Minęło czterdzieści lat i wchodzimy w czas, w którym zaczyna się u istot ludzkich kryzys wieku średniego. Dla uniwersytetu to jednak wiek dziecięcy, choć kryzysów temu dziecku nie brakuje. Niektóre z nich biorą się z powodu dziecięcych chorób i mogłyby przeminąć wraz z dojrzewaniem. Można by mieć nadzieję, że właściwy dla okresu dorastania nierównomierny rozwój różnych ważnych dla życia organów ustabilizuje się. Nogi i ręce przestaną razić nieproporcjonalną długością. Głos po okresie mutacji nabierze przyjemnej barwy i skończą się nieprzyjemne popiskiwania. Serce osiągnie właściwy rozmiar i nie będzie ani za duże, ani za małe jak na potrzeby krwioobiegu. Dozowanie hormonów odbywać się będzie zgodnie z obserwowaną u dorosłych normą i emocje nie będą decydować o wyborach rozwiązań. Przede wszystkim zaś mózg nabierze pełnej zdolności do abstrakcyjnego myślenia i potrafi planować, przewidywać, unikać zagrożeń oraz wyciągać korzyści.
Piszę to wszystko w trybie warunkowym, ponieważ nie wiadomo, czy tak się stanie. Żeby dziecko mogło spokojnie dojść do wieku dojrzałego, trzeba mu stworzyć warunki do rozwoju. Gdy Uniwersytet powstawał cztery dekady temu, to wydawało się, że - choć były to narodziny w okolicznościach budzących wątpliwości - przychodzi na świat dziecko oczekiwane od dawna w najludniejszym polskim regionie, który był pozbawiony dotąd szansy udziału w intelektualnym rozwoju kraju. Otwierały się perspektywy zamiany bogactw podziemia na skarby ducha, które nie przemijają wraz z koniunkturą na giełdzie surowcowej. Wydawało się, że akurat w tej dziedzinie nie obowiązują twarde prawa rynkowej konkurencji, bo chodzi o dobro, o którego rozdział nawet do Pana Boga nikt nie ma pretensji - bo czyż ktoś się kiedyś uskarżał, że dostał za mało rozumu?
Żyjemy jednak w Polsce, gdzie różne rozwiązania sprawdzone gdzie indziej jakoś się nie sprawdzają. Innym takim regionem jest Afryka, która mimo wysiłków międzynarodowych nie chce jakoś zaadaptować się do łowienia ryb wędką podawaną przez międzynarodową społeczność. Nie wiem, jakie są powody takiego stanu rzeczy na południe od Morza Śródziemnego. U nas prawdopodobnie problem tkwi w nieokiełznanej sile powierzchowności, która nie pozwala niczego tak naprawdę przeprowadzić do końca, a nawet przejść do dalszego ciągu. Dużo się mówi o innowacyjności, rozwoju nauki, potrzebie kształcenia na wysokim poziomie. Mówi się i na tym się poprzestaje. Jesteśmy krajem biednym, który chwilowo jest wspomagany przez bogatszych sąsiadów z Unii Europejskiej. Miliony euro płynące z Zachodu mogą rozjaśnić rzeczywistość i faktycznie to czynią. Jednak ten strumień się skończy i przyszłość zależy od rozpędu, którego nabierzemy dzięki subwencjom. Trzeba pomyśleć, co ma być dalej. Wydawałoby się, że tak jak w innych krajach rozwijających się, trzeba postawić na naukę i edukację. Być może jednak przyszłość Polski to ekologiczne rolnictwo, albo agroturystyka. Jednak coś trzeba wybrać. U nas wybrano wszystko po trochu. W szczególności subwencjonowanie tzw. uczelni flagowych, co oznacza eutanazję nieflagowych ośrodków akademickich. Wśród nich będzie i nasz jubilat. Taki młody, a już martwy. Szkoda. Choć może polska powierzchowność rozmydli i ten pomysł, czego szczerze życzę i nam i wielbicielom gry w okręty.