W bieżącym roku mija 150 lat od wybuchu powstania styczniowego. Dla uczczenia „patriotycznego oddania i szlachetnego poświęcenia powstańców”, Senat RP ogłosił rok 2013 Rokiem Powstania Styczniowego. Adekwatną uchwałę przyjął również litewski sejm.
W Kompleksie polskim Tadeusza Konwickiego, kochana przez Romualda Traugutta kobieta, ostatniej nocy przed rozstaniem, pyta: „Czy był sens powstawać przeciw takiej sile? (…) Zdradzieccy wodzowie, głupi politycy, niechętne sobie warstwy narodu, a wszędzie armia szpiegów. Czasem nachodzi mnie straszna myśl, że powstanie trwa jeszcze tylko dlatego, gdyż podtrzymują je policyjni prowokatorzy”. Traugutt odpowiada: „Nie wiem, czy był sens. Wiem, że był mus (…) Nie ma innej drogi, jeśli nie chcemy znikczemnieć, skarleć i umrzeć we wzgardzie innych ludów”. Jak dziś należy oceniać powstanie?
– Trzeba pamiętać o kilku kwestiach, które złożyły się na wybuch powstania styczniowego. Po pierwsze, wiek XIX, jak to nazwała historiografia niemiecka, to wiek obudzenia narodów – jako efekt epoki napoleońskiej. Niemcy, Włosi, także Polacy, a przynajmniej elity tych społeczeństw, mieli poczucie własnej narodowości i pragnęli własnego państwa, którego układ polityczny ich pozbawił. Powiew wolności, który odnawia Wiosna Ludów, przeciwstawiając się porządkowi wiedeńskiemu, powoduje, że idee narodowe jeszcze raz odżywają w latach pięćdziesiątych XIX w. i przekładają się na kolejne pobudzenie aspiracji narodowych Włochów i Niemców. Ci pierwsi, dzięki wsparciu Francji, zyskują własne państwo. Wydarzenia te oddziaływają także na elity społeczeństwa polskiego. Dzieje się to w szczególnej sytuacji kryzysu w Rosji, która w 1856 roku przegrywa wojnę krymską. To wstrząs dla imperium, który zmusza do działań reformatorskich, postrzeganych często jako osłabienie caratu. W tych okolicznościach wielu Polaków sądzi, że jeżeli dziś zaczniemy się bić, to, po pierwsze, natrafimy na słabego przeciwnika, a po drugie – tak jak Włosi, uzyskamy wsparcie ze strony mocarstw zachodnich. Czy więc warto się bić? Warto! Ci młodzi ludzie, którzy zaczną powstanie w styczniu 1863 roku, wiedzą, że sami nie zwyciężą. Zdają sobie jednak sprawę, jak ważna jest skala pierwszych zwycięstw, które odniosą, służących w gruncie rzeczy jednemu – pobudzeniu Europy do interwencji w sprawie polskiej. Bo sami Polacy potęgi, którą jest Rosja, nie pokonają. Przy takich założeniach, walka wcale nie wydawała się walką bezsensowną i straceńczą.
Dlaczego zatem stała się taką w ostatecznym rozrachunku?
– Fakt, że Napoleon III zostaje cesarzem Francuzów, przejmując w pewien sposób spuściznę swojego wielkiego stryja, to dla Polaków sygnał, że także idea napoleońska, z którą kiedyś wiązali nadzieje na odbudowę państwa, powraca. Również udział Francji we wcześniejszej wojnie krymskiej, a potem w wojnie Piemontu z Austrią, sugerował, że Napoleon stanie u boku Polaków i wesprze ich w realizacji aspiracji narodowych. Ale sytuacja międzynarodowa się skomplikowała. Fali wielkich manifestacji, która przetacza się przez Polskę od 1860 roku, w pewnym momencie zaczynają akompaniować niekorzystne dla nas zjawiska. W 1862 roku do władzy w Prusach dochodzi Bismarck, rozpoczynając nowy etap w procesie jednoczenia Niemiec. Z jego inicjatywy 8 stycznia 1863 roku Prusy podpisują z Rosją Konwencję Alvenslebena, zakładającą współpracę przy tłumieniu polskiego powstania. Niedługo później bledną nasze nadzieje związane z przychylnością Austrii, która ostatecznie w okresie kryzysu duńskiego ponownie zbliża się do Rosji i Prus. Podczas gdy zaborcy jednoczą siły, Wielka Brytania kieruje swój wzrok za ocean, gdzie trwa wojna secesyjna. Napoleon III widzi, że uzyskanie niepodległości przez Polskę w tych warunkach jest niemożliwe, bo nawet wywalczenie suwerenności w ramach jednego zaboru musiałoby w gruncie rzeczy spowodować kontrakcję pozostałych państw zaborczych. A skąd wziąć siły na konfrontację z połową Europy? Przelicytowano, licząc, że dla mocarstw zachodnich ingerencja w sprawie polskiej będzie równie prosta, jak wcześniej w sprawie tureckiej czy włoskiej. Interwencja zbrojna nie mogła mieć miejsca, a dyplomatyczna została przez Rosję po prostu przeczekana.
W rezultacie powstańcom przyszło się zmagać ze straszną przewagą wroga…
– Przewaga militarna była jednoznaczna. Po stronie polskiej w boju 30 tysięcy ludzi przeciwko 300 tys. wojsk rosyjskich, które pacyfikowały kraj w sposób bezwzględny. Gdy żołnierze rosyjscy łapali rannych powstańców, po prostu ich mordowali, zaś skala represji, spalonych dworów, wsi, zasekwestrowanych majątków, daje obraz brutalnej walki, w której strona rosyjska zmierzała do jednego – zastraszyć i spacyfikować. A powstańcy potrafią zachować się rycersko, czego przykłady mamy na terenie nam najbliższym. Mało kto wie, że jednym z najpiękniejszych epizodów powstania było wyzwolenie w lutym 1863 roku tzw. Trójkąta Granicznego, czyli terenów, które nazywamy Zagłębiem Dąbrowskim. Powstańcy, kiedy wzięli do niewoli Rosjan, dawali szeregowcom dwa ruble i puszczali ich wolno. Oficerów uwalniali na słowo, że nie będą walczyli przeciwko powstańcom. Pod eskortą odstawiano do granicy z Prusami rodziny carskich urzędników. Zagłębie to w ogóle jedyny obszar Polski, który udało się powstańcom wyzwolić, na którym powstały polskie władze, a pociągi na linii warszawsko-wiedeńskiej były przez nich oraz polskich celników kontrolowane. Przez ponad dwa tygodnie ta „mini-Polska” na obszarze Zagłębia Dąbrowskiego funkcjonowała, budząc konsternację władz rosyjskich w Warszawie.
- W trakcie powstania mamy do czynienia również w działaniem tajnych struktur państwowych…
– To w ogóle najwspanialsze państwo podziemne przed okresem drugiej wojny światowej. Wypracowane przez organizację narodową zasady konspiracji prowadzą do tego, że nigdy Rosjanom nie udało się rozbić tej struktury. A miała ona przecież własny aparat administracyjno-rządowy, skarbowy, sprawiedliwości czy porządkowy – z policją i żandarmerią. I o ile udawało się Rosjanom łapać pojedynczych członków władz, najsłynniejszy jest przypadek Traugutta, to nigdy nie udało im się złapanie rządu narodowego w czasie pracy. Konspiracja była tak daleko posunięta i tak precyzyjnie opracowana, że na tym polu Rosjanie sukcesów nie mieli, a próby, jakie podejmowali, z reguły kończyły się śmiercią agentów.
Jaką rolę w powstaniu odegrała kwestia chłopska, której pominięcie wskazywano jako przyczynę porażek wcześniejszych insurekcji?
– Ówczesny problem chłopstwa to problem świadomości narodowej. Chłop polski w tym okresie w swojej masie nie ma jeszcze poczucia przynależności narodowej. Są pojedyncze przypadki grup chłopskich, które angażują się w walkę, poświęcają siebie i swoich najbliższych w imię tego ideału, którym jest Polska, ale to wciąż jest czas na pracę organiczną. Zyskujący coraz większą popularność w drugiej połowie XIX wieku mit Racławic pozwolił stać się chłopu Polakiem, jednak dopiero dzięki rozwijającej się edukacji, bo to ona jest podstawą nowoczesnej tożsamości narodowej. Rok 1863 to jeszcze za wcześnie, a większość chłopów patrzy na powstanie jak na pańską wojnę. Choć uwłaszczenie chłopów w Królestwie Polskim to właśnie zasługa styczniowego zrywu.
Jak patrzono na powstanie w kolejnych dekadach?
– W Polsce międzywojennej doceniano niezwykły heroizm powstańców, to, że bili się, mając już w kolejnych miesiącach walk świadomość, że uczestniczą w sprawie beznadziejnej. Ale sensem tej walki był testament dla następnych pokoleń. To on skłaniał ich do tego, żeby do końca bić się o Polskę, chociaż wiedzieli, że oni już tej Polski nie wywalczą. Całe powstanie można więc określić jako swoiste „Polskie Termopile”. Stąd nie dziwi, że u w podłoża idei Legionów Piłsudskiego leżała moralna kontynuacja walk powstańczych, a w II Rzeczypospolitej niezwykle honorowano weteranów wydarzeń lat 1863–1864. Z kolei w PRL jako ważne doświadczenie czasów powstania akcentowano współpracę między Polakami a Rosjanami w walce przeciwko caratowi. Budowano obraz wspólnego oporu wobec tyranii. I rzeczywiście, w powstaniu mamy wiele przykładów zaangażowania oficerów rosyjskich w działania powstańcze, przechodzenie na ich stronę. Piękną, mało znaną jeszcze kartą, jest choćby postać kapitana Stanisława Nikoforowa, faktycznego twórcy zwycięstwa, którym było zdobycie Sosnowca, a wcześniej oficera carskiej armii. Takie przykłady współpracy polsko-rosyjskiej pozwalały przemycać treści narodowe w pisaniu o powstaniu styczniowym.
Trudno radośnie świętować rocznicę wydarzenia, które wiązało się jednak ze strasznymi stratami dla narodu polskiego. Jak w takim razie powinniśmy się odnosić do powstania?
– Trzeba pamiętać. Dlatego, że heroizm walczących był naprawdę wielki, poświęcenie i cierpienia olbrzymie. Tym bardziej, że nie robili tego z interesu osobistego, ale z przekonania, że walczą o Polskę i że ta walka ma sens. Jako społeczeństwo nie bylibyśmy tacy, jacy jesteśmy, bez powstań. Możemy się zastanawiać, czy wywarły one pozytywne czy negatywne skutki na postawy społeczne w różnych obszarach, ale pamiętajmy, że to, co charakteryzuje nas – Polaków: gorący patriotyzm, przywiązanie do pewnych wartości, to zawdzięczamy powstaniom. Gdyby nie one, być może nie miałby kto zawalczyć o Polskę w 1918 roku. Kiedy Józef Piłsudski szykował Pierwszą Kadrową do marszu na obszar zaboru rosyjskiego, to terenem, na którym miało się rozpocząć powstanie, było Zagłębie Dąbrowskie. To obszar o naprawdę wspaniałej, zapomnianej historii. Mit czerwonego (czyli komunistycznego) Zagłębia sprawił, że zapomniano o wielkiej tradycji niepodległościowej, która tym ziemiom towarzyszyła przez cały wiek XIX. Pięknym przykładem było, że w jednej z dzielnic Sosnowca, wtedy osobnej osadzie, mieszkańcy, prości ludzie, składali się i utrzymywali powstańca, który chory wrócił w rodzinne strony. Pamiętali, że bił się za nich.
Uchwała litewskiego sejmu honorująca powstanie pokazuje, że nie jest to jedynie polskie chlubne dziedzictwo…
– Oczywiście! Powstanie rozwija się także na ziemiach dzisiejszej zachodniej Ukrainy, białoruskich i litewskich. Jest to heroiczny zryw mieszkańców dawnej Rzeczypospolitej w imię odbudowy tej idei politycznej, w której wszyscy dawni członkowie wspólnoty – Polacy, Litwini, Białorusini, Ukraińcy – mogliby znaleźć miejsce.