Co to będzie? Co to będzie?

U progu kolejnego roku pojawiają się różne pytania, np. o to, ile jeszcze lat będziemy zaczynać, albo nieco bardziej konkretne: co nam najbliższe miesiące przyniosą. Optymiści z tej okazji prognozują, co będzie za sto lat albo za tysiąc – zupełnie tak, jakby mieli zamiar dożyć przyszłego stulecia. No, może medycyna dokona cudów, ale nie zazdroszczę tym, którzy mieliby żyć ponad 120 lat. A jeszcze mniej tym, którzy męczyliby się przez tysiąclecie!

I to nas prowadzi do tezy tego felietonu: wszelkie przewidywania uważam (a co, nie mogę?) za szarlatanerię. ,,Przewidywanie jest bardzo trudne, szczególnie jeśli chodzi o przyszłość” – powiedział (wedle mojej informacji) Niels Bohr (wedle mojej wiedzy, bo źródła nie są aż tak jednoznaczne: niektórzy twierdzą, że to słowa duńskiego publicysty Storma P. albo amerykańskiego baseballisty Yogi Berra). Moi koledzy, którzy zajmują się ,,futurologią”, zechcą mi wybaczyć, ale jestem przekonany, że ich dziedzina nie jest ugruntowana i nader często ich tezy nie dadzą się zweryfikować. Zresztą nie jest to chyba powód do szczególnego zmartwienia: już w latach 40. Oskar Morgenstern, nieślubny wnuk cesarza pruskiego Fryderyka III, próbował wraz z Johnem von Neumannem przekształcić ekonomię w naukę opartą na podstawach matematycznych. Zauważył bowiem, że wypowiedzi ekonomistów są jak wróżby z fusów: niejasne, niepewne i prawie zawsze sprawdzające się à rebours, ponieważ ktokolwiek usłyszy, że ekonomiści przewidują spadek wartości jakiegoś dobra, natychmiast próbuje się tego dobra pozbyć, co oczywiście podnosi jego cenę. A tymczasem astronomowie potrafią przewidzieć z dokładnością do kilku metrów czy kilku sekund położenie gwiazd w przyszłości. No i napisali wspólnie księgę zatytułowaną ,,Teoria gier i zachowanie ekonomiczne”. Do dziś Nagrody Nobla są przyznawane ekonomistom, którzy na serio potraktowali tezy zawarte w owej ekonomicznej biblii, ale gros ekonomistów nadal wystrzega się metod matematycznych; najwyraźniej wolą polityczne sukcesy doraźne zamiast wdzięczności przyszłych pokoleń. Ale powtarzają słowa, które stały się sloganem: ,,nie ma darmowych lunchów” oznaczające, że za wszystko ktoś płaci, choćby wydawało się, że jest inaczej. Matematyka finansowa określa to nieco inaczej: analizuje warunki, pod jakimi nie ma możliwości ,,arbitrażu” tzn. ukręcenia bicza z piasku, innymi słowy dorobienia się czegoś, startując od zerowego kapitału. Jeśli nie ma spekulacji, to taki proceder nie może prowadzić do dodatniego kapitału. Ale to teoria, w życiu jednak przymykamy oko na spekulację i dopuszczamy jej istnienie ,,w niewielkim stopniu”. Co to jest ,,niewielki stopień”? To jest to słynne ,,prawie”, które czyni wielką różnicę.

Cóż jednak zrobić, skoro ludzkość pożąda prognoz, horoskopów i wróżb? Ci, którzy słyszą ów błagalny głos, robią niezłe pieniądze, zadając kłam twierdzeniu matematyki finansowej, że można dojść do czegoś pozytywnego, startując od zera.

Wszystkim czytelnikom życzę, aby ten zaczynający się rok dostarczył wielu kontrprzykładów na twierdzenia matematyczne z zakresu zwłaszcza matematyki finansowej. I przepraszam tych wszystkich, którzy poczuli się urażeni moim ostatnim felietonem: okazuje się, że to nieprawda, iż głosy nieważne w wyborach samorządowych oddawali tylko analfabeci; mam prawo wierzyć, że wiele z nich było dlatego nieważnych, że głosujący aż nadto dobrze rozumieli, iż ich głos tak naprawdę nie ma znaczenia i nie potrafią w swoim sumieniu wskazać kandydata na przedstawiciela w Sejmiku Wojewódzkim.