Aniśmy się obejrzeli, a tu już nowy papież! Dopiero w ubiegłym numerze pisałem, że Benedykt abdykował i to jest znak czegoś, a jeszcze się tamten numer nie rozszedł, jak okazało się – czego. Redakcja się, oczywiście, bardzo ucieszyła, bo jej ulubiona Argentyna przeżywa wielkie dni: oto syn narodu argentyńskiego (z pochodzenia Włoch wprawdzie, ale sercem i duszą prawdziwy Argentyńczyk) został wybrany na Ojca Świętego i przyjął imię (też włoskie) Franciszek. To oznacza, jak gdzieś czytałem, że Argentyńczyk znów dokopał Włochom – przedtem to był niejaki Lionel Messi, który wyrzucił Milan poza rozgrywki o Puchar Mistrzów, a teraz Jorge Bergoglio wyrzucił (jeśli wierzyć dobrze poinformowanym watykanistom) kardynała Mediolanu Angelo Scolę poza konkurencję o najwyższe stanowisko w Kościele. O tych watykanistach piszę z niejaką nieśmiałością i całkiem dużą nieufnością, bo się ich przewidywania kompletnie nie sprawdziły. Przewidywania watykanistów byłyby wspaniałą ilustracją do lansowanej kiedyś przeze mnie tezy, że wszystkie tzw. projekty badawcze są w zasadzie diabła warte, bo czyż może ktoś wiedzieć z góry, jakie cele osiągnie? Ale może uczeni (prawdziwi) to wiedzą; dlatego nie chcąc się kompromitować, nie głosiłem tego poglądu poza środowiskiem najbliższych mi osób. Chociaż, gdy tak patrzę na watykanistów, którym nic się nie dzieje i którzy nadal są pełni rozmaitych spekulacji i dostają za to pieniądze – może jednak trzeba było?
Nowy papież lubi też tango i kocha piłkę nożną, a więc na pewno Redakcji się podoba (ja wiem, że wystarczy, iż jest Argentyńczykiem, ale piszę tak, bo mi to potrzebne do przedstawienia kolejnego wątku). Otóż, ja nie o tangu, bo w przeciwieństwie do widzialnej Głowy Kościoła i Redakcji moje talenty choreograficzne są nieco, jakby to powiedzieć, wątpliwe. Ja chciałbym napisać jeszcze parę słów o piłce nożnej. I to z pozycji kibica. Powiem krótko: kibica urażonego i zdenerwowanego. Kibica, który musiał (bo chciał) oglądać spektakl zwany meczem Polska – Ukraina w piłce nożnej. Ledwo się rozsiadłem przed telewizorem, a już przegrywaliśmy 0:2. Potem było trochę lepiej, nawet Piszczek zdobył gola, cóż kiedy na zejście do szatni reprezentacja naszych wschodnich sąsiadów i współgospodarzy strzeliła kolejną bramkę. Czy tak się robi współpartnerowi? Jaki to ma związek z tradycją wielowiekowej przyjaźni (no, tu może trochę przesadziłem, ale dla reszty świata pozostańmy przyjaznymi narodami)? I to na Stadionie Narodowym, który zbudowaliśmy dla przeprowadzenia Euro 2012! Stadionie niezatapialnym, choć przemakalnym. Na stadionie, który miał być magiczny, bo wszak Polska nie przegrała na nim meczu (ale też nie wygrała). A tu – trzask, prask, przyjechali Kozacy i magia prysła! Nasi pokazali im, co prawda, gołą pupę Jakuba K. (nie podaję pełnego nazwiska z powodów obyczajowych i ostrożności procesowej), ale najwyraźniej ich to nie wzruszyło. Ale było to zdarzenie wesołe, zupełnie jak w komedii (jestem pewien, że gdyby można pokazywać gołe pupy na filmach, to przebiłyby nawet bitwę na torty!).
I nie grał wśród Ukraińców Messi, o nie. Może dlatego tak trudno mi przełknąć tę gorzką tabletkę. Biedny trener Fornalik, lepiej by mu było, gdyby na Cichej siedział i Ruch dalej wodził.