Czy jestem kobietą przedsiębiorczą? Nie myślę tak o sobie. Kobiecie jest chyba trudniej uwierzyć w to, że może coś zrobić świetnie. Ograniczenia same sobie „wkładamy” do głowy, boimy się, że nie sprostamy oczekiwaniom. Kiedyś unikałam ryzyka. To, że dziś z łatwością zarządzam własnym biznesem, zawdzięczam doświadczeniom zdobytym w Kole Naukowym Socjologów (KNS UŚ). Dla mnie problem biurokracji nie istnieje. Zakładam, że wszystko pójdzie dobrze, ale mam, w razie czego, kilka scenariuszy awaryjnych. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że one (na szczęście) rzadko kiedy się przydają.
Momentem przełomowym było przygotowanie III Dni Socjologii, zaraz po tym, jak zostałam przewodniczącą KNS UŚ. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, na co się porywam. To był 2010 rok, kolega z roku, dziennikarz Bartek Wnuk, przeprowadzał wywiad z reżyserem Michałem Znanieckim, potomkiem jednego z największych socjologów – Floriana Znanieckiego. Wpadliśmy na pomysł, że warto byłoby zaprosić tak znakomitego gościa na Dni Socjologii. Okazało się, że nie ma rzeczy niemożliwych i reżyser zgodził się wziąć udział w tym wydarzeniu. Program był bardzo obszerny, a ja musiałam jakoś to wszystko zorganizować. Na początku myślałam, że jestem jedyną osobą, która może tego dopilnować. Teraz wiem, że błędem było zostawienie wszystkich zadań tylko dla siebie – to pierwsza cenna lekcja. Potem były następne.
Po miesiącu naszych przygotowań władze instytutu zarządziły dzień wolny od zajęć dydaktycznych, aby studenci mogli wziąć udział w spotkaniach, ale konsekwencja była taka, że nasz gość czekał już przy mównicy, a w auli było zaledwie kilka osób. Studenci, korzystając z dnia wolnego, pojechali do swoich domów. Biegałam od sali do sali, i zapraszałam studentów politologii, żeby wzięli udział w święcie socjologów. Ostatecznie aula była wypełniona po brzegi, szczegóły znali tylko organizatorzy. Wtedy zrozumiałam, że wszystko robimy tylko dla siebie – jako członkowie koła i jako studenci socjologii. Misja? Zdecydowanie nie. Dlatego następne Dni Socjologii wyglądały zupełnie inaczej. To było nasze koło i tylko my stawialiśmy sobie ograniczenia.
Muszę wspomnieć także o obozach naukowych w Bornem Sulinowie. Poznałam zupełnie inny świat. Wiadomo, młodość… (śmiech). Rzetelnie wykonywaliśmy obowiązki badawcze w ciągu dnia, a nocą rozmawialiśmy o przyszłości zawodowej, o planach naukowych, nie brakowało także zabawy. Pamiętam, jak nasz kolega Marek z samego rana, nie do końca jeszcze obudzony, zapukał do drzwi jednego z mieszkańców Nadarzyc i zamiast standardowego: „Dzień dobry, jesteśmy studentami uniwersytetu”, powiedział: „Dzień dobry, jesteśmy uniwersytetami...”. To hasło przeszło do historii.
Jedną z najcenniejszych „lekcji życia” otrzymałam, gdy w ramach programu MOST rozpoczęłam studia na Uniwersytecie Warszawskim. Pojechałam pełna wiary we własne siły i doświadczenie zdobyte przede wszystkim dzięki badaniom prowadzonym w różnych projektach koła naukowego. Na miejscu okazało się jednak, że nie mam szans z osobami, które na swojej badawczej specjalizacji miały szereg przedmiotów o profilu matematycznym czy informatycznym. Wtedy zrozumiałam, że nie nadrobię tych różnic. Nie można do końca ufać instytucjom i wierzyć, że się nami zajmą, że przygotują nas odpowiednio do wejścia na rynek pracy. Sama muszę kontrolować, czy dostaję to, co powinnam otrzymać, oraz dbać o weryfikowanie otrzymanej wiedzy w praktyce. Dlatego to był moment, w którym pożegnałam się z badaniami socjologicznymi.
Pod koniec studiów zaczął się dramat. Pamiętam pojawiający się lęk. Do tej pory moje życie było poukładane, miałam swoje miejsce i nagle dotarło do mnie, że będę zaczynać wszystko od nowa. Szczęśliwie firma z branży HR, w której odbywałam praktyki, zaproponowała mi pracę. Umowa „śmieciowa”, presja czasu i ciągła kontrola wyników... Dałam radę, ale był to trudny czas. Dopiero dwa lata później, gdy rozpoczęłam pracę w Agorze na stanowisku specjalisty ds. marketingu bezpośredniego, mogłam w pełni wykorzystać kompetencje zdobyte podczas pracy w kole.
Bliska jest mi „teoria kropek”. Wszystkie wydarzenia czy nawiązane kontakty, mając określone znaczenie, łączą się w końcu w pewną całość. Kolega, który zaczął się zajmować aplikacjami, wprowadził mnie w charakter tego rynku. Ja zajmowałam się wówczas marketingiem internetowym, mój narzeczony – programowaniem, doszliśmy więc do wniosku, że warto połączyć nasze umiejętności i w ten sposób stworzyliśmy własną markę. Mam w sobie pewnego rodzaju żądzę radzenia sobie z przeciwnościami, ale to, co robię, jest moją prawdziwą pasją. Właściwie nasza branża na świecie dopiero się rozwija i mam poczucie przecierania szlaków. Podczas studiów podyplomowych z marketingu internetowego miałam wrażenie, że większość wiedzy przekazywanej na temat tej dziedziny to tylko wyobrażenia. To nowy temat dla wszystkich. Doświadczenie praktyczne jest ważniejsze i intuicyjnie wyczuwam, jak powinnam postępować. Naszym klientem może być każdy obywatel świata, który posiada smartfon. Niezwykle budujące jest to, że dostaję codziennie sporo ofert współpracy. Fakt, że znaleźliśmy się na listach mailingowych znanych międzynarodowych firm, jak Amazon czy Samsung, jest dla nas ogromnym sukcesem i wskaźnikiem, że idziemy w dobrym kierunku.