Wszystko nowe w tym roku: nowy statut, nowy regulamin, w chwili, gdy piszę ten felieton minister jeszcze jest stary, ale kto wie, czy obecny rząd przetrwa, zanim miną październikowe inauguracje. Nic dziwnego, że ta fala nowości dotknęła i "Gazetę Uniwersytecką". A jak "Gazetę...", to i felietonistę, któremu w ramach odnowy nakazano pisać krócej.
Ja już trochę na tym świecie żyję, więc skojarzenie odnowy ze skracaniem nie bardzo mnie dziwi. Zasadniczo skracanie jest łatwiejsze od wydłużania. Z czytanej kiedyś w telewizji przez śp. trenera Górskiego Księgi Przysłów Polskich najbardziej zapadło mi w pamięć "Łatwiej kijek obcinkować, niż go potem pogrubasić". Ludzie też bardzo chętnie słuchają o skracaniu, jeśli wierzą, że ich obejmie skrócenie czasu pracy, albo skrócenie odsiadywanego wyroku, natomiast skrócenie paska wypłaty albo skrócenie o głowę dotyczy kogoś zupełnie innego.
Jednak nawet młodzi ludzie, którzy raczkują już po górach, wiedzą, że z drugiej strony skracanie może być groźne dla zdrowia oraz integralności osoby ludzkiej. Na skróty chodzi się wtedy, gdy mamy dużo czasu, w przeciwnym razie lepiej trzymać się szlaku. Nawet - a może przede wszystkim - skróty myślowe bywają ryzykowne, o czym przekonał się odnowiciel wojskowego wywiadu pan Macierewicz. W tym wypadku skrótowe myślenie zostało ukarane reprymendą ministra Sikorskiego, którą myśliciel Macierewicz ma jakoby zapamiętać na zawsze. Jeśli to prawda, to dobrze byłoby poprosić ministra o receptę, bo zazwyczaj podwładni zapominają o krytyce szefa po wyjściu z gabinetu.
Dopóki skracanie dotyczy felietonów, to może i dobrze dla wszystkich; pewien amerykański profesjonalista twierdził dosadnie, że artykuł powinno się dać przeczytać podczas standardowej wizyty tam, gdzie i królowie chodzą piechotą. Gorzej, gdy mania skracania dotyka coraz to innych obszarów naszego życia. W szczególności coraz częściej obserwujemy redukowanie wymagań edukacyjnych. Niby są standardy, ale choć wiedzy przybywa, godzin nie przybywa. Pęd do uzyskania rezultatów na skróty jest chwalebny, gdy chodzi o inżynierię genetyczną (choć i tu stosowanie poprzedza długi proces badawczy). Wątpliwości pojawiają się, gdy ktoś oczekuje, że uda się skrócić proces napełniania młodych umysłów. Strach budzą też skrócone wersje szczytnych skądinąd idei. Czy ktoś zna na przykład oryginalne założenia procesu bolońskiego, czy też jedyne nasze na ten temat wiadomości pochodzą z kolejnych urzędniczych streszczeń, dostarczanych z Brukseli czy Warszawy? Felieton ma być krótszy, więc za to będzie interaktywny: odpowiedzi na te pytania czytelnik może udzielić sobie sam.
Stefan Oślizło