt widzenia skupia się wyłącznie na tym, co dzisiaj. Oto trzecia przyczyna, dla której wspomniany błąd staje się bombą o spóźnionym zapłonie: prawdziwą cenę restrukturyzacji regionu (podkreślam, "regionu", a nie tylko górnictwa) zapłaci następne pokolenie mieszkańców Śląska. Przyjmując, że z głównych branż przemysłu ciężkiego i wydobywczego odejdzie z pracy na Śląsku 100 - 120 tysięcy ludzi widać wyraźnie, iż oznacza to zniknięcie tyluż miejsc pracy. Dodajmy, że szacunek to to raczej konserwatywny, gdyż niektóre badania podają, że wraz z przedsiębiorstwami współpracującymi z górnictwem i hutnictwem bilans utraconych miejsc pracy wyniesie ok. 450 tysięcy. Ludzie odchodzący z pracy dzisiaj objęci są (i słusznie) programami ochronnymi, odprawami, wcześniejszymi emeryturami etc. Dla ich dzieci nie będzie tych programów, bo nie będzie powodów, dla których programy owe miałyby istnieć. Pozostaje jedynie odpowiednio wcześnie stworzyć im możliwości zdobycia wykształcenia, które zapewni im życiową i zawodową elastyczność, zatem umożliwi poszukiwanie pracy w innych sektorach gospodarki. Aby to uczynić potrzeba inwestycji w sferze edukacji, nauki i sztuki, inwestycji, o których program restrykturyzacji milczy, bowiem skrojony jest doraźnie i nie zadaje sobie pytań o to, co będzie jutro. O tym, iż ignorowane od co najmniej dwóch lat apele środowisk naukowych Śląska o dostrzeżenie wagi kształcenia w procesie zmian w regionie były i są słuszne przekonują wyniki badań zespołu uczonych z GIG-u i Uniwersytetu Śląskiego wydane ostatnio w książce Tornister i restrukturyzacja stwierdzające jasno, iż transformacji regionu "musi towarzyszyć dostosowanie substancji materialnej szkolnictwa, [co] wymaga określonych inwestycji, głównie o charakterze adaptacyjnym i modernizacyjnym", i zaliczającej "polepszenie dostępu do szkół wyższych dla mieszkańców regionu poprzez utworzenie zamiejscowych wydziałów uczelni wyższych" za jeden z głównych warunków powodzenia reformy.

4.
Drugi duży błąd jest konsekwencją pierwszego: niedopuszczalne sprowadzenie transformacji Śląska do kwestii restrukturyzacji górnictwa umocniło niekorzystny i krzywdzący wizerunek regionu jako uwikłanego w swoją własną przeszłość i nie potrafiącego zdobyć się na nową ofertę dla samego siebie. Potocznie żywione w innych częściach Polski przekonanie, iż dotacje na przemysł wydobywczy powinny być główną (o ile nie jedyną) częścią dotacji przeznaczonych dla Śląska nie jest bez racji: istotnie w ramach programu restrukturyzacji powinny się były znaleźć środki na programy edukacyjne i naukowe, których zadaniem byłoby umożliwienie kształcenia na odpowiednim poziomie i w sposób dostosowany do wymogów nowej rzeczywistości młodych ludzi, dla których droga zawodowa, którą kroczyli ich ojcowie jest już właściwie bezpowrotnie zamknięta. Można pytać retorycznie, dlaczego w funduszach restrukturyzacyjnych nie znalazły się środki choćby na stypendia dla tych młodych mieszkańców Śląska, którzy chcą studiować i w ten sposób w przyszłości nie tylko zapewnić sobie dobrze spełnione życie, ale i odciążyć państwo od obowiązku dotowania potencjalnego bezrobotnego. Wyniki badań ujawnione w Tornistrze i restrukturyzacji mówią jednoznacznie, iż konieczne jest "wprowadzenie systemu stypendialnego (sponsoringu) szkolnictwa". Z kolei potencjał naukowy Śląska jest tak duży, iż z powodzeniem mógłby wypracowywać nowe metody wykorzystania tego, co zostaje po odchodzącym przemyśle i zająć się transferem nowych technologii choćby przy pomocy parków technologicznych. Te jednak niełatwo będzie zbudować bez udziału strategicznych inwestorów, których wszelako trudno będzie skusić do inwestowania na Śląsku tak długo, jak długo restrukturyzacja regionu będzie utożsamiania wyłącznie z kopalnictwem. Inwestorzy idą za możliwościami otwierającymi się na przyszłość, a nie za regulowaniem rachunków z przeszłością. Przyszłość zaś buduje się w oparciu o prowadzone na najwyższym poziomie badania naukowe i kształcenie społeczeństwa w duchu mądrego wykorzystywania niektórych przynajmniej ich wyników; taki program kształcenia potrzebny jest dla Śląska i na Śląsku. Tymczasem opublikowany w 1999 roku Raport o rozwoju społecznym województwa śląskiego zauważając, że miarą cywilizacji jest dostępność do nauki stwierdza: "I tu województwo śląskie (... ) też nie może poszczycić się zachęcającymi wynikami. W części bielskiej województwa śląskiego liczba studentów na 1000 mieszkańców była 5-krotnie niższa niż w województwie mazowieckim, a w części katowickiej i częstochowskiej niemal 2, 5-krotnie niższa". Przypomnijmy, iż odsetek ludzi z wyższym wykształceniem w województwie śląskim wynosi 8%, a więc zdecydowanie mniej niż np. w województwie mazowieckim, czy małopolskim, natomiast aspiracje młodzieży są ogromne i całkowicie zrozumiałe: 87, 3% uczniów szkół średnich pragnie studiować po otrzymaniu świadectwa dojrzałości. To oni, a nie zmierzchające gałęzie przemysłu, w które wciąż pompuje się zatrważające ilości pieniędzy tworzą obszar nadziei Śląska. Lecz szkoły wyższe - a mówię tu głównie o uczelniach państwowych, bo to przecież one prowadzą badania naukowe, bez których trudno myśleć o dobrej dydaktyce - które w ciągu 5-6 lat przyjęły o 42% studentów więcej niż w roku 1991 borykają się z podstawowymi problemami niedoinwestowania. Socjologia zna pojęcie "wzrostu bez przyszłości"; określa ono sytuację, w której jedno pokolenie lub grupa konsumują wszystkie możliwe środki nie czyniąc żadnych inwestycji na przyszłość. Obawiam się, że obecna wizja restrukturyzacji Śląska pojęta jedynie jako transformacja jednej branży skończy się w takim właśnie ślepym zaułku.

5.
Trzeci błąd nazwałbym błędem działań partyzanckich. Skoro zabrakło szerokiej wizji restrukturyzacji regionu i przestano sobie zadawać pytania o możliwości jej sfinansowania, ci którzy dostrzegli ślepy zaułek myślenia o Śląsku jedynie w kategoriach węgla podjęli działania - trudno im czynić z tego powodu wyrzuty - na własną rękę. Najpierw wysiłki kierowały się w stronę rozmaitych form działności gospodarczej i biznesowej, lecz od kilku latach samorządy - i chwała im za to - zorientowały się, że los ich lokalnych ojczyzn zależy od stopnia świadomości obywateli, ten zaś z kolei wiąże się wprost z ich wykształceniem. Stąd propozycje składane uczelniom wyższym, aby otwierały swoje oddziały i ośrodki zamiejscowe tam, gdzie potrzeby są szczególne, a atmosfera dla działań proedukacyjnych niezwykle życzliwa. Odnosi się korzystne wrażenie, że edukacja czyni to, co tradycyjnie przypisuje się muzyce - łagodzi polityczne obyczaje, dodajmy w naszym kraju dalekie od wyszukanej elegancji. Na inicjatywy edukacyjne przystają na ogół wszystkie polityczne ugrupowania. Można w tym upatrywać dowodu dojrzałości myślenia, której brakuje politykom w innych dziedzinach życia publicznego. Jeszcze jeden powód, by ubolewać, iż w programach restrukturyzacji zaniedbano kwestie inwestycji edukacyjnych i naukowych, które zapełniłyby pustkę po odchodzących przemysłach: ludzie związani z edukacją i nauką czujący, iż reprezentowane przez nich działania są postrzegane jako absolutnie dla regionu nieodzowne i podstawowe byliby znakomitym mostem między jeżącymi się na siebie politykami, do niedawna często w sposób gorszący lansującymi doraźne, lokalne interesy swoich ośrodków. Przemyślane inwestycje w programy naukowe i edukacyjne złączyłyby dalekie jeszcze od siebie duchowo i wciąż wobec siebie nieufne części naszego nowego województwa w wysiłku zmierzającym do promowania pewnego i jasnego obrazu przyszłości szeroko rozumianego Śląska. W zamian za to króluje wciąż wizerunek Śląska "węglowego", zamotanego w sprawy przeszłości skutecznie odstręczający naszych najbliższych sąsiadów zza granic powiatów i starostw. Nie bez racji opublikowany w 1999 roku Raport o rozwoju społecznym województwa śląskiego stwierdzał, iż "sposób prezentacji regionu na arenie Kraju budził wśród przeciętnego Polaka raczej niechęć do Śląska niźli sympatię".
Trzeba zatem, by słuszne żądania samorządowych władz o umożliwienie kształcenia jak najbliżej domu studenta mogły zostać spełnione. Co potrzeba, by osiągnąć cel? Spójnego programu działań edukacyjnych, który wyraźnie sprecyzuje potrzeby i określi możliwości i środków do sfinansowania projektów. Aby działania nie były, jak pozwoliłem sobie je określić "partyzanckie" - trzeba, by sąsiednie ośrodki porozumiewały się z sobą po to, by nie składać dla doraźnego sukcesu propozycji wzajemnie konkurujących; trzeba, by uczelnie państwowe wraz z samorządami otrzymały możliwości finansowego wsparcia swego rozwoju dotychczas krępowanego gorsetem dotacji budżetowej. Potrzebujemy przedyskutowanego z władzami samorządów i władzami województwa spójnego programu promienistej edukacji na Śląska; nie jednego kampusu dla tej, czy innej uczelni, lecz właśnie systemu, który pozwoli odbyć pierwszy cykl studiów (licencjacki) w ośrodku położonym jak najbliżej domu studenta. Duże centra edukacyjne w np. Rybniku i Jastrzębiu Zdroju na południu, czy w Zawierciu i Tarnowskich Górach na północy, uzupełniłyby znakomicie istniejący już system edukacyjny oparty o Katowice, Bielsko-Białą, Częstochowę, Chorzów, Cieszyn, Gliwice, Sosnowiec i Zabrze. System taki przybliży edukację młodzieży, co jest nie bez znaczenia w chwili, w której wielu rodziców niekorzystnie odczuje - miejmy nadzieję, przejściowo - skutki zmniejszonego zapotrzebowania na zawody związane z tradycyjnymi przemysłami. Co więcej, system promienistej edukacji z centrów znaczących wyższych uczelni pozwoli na spełnienie marzeń wielu środowisk lokalnych, a tym samym nie dopuści do jednej z najgorszych rzeczy, jakie mogą się nam przydarzyć - do zmarnowania wielkiego zapału do kształcenia się ze strony młodych, i wielkiego entuzjazmu do organizowania na swoim terenie ośrodków szkolnictwa wyższego ze strony władz samorządowych. Powstające tu i ówdzie uczelnie niepaństwowe, choć bez wątpienia wypełniają pewną lukę, nie są w stanie przejąć obowiązków kształcenia, choćby tylko z dwóch powodów: po pierwsze, uprawiają dydaktykę w relatywnie wąskiej gamie dyscyplin (zarządzanie, języki, bankowość) i to najczęściej bez prowadzenia badań naukowych, co na dalszą metę ogranicza jakość ich dydaktyki; po drugie, ich kadra jest w wielkim procencie kadrą wielkich uczelni państwowych, zatem o wiele prościej i lepiej stworzyć odpowiednie warunki do rozwoju istniejącym państwowym szkołom wyższym, które prowadząc badania naukowe, których jakość poddana jest surowej ocenie Komitetu Badań Naukowych, dysponując bibliotekami i laboratoriami potrafią bez okresu dostosowawczego podjąć nowe obowiązki. Potrzeba wsparcia takiej idei przez polityczne elity Śląska tak, by do istniejących już źródeł finansowania w budżetach samorządów pojawiła się możliwość umieszczenia systemu promienistej, raczej niż kampusowej edukacji na Śląsku w centralnym budżecie państwa.