OGÓREK A SPRAWA ŚLĄSKA

W "Gazecie Uniwersyteckiej" ze stycznia 2000 ukazało się sprawozdanie z listopadowego "wieczoru akademickiego". Tekst ten, pióra Mariusza Kubika, składa się w lwiej części ze streszczenia wykładu, jaki podczas owego spotkania wygłosił Michał Ogórek. Obfite cytaty stanowią pretekst do postawienia znanemu satyrykowi zarzutu, że jego dowcipy są "płaskie", "nagięte do okoliczności", a tok wywodu "chaotyczny", bez "spójnej" koncepcji. W efekcie wystąpienie warszawskiego autora okazało się "całością dziwnie nie pasującą do konwencji wieczoru". Co gorsza, dodaje autor, "publiczność zdawała się owych dysonansów gatunku nie zauważać, nagradzając śmiechem prelegenta, również w tych momentach, które [... ] nie miały nic wspólnego z tym humorem, do jakiego [.. ] przyzwyczaił nas już na łamach prasy. "

foto1

Niestety, nie byłem uczestnikiem opisywanej imprezy (jak mawiał pewien profesor, występujący w TV w okresie środkowych lat 80., "mam nad panem tę przewagę, że nie widziałem filmu, o którym dyskutujemy"), moja znajomość prelekcji Ogórka ogranicza się więc tylko do wątków przytaczanych przez oburzonego autora sprawozdania. Mimo to jednak wydaje mi się pożyteczne przedstawienie tych kilku uwag, dotyczących nie tylko tego, co M. Kubik w swoim tekście napisał, ale też (to nawet może ważniejsze) tego, czego nie napisał wprost, a co da się z jego tekstu wyczytać bez potrzeby specjalnie wnikliwej egzegezy.

Przede wszystkim nie wydaje mi się, by cytowane przez autora z oburzeniem dowcipy felietonisty "Gazety Wyborczej" odbiegały poziomem i charakterem od tych, które można spotkać na łamach największego polskiego dziennika, a też i w audycjach radiowych, czy telewizyjnych z udziałem gościa wieczoru akademickiego. Odznaczają się one niezmienne pewną dozą sarkazmu i gryzącą ironią, która, oczywiście może być przykra dla kogoś, kto staje się obiektem satyry Ogórka, i kogo ona bezpośrednio dotyczy. I tutaj - jak się wydaje - tkwi problem Kubika. Dopóki Ogórek śmieje się z komunistów, z leniwych policjantów, z niedouczonych nauczycieli, skorumpowanych lekarzy, ciągnących się budów autostrad itp., jego humor jest świetny, intelektualny (? ) i w ogóle wart pochwały. Gdy jednak tematem jego drwin staje się świat bliski uniwersyteckiemu recenzentowi, problemy społeczności, z którą - jak rozumiem - on się identyfikuje, powszechnie pieszczony błazen staje się "laikiem obrazoburcą". I po ludzku sądząc, wydaje się to jakoś usprawiedliwione. Niedawno telewizja pokazała na przykład górali oburzonych sposobem, w jaki ich społeczność przedstawił autor pewnej książki. W tym kontekście można by wszak wyjaśnić niezrozumiałe - zdaniem Autora - zachowanie publiczności, która na dowcipy reagowała śmiechem. Może po prostu zgromadzeni zdołali wytworzyć sobie pewien dystans do rzeczywistości, w której żyją, jakiego najwyraźniej nie zachowuje autor enuncjacji w "Gazecie Uniwersyteckiej"? (o stopniu wrażliwości tego ostatniego świadczy niemal histeryczna reakcja na zupełnie niewinną - i skądinąd trafną - uwagę dotyczącą możliwości przyjazdu na mecz do Chorzowa tzw. VIP-ów). Albo też słuchacze wiedzieli, czego się można spodziewać po twórcy postaci Mr O'Gorcka, i dlatego właśnie przyszli?

Zasadniczym celem tego tekstu nie jest jednak obrona samego Ogórka (który - by użyć ulubionego sformułowania niektórych publicystów jego macierzystego organu prasowego - "nie jest bohaterem mojej bajki"; uważam, że jak każda potrawa, najlepiej smakuje w umiarkowanych ilościach), ale zwrócenie uwagi na pewien rysujący się w związku z tą sprawą problem natury ogólniejszej.

Kluczowym punktem omawianego artykułu (w którym ujawniają się głęboko skrywane intencje autora) jest ten, w którym pada określenie "złożone zagadnienia śląskie" (to właśnie one zostały przedstawione "z niedelikatnością laika obrazoburcy"). Sformułowania tego nie można zrozumieć inaczej, niż tylko jako zakwestionowanie kompetencji (czy może nawet prawa) satyryka do wypowiadania się na ten temat. Zwłaszcza zaś do akcentowania zjawisk negatywnych. Sytuowałoby to autora sprawozdania w tej grupie mieszkańców regionu śląskiego, która z dużym trudem akceptuje formułowanie uwag krytycznych pod swoim adresem, ale tak naprawdę nie przyjmuje ich do wiadomości. Za wszystkie kłopoty - poczynając od dewastacji klatek schodowych w blokach, przez wzrost rozbojów na ulicach, po trudności gospodarcze miejscowych zakładów przemysłowych - skłonni są obwiniać mitycznych "obcych", którzy na tę ziemię przybywają i przynoszą tu swoje - rzekomo - barbarzyńskie obyczaje. Jedyną postawą satysfakcjonującą takie osoby jest całkowita afirmacja Śląska i tzw. śląskości w każdej postaci, a też oczywiście przytakiwanie sterotypowym sądom, przedstawiającym z kolei wyidealizowany obraz Śląska i Ślązaków. Można jednak zapytać, czy gdyby Ogórek wygłosił w auli K. Lepszego pean pochwalny (czy widział ktoś kiedykolwiek tekst Ogórka o takim charakterze? ) na temat Śląska, ewentualnie pełne emfazy strofy o tym, jak to w Warszawie śnią mu się nocami kominy huty Baildon, czy szyb kopalni "Kleofas", nie zostałoby to odczytane á rebours? ) O tym, że bohater wieczoru ma do ślaskiego epizodu w swojej biografii stosunek, mówiąc delikatnie, obojętny, wiadomo nie od dziś. Każdy może, oczywiście, oceniać tę postawę ze swojego punktu widzenia. Ale w takim razie warto by zapytać, czego się autor recenzji spodziewał po czołowym prześmiewcy III Rzeczypospolitej? "Wrażliwej" publicystyki społecznej? Sentymentalnych wspomnień osobistych? Wykładu z ekonomii? Gdyby Ogórek jedną z tych rzeczy zrobił, nie okazałby się w pełni sobą, a w dodatku prawdopodobnie zawiódłby sporą część przybyłych na imprezę. Myślę też, że i organizatorzy zapraszając takiego gościa zdawali sobie sprawę z jego emploi i brali pod uwagę prawdopodobny charakter jego wystąpienia.

Osobną kwestią jest, czy przedstawione przez Ogórka oceny i diagnozy - abstrahując od ich formy - nie mają w sobie choćby ziarna prawdy. Czy nieszczęścia, trapiące "śląską aglomerację" (ulubione przez żurnalistów określenie), takie jak widmo zamknięcia komunikacji tramwajowej, bankructwa WPKiW, ZOO, nie mówiąc już o zakładach przemysłowych, i chroniczny brak pieniędzy na przedsięwzięcia użyteczności publicznej, których naszym regionalnym posłom dziwnym trafem "nie udaje się załatwić" w Sejmie, czy to wszystko tylko zmowa innych regionów przeciwko naszemu? Myślę, że jeśli Ogórkowa satyra doprowadziła do postawienia takiego pytania, osiągnęła cel, jaki odiwecznie przyświeca satyrykom: aby bawiąc uczyć i wywoływać refleksję