Za drzwiami

Zamki, listwy, łańcuchy, zasuwy... Wszystko po wielokroć sprawdzone, naoliwione, uszczelnione, potwierdzone atestami, a mimo to z zewnątrz i tak dochodzi nas budzący trwogę trzask: to pękają więzi społeczne. Udajemy jednak, że to nic takiego. Zachowujemy pozory normalności, bo w naszym mieszkaniu odgrywany jest spektakl teatru zamkniętego ăTrzy siostryÓ. Pod łóżkiem gra swoją życiową rolę Prowokacja. W skrzynce pocztowej czyha na nas Manipulacja. A telefoniczne rozmowy łączy nam Inwigilacja.

Odizolowani, hermetyczni i z lekka ksenofobiczni z zazdrością spoglądamy na mieszkańców ekskluzywnych osiedli, których chronią druty kolczaste, bariery, patrole, dobermany. A każde opuszczenie budynku wymaga potwierdzonego przez komitet osiedlowy "zwolnienia warunkowego". Nas broni jedynie rachityczny domofon, co jest raczej ochroną delikatnie mówiąc iluzoryczną. Nic więc dziwnego, że na odgłos niespodziewanego pukania do drzwi, co słabszym jednostkom puszczają nerwy i z okrzykiem: k o c i o ł!, rzucają się do tańca, pozorując jednocześnie grę w brydża.

Jakże zbawienne wydają się wówczas lekcje przeżycia, którymi męczyła nas pani Historia. W jej twardej szkole nabraliśmy tylu wspaniałych nawyków. Ja wprawdzie z racji wieku nie zaliczyłem zajęć z tajnych kompletów, ale sumiennie odrobiłem pracę domową w semestrze wykuwania się etosu. Ot, choćby ostatni sprawdzian. Pukanie do drzwi. Za drzwiami porządnie ubrany mężczyzna, nonszalancko oparty o framugę - ja w sprawie odczytu. Serce podchodzi mi do gardła, ale mózg (mój drugi ulubiony organ - jak mawiał Woody Allen) podaje błyskawiczną diagnozę: "latający uniwersytet". Gdyby to była np. baba z jajami bądź cielęciną to wówczas wciągnąłbym ją natychmiast do środka, uniemożliwiając tym samym przejęcie jej masy towarowej przez sąsiadów. Ale ta sytuacja wymaga rozwagi. Najpierw spojrzenie w głąb korytarza - może czai się gdzieś w jego cieniu Geremek lub Bartoszewski? Następnie dyskretnie uchylając w kuchni firankę sprawdzam czy pod domem nie stoi podejrzanie "normalny" duży fiat. Teraz zostaje mi tylko schować bibułę pod materacyk w dziecięcym łóżeczku. Wszystkie te czynności wykonuję automatycznie, jakbym przez całe życie nic innego nie robił tylko upychał w pawlaczu Z. Bujaka. Niestety, gubi mnie rutyna. Moja córka ma już dwadzieścia lat i nie posiadam stosownego łóżeczka. Mężczyzna spojrzał na mnie z lekka spłoszonym wzrokiem - ja w sprawie odczytu wodomierza. Aha - myślę sobie - sytuacja jest gorsza niż myślałem. Zrezygnowany mówię głośno by nie pogarszać jakości nagrania - proszę sprawdzać. Nie mam nic do ukrycia. Kiedy on pozoruje spisywanie odczytu, ja wyciągam komputer i informuję o doskonale sprawującym się twardym dysku pełnym interesujących wiadomości. Udał, że nie słyszy. Szybko podchodzi do drzwi... O nie, nie, kochany - myślę sobie - nic z tego. Rozpinam na piersiach koszulę i krzyczę - niczego nie podpiszę! - Podpis użytkownika nie jest wymagany. Schował do kieszeni latarkę (my już dobrze wiemy, co to za latarki) i wyszedł. Profesjonalne, zimne, bezduszne bydle.

P.s. Żona twierdzi, że od słuchania wiadomości i czytania gazet, stałem się ostatnio nieco przewrażliwiony. Może. Z wody jednak nie korzystam. Cholera wie, co on tam zostawił.