„Thumbing The Stans”, czyli podróż autostopem przez Syberię i Azję Środkową w wykonaniu Katarzyny Baranowskiej, zeszłorocznej absolwentki filologii rosyjskiej w ramach MISH UŚ

Odkrywanie Wschodu

– Doskonale pamiętam swoje pierwsze „stopowanie”. Na początku liceum wracałam z koleżanką z Chorzowa, z imprezy, około 2 godziny w nocy. Uciekł nam autobus i ona stwierdziła, że nie ma na co czekać. Byłam przerażona, schowałam się wtedy za przystanek. Gdy ktoś w końcu się zatrzymał, wyjrzałam zza wiaty i krzyknęłam: Michasia, jeden czy dwóch? Ona na to: jeden, wsiadamy! Aby dojechać do Katowic, musiałyśmy zatrzymać jeszcze dwa samochody, drugi „złapałyśmy” już wspólnie – wspomina Katarzyna Baranowska. Przełomem była jednak Turcja, a prawdziwą szkołą „stopowania” okazała się... Syberia.

– Tak „stopowaliśmy” w Uzbekistanie – opowiada Katarzyna Baranowska, współorganizatorka wyprawy
– Tak „stopowaliśmy” w Uzbekistanie – opowiada Katarzyna Baranowska, współorganizatorka wyprawy

Autostop, autostop...

25 000 przejechanych kilometrów, 135 dni spędzonych w podróży, 10 przekroczonych granic, a do tego mnóstwo poznanych historii mieszkańców wschodnich krain – tak można by podsumować wyprawę, która rozpoczęła się pod koniec lipca 2013 roku i zakończyła cztery i pół miesiąca później. Dwoje podróżników postanowiło bliżej poznać kulturę 6 wybranych krajów oraz zwyczaje ich mieszkańców, przemieszczając się dzięki uprzejmości kierowców, którzy zareagowali na charakterystyczny gest kciuka skierowanego w górę. Katarzyna Baranowska i Piotr Ryczek, oboje zakochani w autostopie, postanowili wspólnie zmierzyć się z Syberią i Azją Środkową. Ona – pochodzi z Katowic, studiowała historię oraz filologię rosyjską w ramach MISH na Uniwersytecie Śląskim. Zafascynowała ją Rosja, a poznany język umożliwił realizację podróży życia. On – urodził się w Radomiu, prywatnie jest przedsiębiorcą i pasjonatem koszykówki. W wieku 20 lat wybrał się w samotną podróż stopem na Bałkany, spędzając 33 dni w podróży i odwiedzając wszystkie państwa byłej Jugosławii. Oboje postanowili podjąć wyzwanie.

„Gazeta Uniwersytecka UŚ” objęła patronat medialny nad wyprawą „Thumbing The Stans”. O podróży, spotkanych ludziach, zasłyszanych historiach i niezwykłych przygodach opowiada Katarzyna Baranowska.

W zgodzie ze słońcem

W ciągu 135 dni podróży doświadczyliśmy wszystkich pór roku. Liczy się słońce, godzina wschodu i zachodu. Podróż jest oczywiście łatwiejsza w ciągu dnia. Trzeba się było przestawić, jesienią jest gorzej, bo szybciej robi się ciemno, a 12 godzin spędzonych w namiocie nie należy wcale do przyjemności. Pamiętam szczególnie noc na Syberii, pustkowie, minus 8° C, nikt nie chciał nas zabrać. Spaliśmy wtedy także pod namiotem i paliliśmy ognisko, które trzeba było sprawdzać co 40 minut. Czy żałowałam wtedy, że wyruszyłam? Jasne, że nie! Mówi się: zły czas, nieodpowiednie miejsce. Pewien Rosjanin wyjaśnił nam potem, że ludzie w tym rejonie ciągle jeszcze się boją, dlatego są tak nieufni wobec obcych. Ku naszemu zaskoczeniu, im dalej od głównej trasy, tym łatwiej nawiązywaliśmy kontakt i mogliśmy bez problemu się przemieszczać.

Przekraczanie granic

Z pewnością dużym utrudnieniem były wizy, ze względu na cenę i biurokratyczne zawiłości. Zapłaciliśmy za nie w sumie około 2500 zł za osobę. Niektóre granice przekraczaliśmy kilkakrotnie. Wiele z nich było podobnych do tych, które pamiętam jeszcze z dzieciństwa, w Polsce czy na Zachodzie. Może z wyjątkiem granicy uzbeckiej, bo jest to jeden z najbardziej zamkniętych krajów na świecie. Aby tam dotrzeć, musieliśmy wcześniej kupić sobie zaproszenie.

Wspomnę jeszcze o afgańskiej granicy. Gdy udało nam się wreszcie do niej dojechać, była godzina 18.00. Obowiązuje tam prosta zasada: gdy robi się ciemno, miejscowi kończą pracę, ze względu na bezpieczeństwo nie wychodzą nawet z domu. Nie umieliśmy się dogadać z pogranicznikami, w końcu jednak zrozumieliśmy, że mamy spędzić noc z nimi, rozłożyliśmy koło ich budki namiot, oni przygotowali nam kolację, herbatę, oglądaliśmy wspólnie telewizję. Przekroczenie granicy było możliwe dopiero następnego dnia. Z samego rana dostaliśmy wyjątkowe trójkątne pieczątki i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Będzie wiózł nas dziś... ten wóz!

W Turcji czy w Gruzji mogliśmy wybrzydzać: auto bez klimatyzacji, stary tir czy kamaz nie wchodziły w grę. Podróżując przez stany, korzystaliśmy z tego, co się w ogóle zatrzymywało. Hitem były minimotorki z przyczepką (czasem zbitą z desek), do której wsiadaliśmy, trzymaliśmy się mocno oparcia i przy okazji okropnie marzliśmy. Miejscowi osiągali całkiem sporą prędkość, nawet 40 km/h, a temperatury przecież nie były wysokie. Ilekroć z niej wysiadałam, myślałam, że policzki mi z zimna poodpadają. Ktoś chciał nas też podwieźć osiołkiem, ale ja za bardzo lubię żywe stworzenia, więc szkoda mi było zwierzaka i nie usiadłam na nim. W Abchazji udało nam się złapać nawet autobus, ale to była zupełnie inna wyprawa...

„Smakołyki”

Zawsze rozmawialiśmy z ludźmi, którzy nas ze sobą zabierali. Bardzo często, gdy dowiadywali się, że będziemy nocować w namiocie, zapraszali nas do swojego domu. Czasem było tak miło, że zostawaliśmy u nich na kilka dni. Rozmowa, opowieści, wspólne przygotowywanie posiłków, wszystko po to, aby się bliżej poznać.

Była to także podróż kulinarna. Niestety, nasze żołądki nie zawsze wytrzymywały, szczególnie „trudne” okazało się perskie jedzenie, bardzo tłuste, głównie smażone. Spróbować? Jasne. Żyć tym? Chyba trzeba by się tam urodzić...

Uwielbiam natomiast uzbecką marchewkę, pikantną, przyrządzoną z czosnkiem. Bardzo dobrze pamiętam też najgorszą potrawę: rodzaj sera w kostkach, po raz pierwszy podarowany nam w Tuwie na południu Syberii, polecany na wzmocnienie odporności (podobno armia Dżyngis-chana zajadała się tym „smakołykiem”). Trzeba go trzymać chwilę w ustach, potem żuć, ale nie daliśmy rady! Wkładamy do ust i... zaczyna się koszmar. Najgorsze jest to, że on się potem pojawił w innej formie, w postaci mlecznej masy. Od razu go rozpoznawaliśmy i gdy ktokolwiek chciał nam to dać w prezencie, broniliśmy się rękami i nogami.

Uzbekistan

Podczas naszej podróży najważniejsi byli jednak ludzie. W Uzbekistanie udało nam się nawiązać bliskie relacje z kilkoma osobami. To zamknięty kraj, pełen absurdów. Wielu mieszkańców opowiadało o tym, że zimą wyłączany jest gaz i woda, że trzeba uważać na tajną policję, a nauczyciele muszą płacić łapówki dyrektorowi szkoły, by móc dalej uczyć. Pewien kierowca wychwalał natomiast politykę swego kraju. „Brak gazu? To tylko chwilowe problemy. Nie można sprowadzać samochodów z zagranicy? I co z tego? Wszystko przecież dla rozwoju naszej gospodarki. Tu jest pięknie” – mówił. Był właścicielem prywatnego dobrze prosperującego przedsiębiorstwa, a to w Uzbekistanie prawie zawsze oznacza dobre układy z władzami.

Afganistan

Niezwykle inspirujące były również spotkania w Afganistanie, i z Pasztunami, i z Chazarami, co pozwoliło poznać różne wersje toczącego się tam konfliktu. Trafiliśmy w Kabulu do rodziny pasztuńskiej. Co więcej, w sercu kraju muzułmańskiego mieszkaliśmy u ateistów, młodych, dwudziestokilkuletnich ludzi, którzy musieli ukrywać swoje poglądy religijne oraz to, że wspólnie mieszkają. Żyją bez przyjaciół i znajomych, bez możliwości zaufania komukolwiek z miejscowych. Organizują jednak w swoim kraju kampanie społeczne i wystawy (anonimowo), uświadamiające na przykład kobietom ich prawa. Najważniejsze wydawało mi się jednak to, że wierzą w swój kraj, nie chcą z niego uciekać, tak jak wielu innych młodych ludzi.

W Mazar-i Szarif mieszkaliśmy natomiast u chazarskiego małżeństwa z dwójką dzieci. Zapamiętałam szczególnie małego chłopca. Chazarowie mają mongolskie rysy twarzy, dlatego moja wydawała mu się pewnie zupełnie inna. Ilekroć mnie zobaczył, wdrapywał się na kolana i ze zdziwieniem mi się przyglądał. Nasi gospodarze oprowadzali nas po mieście, dużo dowiedzieliśmy się o prześladowaniach, o wojnie, ale także poznaliśmy inne nastawienie do tego samego kraju. Akurat oni w najbliższym czasie będą próbowali wyemigrować do Nowej Zelandii, dzięki współpracy z międzynarodową organizacją.

Widok na Kabul. Katarzyna Baranowska i Piotr Ryczek
Widok na Kabul. Katarzyna Baranowska i Piotr Ryczek

Szaman-Lama

Jedną z najciekawszych osób poznaliśmy we wspomnianej już wcześniej Tuwie, rosyjskiej republice, sąsiadującej z Mongolią. 80 proc. ludności to rdzenni mieszkańcy, niegdyś lud koczowniczy. Rosjanie bali się tego miejsca. Przez całą podróż straszyli nas, że nie powinniśmy tam jechać, bo na pewno zginiemy. W pewnym momencie zaczęłam się bardziej obawiać Tuwy niż Afganistanu. Na szczęście uszliśmy z życiem. Człowiek, o którym chciałabym opowiedzieć, to około osiemdziesięcioletni staruszek, jeden z ostatnich przedstawicieli Kirgizów jenisejskich, pełniący funkcję szamana i lamy – a zatem przedstawiciel buddyzmu i jednocześnie szamanizmu. Kiedyś było takich osób więcej, ale w czasie komunizmu zostali wymordowani. Przygotowując się do podróży, czytałam, że żaden nie przeżył. Tymczasem okazało się, że w Tuwie można takiego człowieka spotkać. Bariera językowa sprawiła, że rozumieliśmy tylko pojedyncze słowa (tamtejsi mieszkańcy słabo mówią po rosyjsku). Mężczyzna zaprosił nas do domu, przygotował posiłek. Dostaliśmy miseczkę, przed nami stały talerzyki z mąką, masłem i cukrem. Trzeba to było wymieszać i położyć na chleb. Specjalnie dla nas włożył również swój strój szamana, co będzie można zobaczyć w przygotowywanym materiale filmowym. Prosił, byśmy do niego jeszcze kiedyś wrócili. Niesamowite, duchowo przeżyte spotkanie.

***

Taka forma podróży pozwala odkrywać historie indywidualne i to było dla organizatorów wyprawy najważniejsze. Znajomość języka rosyjskiego okazała się kluczem do wielu drzwi i opowieści. Zawiązały się też przyjaźnie, a podróżnikom przez cały okres „stopowania” towarzyszyła kamera. Organizatorzy przygotowują reportaże, odcinki specjalne, relacje z wyprawy oraz poradnik dla osób, które także chciałyby się w te rejony wybrać. Materiały będą już wkrótce dostępne na stronie internetowej:

www.thumbingthestans.com oraz na kanale YouTube www.youtube.com/user/ThumbingTheStans

Już dziś można tam zobaczyć relacje z wcześniejszych podróży dwojga odważnych autostopowiczów.

Autorzy: Małgorzata Kłoskowicz
Fotografie: Piotr Ryczek, Archiwum Katarzyny Baranowskiej