We czwartek, 30 stycznia 2003 roku byłam na premierze niedokończonego Hamleta Kazimierza Dejmka w Teatrze Nowym w Łodzi. Reżyser zmarł nie ukończywszy V aktu i niepełny spektakl aktorzy zagrali w dniu, który wyznaczył na premierę. Między zgonem reżysera a wystawieniem dramatu życie aktorów zdało się ciągle reżyserowane prze zmarłego. Między tym, co na scenie i co poza sceną nie było odtąd różnicy; istniało coś nienazwanego, co połączyło świat żywych i martwych, wykonywany zawód i prawdziwe życie. Reżyser przeczuwał w obliczu śmiertelnej choroby, że może to być jego ostatnie przedstawienie. Wniósł w nie świadomość odejścia. Dech zaparła mi scena pojawienia się ducha ojca Hamleta. Nie była to żadna zjawa, jak zazwyczaj. Pojawił się człowiek, z krwi i kości, który długo szedł samotny i milczący. W śmiertelnej ciszy, gdy wokół sceny podążał za nim Hamlet, na długie sekundy wędrówki ojca i syna wstrzymałam oddech, uczestnicząc w cudzie zmartwychwstania. Potem ojciec-zjawa siadł i przytulił do piersi syna. Ten dotyk przesądził o losie Hamleta. Cały testament Dejmka zawarł się w tym przytuleniu. Syn będzie potem działał wobec uścisku zmarłego, a śmierć najbliższej osoby stanie się darem posiadania osobistej historii. Ten, co dał życie, dał też świadomość jego kruchości i wartości oraz istnienia wobec śmierci i dzięki śmierci-ofierze. Uścisk zjawy nie był jednak uściskiem śmierci, paradoksalnie - był dotykiem życia, gdyż zawarta w nim była miłość. Zawierał w sobie cały świat, był kosmogonią - piękną i tragiczną zarazem.
Hamlet decyduje się porwać oręż przeciwko otchłani cierpień i walczyć . Historia Hamleta, odgrywana ciągle na nowo porusza nasze serca, bo jest historią każdego z nas. Patrząc na Hamleta myślałam o dramatycznych rysunkach Anny Kowalczyk-Klus (m.in. z cyklu "Dotyk"), bliskich nastrojowi uścisku ojca i syna w spektaklu Dejmka. Wielu z nam bliscy udali się do nieznanych krain, z których pątnik żaden dotąd nie powrócił. Stajemy wówczas przed pytaniem, co począć. Hamlet posłużył się teatrem; to wędrowna trupa aktorska odegrała dramat synowskiej duszy, dramat dotknięcia przez śmierć kogoś najbliższego. Niekiedy dobry Bóg daje możliwość podzielenia się uczuciami skołatanego serca poprzez talent. Hamlet posłużył się aktorami, jako narzędziem prawdy; takim narzędziem dla kompozytora są dźwięki, dla malarza farby, dla rysownika - piórko i ołówek. Anna Kowalczyk-Klus dysponowała narzędziem, zanim zdarzenia domagały się jego użycia. Trudno zresztą orzec czy możliwość wyrzucenia z siebie zdarzeń jest darem czy przekleństwem. Odtąd bowiem artystka - poprzez dar talentu i moc serca - musi rzucać wyzwanie śmierci. Kiedyś po motyw do obrazu wychodziła z domu, w plener, z nadzieją, że napotka coś interesującego. Odkąd bliscy zaczęli odchodzić do "nieznanych krain", motywy zaczęły bezceremonialne nachodzić autorkę, naruszać każdą wolną chwilę, domagać się realizacji. Zwrot, który się dokonał, to oddanie się w służbę. To posiadanie historii i przylgniecie do narzędzia, do techniki, do tematu, który odtąd wyraża całe życie, któremu można się zwierzyć i być sobą poprzez pracę, mając jedynie piórko z tuszem. W pracy artystki dokonała się ewolucja od pejzażu i niedosiężnej przestrzeni, do tego, co przygniatające; od postaci, które prosi się o pozowanie do postaci co nadchodzą same, nieproszone. Pamięć stała się źródłem tożsamości, determinuje zachowanie oraz istnienie. Następuje interakcja między pamięcią a obecnością, jednak nie - obecnością rysowanej postaci (ona nie ożywa), ale codziennej krzątaniny samej artystki, jej gestów i dotyków. Pojawiają się fragmenty ciał, zbliżenia ich części; rozpoznajemy zarysy szyi, dłoni, ramion. Gesty rzutowane są na to, co zapamiętane: na jedyny, drogi zarys sylwetki, poza który nie da się wyjść, bo rzuca cień na życie. Następuje projekcja gestów na zarys ciała, projekcja rytualnych poczynań na cień i pamięć. Kreska nie ma charakteru opisowego. Tworzy się jak ślad gestu, a z gestu wyłania się forma. A zatem to witalność leży u źródła narodzin, zabiegi i gesty powodują, że wyłania się z chaosu coś realnego; chciałoby się powiedzieć wręcz - to dzięki pielęgnacji papieru, dzięki czułym zabiegom, pieszczocie kreski. Tak powstaje opowieść o niemożliwym.
Anna Kowalczyk-Klus: Jabłonka, rysunek |
W rysunkach Anny Kowalczyk-Klus zauważyć można powtarzalność motywu pakowania i opatulania. To dlatego pojawiają się woale, zasłony, pajęczyny, siatki, sieci, gęste oka, niekiedy ożywające i przypominające krwioobieg lub wodorosty. Przerażające wodorosty, rosnące w podziemnej rzece zapomnienia, zdają się oblepiać formę. Dlatego siatki, próbujące zniwelować działanie "wodorostów letejskich" - by posłużyć się epitetem Szekspira - nigdy nie zostają utożsamione z ciałem, pozostając projekcją, rekonstrukcją. Choć mają przywracać przeszłość, to obraz nie ożywa, pozostaje martwy. Nawet prześwity nie wydają się światłem, ale wyrwą, dramatyczną nie do wypełnienia pustką. Dobrotliwe światło i biel kartki stają się złowróżbne; to zanikanie i znikanie na zawsze. Hamlet ujął to drastycznie: gdy słońce dotknie swymi boskimi promieniami padliny, rodzi tylko robaki... Pojawia się tylko jedno oko, pół brody, jeden skrawek policzka; pamięć sięga do szczegółu, pielęgnuje go, ale w całości powstaje hybryda, zjawa, anemiczna, chorobliwa, śmiertelna. Próba rekonstrukcji nie zmienia się w inwentaryzację; zawsze są to jakieś magiczne zabiegi, np. otwieranie się formy, by służyła jak kompost; człowiek wówczas staje się pożywką. Hamlet mówi na cmentarzu: Możemy wyobrazić sobie krok za krokiem losy prochów wielkiego Aleksandra; aż do chwili kiedy dostaną się do zatyczki w jakiejś beczce piwa. [...] Aleksander obraca się w proch, proch w ziemię, ziemia w glinę. A czemuż by tą gliną nie zatkać baryłki z piwem? Zarys ciała zatraca się w przestrzeni, nie ma konturu, żadnej linii pomiędzy zdefragmentowaną postacią a światem. Formy rysunków urywają się, niespodziewanie ucięte, gwałtownie przerwane, znikają gdzieś poza zasięgiem korpusu. Z opatulaniem łączy się szczelny dotyk. Autorka nie pozostawia piędzi bez dotyku. Ale wówczas zdarza się, że kreska wcina się ostro, budząc ból, wgłębia się jak ostrze. Kreska staje się cierniem. Pojawiają się ponadto formy miękkie, nierozpoznawalne, nie dające się zwerbalizować - wówczas bardziej jeszcze niż poprzednio chodzi o porozumienie bez słów. Zewnętrzne podobieństwo techniki (zwodnicze) - w przypadku hołdu dla młodo zmarłego artysty - jest raczej gestem najwyższej pokory i wyjścia naprzeciw, chęci spotkania się w jakimś punkcie; po to właściwie, by się okazało, że spotykamy pustkę, że nic się nie udało. Takie jest rysowanie w poczuciu niemożliwego - nie da się nic zrobić, a jednak trzeba podjąć wysiłek, skazany na niepowodzenie.
Wreszcie, pojawia się też akt żałobnicy (bez głowy), zaskakująco zmysłowy - otulone delikatnymi tiulami prawdziwe ciało pięknej kobiety. Hamlet mówił dziewczynie: Idź do klasztoru!, królowa - jego matka radziła synowi: porzuć mroki nocy, nie szukaj w pyle cieniów. Nie wiemy, jakich słuchać rad. Norwid w Promethidionie porównuje Hamleta - zawieszonego między przeszłością a przyszłością - zarówno do anioła, co przelatuje, jak i do upiora, co przewiewa, postrzegając Hamleta także jako męczennika. Nie wiemy zatem, co począć. Wiemy tylko, że gdy przestaniemy być wierni, przestaniemy być sobą.