Naleśnik Cioci Heli, czyli o naszej wrażliwości

1.

Utyskiwania na powszechne zobojętnienie jako znak naszych czasów są słuszne o tyle, o ile odnoszą się do generalnego poczucia załamania się jakości i skuteczności sfery publicznej w Polsce. Nie sposób nie przyznać racji krytykom polskiej rzeczywistości, w której w stopniu do tej pory niespotykanym króluje interes wąsko rozumianej grupy interesów, zaś słuszność postępowania polityków mierzy się liczbą ważnych stanowisk obsadzonych przez członków ich "macierzystych" formacji. Ujmuje owo "macierzystych" w nawias, bowiem jak nas wyraziście pouczyły wybory parlamentarne jedna z miar biegłości w politycznym rzemiośle jest zdolność do szybkiej zmiany ugrupowania w zależności od trzeźwo ocenianych szans wyborczych danej grupy. Stąd lojalność wobec ideowej "macierzy" jest cnotą gasnącą i przypisana garstce "utopistów", na która polityczni "realiści" spoglądają z najwyższym zdumieniem. Przypomnijmy jednak, że człowiek nigdy nie porzuci szczątkowej choćby formy wrażliwości, gdyż jego konstytucja ontologiczna nieodzownie wymaga odeń, aby ujmował świat, nadawał mu zrozumiałe dla siebie kształty, a tego nie można dokonać nie kierując w stronę świata swojego spojrzenia i uwagi. Moglibyśmy zatem powiedzieć, że światopogląd rozumiany w sensie Humboldtowskim jako zespół świadomych lub nieświadomych sposobów ujmowania świata nakierowuje naszą wrażliwość, przytłumiając ją lub wyostrzając w zależności od przedmiotu jej uwagi i uznanych przez nas wartości. Człowiek nie jest w stanie wymknąć się jakiejś postaci wrażliwości; jak mądrze zauważa Wiola w Wieczorze trzech króli Szekspira (akt II, scena 2): "Nie my, lecz nasza wrażliwość tu winna"./ Jak nas stworzono, takimi jesteśmy. Oto szarada".

2.

Jeżeli więc "szarada" naszego istnienia polega na tym, że będąc wrażliwymi zmieniamy przedmioty i "gęstość" naszej wrażliwości możemy jedynie pokusić się o próbę opisania najważniejszych zmian jakie zaszły w naszym oglądzie świata i w ten sposób wpłynęły zasadniczo na nasz sposób reagowania na to, co nas spotyka. Po pierwsze należy zgodzić się z filozofami dopatrującymi się utraty przez człowieka (po)nowoczesnego poczucia czynnego istnienia sfery nadrzędnej wobec świata jego czynności i decyzji. Max Scheler pisze w Istocie i formach sympatii, że: "człowiek cywilizowany w oczach utracił 'zmysł' religijno-transcendentny i musi tutaj 'zachować' oraz 'wierzyć' w to, co młodsza ludzkość jeszcze 'znajdowała' i 'oglądała' (posiadała źródłowo)". Głos Paula Ricoeura jest jeszcze dobitniejszy: "Tak, czy owak, coś zostało stracone, bezpowrotnie utracone - bezpośredniość wiary". Świat przestaje być zrozumiały mocą spojrzenia; pozostaje nam wiara, założenie utrzymujące konieczność pewnego porządku, lecz im bliżej naszych czasów, tym bardziej nawet wiara chwieje się w podstawach swej oczywistości ("bezpośredniość wiary" - doświadczenie w coraz mniejszym stopniu dostępne), stając się dramatycznym wyborem, decyzją każdego człowieka - o czym wiedział już Pascal - podejmowaną w obliczu ciemności. Mówiąc jeszcze inaczej, utraciliśmy wrażliwość na to, co niedotykalne, bowiem myślenie kalkulacyjne wraz z filozofia rynku coraz skuteczniej podminowywało fundamenty wrażliwości człowieka przednowoczesnego rozumiejącego świat - jeśli możemy sobie pozwolić nad nadmierna zapewne generalizację - bardziej w kategorii daru niż korzyści. Wacław Hryniewicz notuje słusznie, iż: "Mentalność weryfikacyjna z nieubłaganą koniecznością kształtuje człowieka, w którym nie ma wrażliwości czy potrzeby tego, nie jest dotykalne, co przekracza rzeczywistość widzialną". Oto więc nasza pierwsza konkluzja - nie jesteśmy wrażliwi na to, co niedotykalne.

3.

Co kształtuje zatem naszą wrażliwość? Odpowiedzmy: "lokalność", której nadajemy pokrętne, zniekształcone znaczenie. Jest to lokalność zamknięta przed wszystkim, co lokalne nie jest, lokalność nie w imię szacunku dla innych miejsc, ale z pogardy dla nich. Lokalność ta prowadzi do "hordyzacji" życia publicznego, czyli zanik kultury pytania, upadku demokracji pytania na rzecz odpowiedzi oferującej z góry przygotowany i korzystny dla mnie i moich popleczników sens. Horda jest najbardziej prymitywnym związkiem powstającym między ludźmi, których łączy wyłącznie bezpośredni i natychmiast osiągalny cel. Członkowie hordy nie są w stanie myśleć w kategoriach abstrakcyjnych (takich jak dobro powszechne, czy analiza wartości swoich czynów), dostrzegają jedynie to, co stanowi przedmiot ich dążeń, które pragną spełnić za wszelką cenę. Modelowy scenariusz działania hordy przedstawia się więc następująco: prosty cel-interes (np. "przejęcie kontroli" nad dzielnicą), każdy skuteczny środek prowadzący do owego celu jest dopuszczalny (z użyciem broni włącznie), przy eliminowaniu jakiejkolwiek krytycznej refleksji. Mentalnością hordy wykazują się bandy kibiców, ślady mentalności hordy odczytujemy na murach w napisach, w których dominują dwa elementy: utożsamienie się z pewnym miejscem i tępa, brutalna nienawiść do wszystkiego, co do owego miejsca nie należy ("Paderewa - łowcy głów", "Okrutni i wielcy z Bukowej mordercy", "Witamy w krainie, gdzie obcy ginie", oto niektóre przykłady odczytane z murów Katowic). Złowroga prymitywność tych grafitti polega na tym, iż jaskrawo widać, że miejsce jest dla członka hordy wartością tylko o tyle, o ile służy jako sztandar, pod którym należy zniszczyć każdego, kto jest obcy, kto z owym sztandarem nie chce się identyfikować Niczym innym, jak bardziej wyrafinowanym przejawem hordyzacji jest dręcząca nasze życie publiczne korupcja, czy partyjne hucpiarstwo (znane również pod skrótem t.k.m), bowiem w łapówkarstwie i rozdzielnictwie stanowisk nie chodzi o nic innego, jak o brutalne zabezpieczenie własnych, podkreślmy - tylko i wyłącznie własnych, interesów.

4.

Druga odpowiedź na nasze pytanie brzmiałaby, iż nasza wrażliwość kształtowana jest przez swoistą spektakularyzację życia. Żyjemy w kulturze "wstrząsu", będącej lustrzanym odbiciem kultury nudy i braku zainteresowania. Tylko to, co jest uderzające, co jest szokiem, co nas rani lub drażni, toruje sobie do nas drogę. Jest to ostateczny kres idei oświeceniowych sentymentów o "łagodnych brzegach", o których śnił np. Adam Smith w Teorii uczuć moralnych, a które to sentymenty miały sprzyjać dobrostanowi społeczeństwa. Telewizja nie tylko stępia wrażliwość pokazując sceny okrucieństwa; gorsze jest to, że szkodzi ona wrażliwości czyniąc z nas niecielesne, a więc pozbawione cierpienia i bólu byty elektroniczne, konfiguracje elektronów nagle obdarzone tylko na poły rzeczywistym ciałem, wampiryczne istoty połyskujące siną świetlistością ekranu. Dobrze znany rockman Marilyn Manson powiada w pieśni Lamb of God : "If you die when there's no one watching/ Then your ratings drop and you are forgotten/ But if they kill you on their tv/ You are a martyr and a lamb of god", I trudno nie przyznać racji tej zwięzłej diagnozie.

Ryzykując po raz kolejny nadmierna generalizację powiedzmy, iż obecne czasy jedynie pozornie akcentują cielesność człowieka. Wbrew mniemaniom człowiek (po)nowoczesny jest eteryczną, elektroniczną, odcieleśnioną konstrukcją budowana tak, aby zmniejszyć jego podatność na uraźliwość (a więc i na wrażliwość, bowiem słowa te są etymologiczne z sobą związane), ograniczyć dyspozycję do odczuwania zranień i urazów. Stanowi to niebezpieczne stępienie wrażliwości, bowiem wedle Levinasa to właśnie świadomość mojej kruchości i podatności na ranę jako otwarcie powierzchni mojego bycia, dramatyczne udostępnienie mnie bliźniemu stanowi o mojej wrażliwości: "Skrajna bezpośredniość wrażliwości zmysłowej - jej podatność na zranienie - zostaje w procesie tworzenia wiedzy niejako znieczulona, ...stłumiona lub zawieszona. W porównaniu z tą podatnością na zranienie (...) wiedza (...) oznacza zerwanie z bezpośredniością i w pewnym sensie abstrakcję". Uważna obserwacja spektaklu codziennej rzeczywistości, w którym wszystko staje się towarem (przypomnijmy modne hasło-klucz mające usprawiedliwić bezład na polskim "rynku edukacyjnym", a mówiące o tym, iż "wykształcenie jest towarem") podlegającym sprzedaży, której wysokość zależy od efektowności (równiej sensacyjności) formy podania pozwala nam ocenić kierunek ewolucji naszej wrażliwości.

5.

W stronę trzeciej odpowiedzi wiedzie nas analiza skutków bezwzględnie wypełnianego postulatu szczęśliwości. Gdy mówi się, że świat - być może nieświadomie nawiązując do pewnych tradycji filozoficznych - w wyjątkowy sposób akcentuje szczęście jednostki postawmy tezę przeciwną: ważniejsze niż to, by ludzie byli szczęśliwi, jest to, aby byłe szczęśliwe relacje między nimi. To-co-między-ludźmi jest zasadnicze. Moglibyśmy dowieść, iż wrażliwość to określenie stopnia świadomości, do którego wiem, iż jestem konstytuowany nie tylko przez siebie, lecz także przez to-co-poza-mną. Wrażliwość jest sposobem praktycznej medytacji, medytacji-działania biorącej pod uwagę to-co-między-ludźmi. Z Albo-albo Soerena Kierkegaarda czerpiemy pouczenie o ważności etyki, która "głosi, że sens życia i rzeczywistości wymagają od człowieka jawności... Etyczne uczy nie przeceniać tego, co przypadkowe, uczy nie wyolbrzymiać szczęścia i nie absolutyzować jego znaczenia ... uczy być radosnym w nieszczęściu". Groźne dla naszej wrażliwości jest utożsamienie szczęścia I sukcesu.

Jak dowodzi Paweł Wujec w "Gazecie Wyborczej" w styczniu 1999 roku w artykule, który dał początek fali ogólnej dyskusji: "Pokolenie 2000 już wie, gdzie się znalazło. To Wyspa Skarbów. I wie, że na tej wyspie jak najwięcej skarbów należy wykopać dla siebie. Jest pierwszym, które tak otwarcie wypowiada potrzebę sukcesu i które definiuje ten sukces amerykańskimi kategoriami bogactwa, pozycji zawodowej...marzą, aby szybko wejść w krwioobieg gospodarki rynkowej, dużo zarabiać i jeździć dobrymi samochodami". Społeczeństwo przystało, aby to, co z woli szukających sensacji mediów zakodowane zostało jako "sukces" stało się pomnikiem, przed którym korzą się młodsi i starsi. Brak cienia krytycznej refleksji na temat kosztów, przenośnych i dosłownych) owego "sukcesu", brak autokrytycyzmu (ze zdumieniem i - mówiąc szczerze - z odrazą spoglądam na studentów wlewających w siebie kolejne piwa niemal na progu uniwersyteckich budynków i nie dostrzegających w swoim zachowaniu niczego nagannego), niespokojna i niecierpliwa, pełna kiepskich dowcipów (obowiązuje przymus radości) retoryka popularnych stacji radiowych, żałosne teleturnieje i kolejne wersje talk-show prowadzą do tego, że przestaliśmy zauważać, że brutalność postępowania i wypowiedzi, którą pozwolę sobie nazwać futbolizacją życia stała się normalnością, horda zaś przestała być widmem i rozgościła się na naszych ulicach, w biurach, partiach politycznych. Bez poważnej refleksji na ten temat nie rozpoczniemy naprawy jakości naszego życia publicznego. Trafnie zauważa Wacław Hryniewicz: "Mentalność sukcesu wypiera ze świadomości takie zjawiska, jak choroba, starzenie się, śmierć, ale również dolegliwości i choroby duchowe". To właśnie ta mentalność należy obwiniać za to, iż wrażliwość osobistej odpowiedzialności za los drugiego człowieka albo zanika, albo zostaje zastąpiona przez wrażliwość partyjno-korporacyjną, czerpiącej energię z przekonania, iż "ja" i moje najbliższe, bezwzględnie wspierające moje aspiracje otoczenie jest - jak pisze Max Scheler - "dane nam iluzyjnie jako świat". Powraca w niebezpiecznie wykrzywionej wersji problem rany, bowiem dla wrażliwości partyjno-korporacyjnej żyć to ranić drugiego, i czerpać jeśli nie przyjemność, to w każdym razie korzyść z niepowodzenia drugiego człowieka. Gdybyśmy chcieli znaleźć jeszcze inny sposób wypowiedzenia naszej diagnozy moglibyśmy rzec, że wrażliwość nasza kształtowana jest przez kryzys powinności. Żyje się wedle przekonania, iż to, czego chcę bezwarunkowo mi się należy, a więc to, co powinienem schodzi na dalszy plan wobec tego, czego żądam. Osłabienie poczucia obowiązku etycznego, który staje się czymś całkiem wobec nas zewnętrznym nie jest bez wpływu na naszą wrażliwość.

6.

Sugestia czwartej odpowiedzi nawiązuje do ujednolicania się świata poddanego ciśnieniu globalnie obowiązujących wzorców i modeli. Konformizm pozbawia nas patosu i dramatyzmu wyboru stanowiących w dużej mierze o obliczu naszej wrażliwości. Wrażliwość jest bowiem bezinteresowna i musi być niezależna od prawa, jego nakazów i zakazów. Jako efekt nakazu wrażliwość jest co najwyżej świadczeniem usługi, wywiązywaniem się z obowiązku, formą dopasowywania się do normy. Tymczasem wrażliwość mówi nam o niedopasowaniu się, o niezgodzie itp. Wrażliwość jest krytyczną refleksją nad sferą codzienności; jakby mógł powiedzieć Kierkegaard należy więc nie do sfery tego, co estetyczne, lecz tego, co etyczne. Rzecz bowiem nie w tym - jak pisze duński filozof - aby zawsze wybierać trafnie i dobrze, lecz raczej "o siłę, powagę i patos, z którym się wybiera... Więc nawet jeżeli człowiek błędnie wybierze - to dzięki energii, jaką włożył w dokonanie aktu wyboru, dostrzeże, że źle wybrał. Jeśli bowiem wybór zostaje dokonany z pełnym zaangażowaniem osobowości, cała jego istota zostaje uszlachetniona, a on sam znajduje się przez to w bezpośredniej relacji do tej odwiecznej mocy, która całe istnienie wszechobecnie przenika". Z budzącą trwogę przenikliwością wielki krytyk dominującego kształtu polskiej kultury Stanisław Brzozowski atakował właśnie konformizm jako największe zagrożenie dla śmiałości ducha i myśli. W Pamiętniku notował: "Właściwie w Polsce Jowialski jest straszniejszy od Inkwizycji hiszpańskiej, i swymi rozczłapanymi pantoflami wydeptuje on skuteczniej samą chęć nowinek niż najdrapieżniejszy fanatyzm". Nijakość konformistycznej postawy eroduje od wewnątrz naszą wrażliwość na wszelką myśl, która ukazuje świat w sposób do tej pory niepraktykowany, czy niezwykły.

7.

Odpowiadając po raz piąty na postawione pytanie dotykamy szczególnego tematu o niezwykłej wadze. Trzeba bowiem postawić tezę, że nasza obecna wrażliwość pozostaje w relacji z kryzysem rozumienia wiary jako dramatycznego wyzwania, który to sposób pojmowania Boga został zastąpiony przez schematyzm gotowych odpowiedzi. U znakomitego protestanckiego teologa Reinholda Niebuhra znajduję następujący istotny, jak mniemam, passus: "Kiedy wiara w najwyższe bezpieczeństwo (...) sugeruje ochronę przed każdym bezpośrednim zagrożeniem, łatwo jest ulec złudzeniu, że dziecięciu Bożemu zostanie zapewniona specjalna ochrona przed kapryśnymi siłami świata naturalnego, bądź specjalna odporność na mściwe namiętności rozgniewanych ludzi. Wszelka wiara tego rodzaju skazana jest na bolesne rozczarowanie. Nie zasługuje ona także na szacunek moralny. Stoicka obojętność wobec zmiennych kolei losu śmiertelników jest lepsza niż wystawanie na korytarzach u Wszechmocnego w nadziei, że błagalnymi jękami da się wyjednać przywileje, których nie dostąpili zwykli śmiertelnicy lub bezbożnicy".

Praktykowanie wrażliwości na to, co nas spotyka, ćwiczenie wrażliwości w pewnej mierze "bez granic" przeciwstawia się religijności pojętej jako "wystawanie na korytarzach u Wszechmocnego" w przekonaniu, że jako prawowierni zostaniemy w odpowiedni sposób uhonorowani. Sens mojego życia rodzi się bowiem z mojego przeżywania świata z innymi. Wrażliwość jest strefą szerokiej miłości. Martin Buber opowiada w Opowieściach chasydów o bocianie, którego hebrajska nazwa chasida oznacza "pobożny", "miłosierny", i na pytanie "dlaczego zatem zalicza się go ptaków nieczystych" odpowiada: "Ponieważ okazuje miłość tylko najbliższym". Stanisław Brzozowski pozwala nam uchwycić nić łączącą religijność opisaną krytycznie przez Niebuhra z kulturową tendencją do narodowego narcyzmu stojącą w jaskrawej sprzeczności z nurtami kształtującymi rzeczywistość współczesnego świata. Lektura Brzozowskiego przenikliwie ukazuje z godną podziwu trafnością zważywszy niemal stuletnie wyprzedzenie rozdroża polskich dylematów wobec środowiska europejskiego. W Legendzie Młodej Polski odnajdujemy następujący fragment: "Nie możemy wżyć się w głęboki tragizm tej prawdy, ... że nie uda się nam nigdy ani powstrzymać nieustannego narastania i potęgowania się europejskiego środowiska, ani uczynić nieistniejącymi tych zmian, jakie pod jego wpływem w nas zachodzą... Nie umiemy sobie uświadomić zmian, które w nas zachodzą i tworzymy sobie całe mitologiczne systemy, które pozwalają nam nadal zachować stan uniewinniającej nieobecności... Istnieją w nas dwie co najmniej psychiki. Jedna, która żyje taką lub inną kulturą europejską ... i druga zrośnięta uczuciowymi węzłami z pewnym polskim środowiskiem. I rzecz dziwna: nie wstępują one w żaden czynny stosunek... Polska staje się psychicznym zaciszem, w którym wypoczywa się po trudach europejskiej kultury, Europa broni nas od duchowej śmierci. Zachowujemy czułą wyrozumiałość na swojskie zacofanie, mamy się bowiem gdzie przed nim schronić myślą. Zachowujemy swobodę wobec zbyt ciężkich wymagań kultury, mamy bowiem w głębi duszy zawsze jakąś idylliczną "sielską-anielską" ucieczkę"(LMP,305).

Tezę Brzozowskiego można więc przedstawić następująco: niebezpieczeństwem dla Polski jest zamknięcie się w obrębie własnej "domowości" mającej stanowić ostoję tego, co "normalne" i "prawdziwe" wobec odbiegającej od normalności i zakłamanej Europy. W ten sposób dokonuje się osłabienie wrażliwości nakierowanej teraz głównie w stronę tego, co swojskie i domowe, i mającej działać odstraszająco na wszystko, co przychodzi do nas z zewnątrz. Troska o własną kulturę nie oznacza zatem jej izolowanie od innych kultur, ani szczególne wobec nich uprzywilejowanie; własna kultura musi sprawdzić się w dialogu z innymi kulturami I systemami wartości. Zdziwienie musi więc wywołać dochodząca nas wiadomość, iż duszpasterstwo środowisk twórczych w Warszawie wystąpiło z ideą wzniesienia pomnika Anioła Stróża Narodu Polskiego, który to posąg - jak czytamy w prasowej notatce - "W czasie integracji z UE będzie świadectwem naszej tożsamości narodowej". Oto kolejny triumf groźnej dla naszej wrażliwości teorii "psychicznego zacisza", o której pisał Brzozowski, zacisza pozwalającego na zgubne życie w dwoistym świecie, w którym to, co "swoje" jest zawsze dobre, a to, co obce zawsze podejrzane i potencjalnie złe. Głęboko wierzę, że Anioł Stróż Narodu Polskiego czuwa i skutecznie odwiedzie nas od niemądrego pomysłu.

8.

W krąg naszych rozważań wkroczy teraz Ciocia Hela. Uczyni to za sprawą zjawiska, które zagospodarowało masową wyobraźnię i zdominowało rynek płytowy w Polsce. Powstrzymując się od oceny muzycznej produkcji zespołu Ich Troje przyjrzyjmy się źródłom ich popularności i zapytajmy, co mówi nam ów fenomen o stanie naszej wrażliwości. Nie wchodząc w obszerniejsze wywody powiedzmy jedynie, iż działania zespołu ujawniają pewien interesujący paradoks: z jednej strony barwność scenicznego przedstawienia mająca nas przekonać nie tylko o profesjonalizmie wykonawców, lecz także ukazać ich, a zwłaszcza lidera zespołu jako człowieka nie stroniącego od działań w pewnym sensie ekstremalnych dowodzących jego nonkonformizmu (mówię nie tylko o pewnych buntowniczych atrybutach wyglądu Michała Wiśniewskiego, lecz także o wędrówkach po oświetleniowych rampach itp.). Z tej perspektywy (pozwolę sobie przypomnieć, iż stale powstrzymuję się od sądów na temat samej muzyki zespołu) Ich Troje to propozycja mamiąca pozorami niezwykłości i barwnej nietuzinkowości tak, jak mogłaby ją sobie wymarzyć masowa wyobraźnia. Oto porzucamy domowe poczucie bezpieczeństwa i rozpoczynamy podróż w nieznaną nam do tej pory wolność. Podróżujemy oczywiście Harleyem Davidsonem, gdyż zespół lub jego manager jest uważnym obserwatorem kulturowych ikon. Z drugiej jednak strony wystarczy spojrzeć na teksty towarzyszące dźwiękom zespołu, aby przeniknąć ów teatr pozorów i zdać sobie sprawę, iż artystom chodzi jedynie o stworzenie nowej, dobrze sprzedającej się wersji tego, co Brzozowski opisał jako "stan uniewinniającej nieobecności", czyli życie w "psychicznym zaciszu"; jeżeli Ich Troje proponują nam jakąkolwiek ucieczkę, to jest to ucieczka nie do wolności, lecz do "sielsko-anielskiej" idyllicznej iluzji domu. Przeczytajmy choćby opisy i podziękowania umieszczone na płytach zespołu. I tak, Justyna Majkowska, wokalistka Ich Troje wyznaje szczerze adresatom swoich wynurzeń: "Jestem gotowa pokochać nawet sesję egzaminacyjną jeżeli mogę choć chwilkę spędzić z wami i pomieszkać w waszym ciepłym domku". Ciepło "domku" (zwróćmy baczną uwagę na te spieszczenia) znajduje się w centrum zainteresowań i marzeń świata Ich Troje. Muzyk Jacek Łągwa wdzięczy się do specjalistów izolujących go od świata zewnętrznego i zapewniających ciepłe kaloryfery: "[dziękuję] firmie ... w Łodzi - najbardziej profesjonalnemu sklepowi z hydrauliką miedzianą za to, że mam ciepło w domku...., Pani ... z firmy ... za wspaniałe okna [opuszczam nazwy firm i nazwiska, T.S.]" . Kultura zdrobnień charakterystyczna dla mieszczańskiego świata poszukującego nieustannie domowości i bezpieczeństwa rządzi bez jakichkolwiek ograniczeń w rzeczywistości zespołu. Już nawet nie "serce", lecz "serduszko" bije w piersiach niedawnych groźnie wyglądających buntowników mających odsłonić sekrety nieograniczonej wolności i twardego, bezkompromisowego życia mężczyzny na Harleyu ("Już taki zimny ze mnie drań" wyznaje lider w utworze "Wypijmy za to", a w innej piosence przedstawia zespół jako tych, którym nieobce jest doświadczenie spadania - "spadnijmy w dół", "Geranium"): oto Ich Troje wyznaje - z całego serduszka dziękujemy firmie Konsbud Audio; wielkie buziaczki dla przyjaciół zespołu; lider: "z całego serduszka chciałbym podziękować..."; "całej sekcji za klimacik podczas koncertów i oczywiście po (koncertach, chi, chi)".

Podobnie na płycie Po piąte... a niech gadają: najpierw pozór twardości i szaleństwa: ("najcięższy człowiek w zespole, chyba nawet już przestaje pić" "jesteś niesamowicie spokojnym gościem"), wyrażony stosownie niedbałym żargonem ("przydupas Justyny", "zajebista babka z Głogowa"). Niebawem wychynie jednak hydra sielsko-idyllicznej domowości, która obnaży lichą grę, jaką prowadzi z nami zespół. Oto bowiem już wkrótce czytamy podziękowania płynące ku "Salonowi Nasza Łazienka z Łodzi za profesjonalizm i podejście do klienta, salonowi Inter-Car, wszystkim pracownikom BP Real Nieruchomości, Gabrysiowi i Dagmarze za owocną współpracę remontową, cioci Heli za wszystko co robi, choć nie musi". Ciocia Hela, która jak dowiadujemy się w innym miejscu przede wszystkim robi "naleśniki" jest w stanie wyłonić się nawet z najbardziej skomplikowanego komputera (zaraz po strzelistej inwokacji do cioci Heli pojawiają się wymagania sprzętowe dla odtworzenia płyty Cdromu towarzyszącemu wydawnictwu zespołu: "pamięć operacyjna 128MB, karta graficzna 2 MB, Acrobat Reader, kompresor DIVX 5.01 pro...").

Widać słuszność analizy Brzozowskiego: niebezpieczeństwo kryje się w sielskiej familiarności naszej kultury zasłaniającej nas, w ostatecznym rozrachunku zawsze przecież nieskutecznie, przed doświadczeniem niedomowości świata, które stało się już od czasów Pascala formułą doświadczania człowieczeństwa w jego wielkości i poczuciu fundamentalnego osamotnienia. W nowej poezji wyraził to znakomicie Rainer Maria Rilke: gdy być przestało dla człowieka oznaczać dla człowieka "mieszkać" w znaczeniu narzucania rzeczywistości familiarnych form, Brzozowski mówi, że polska wrażliwość pozostała w czterech ścianach, nie zauważając, że ściany te stają się coraz bardziej murem utrudniającym nam kontakt z innymi.

Spróbujmy więc zakończyć dwoma przywołaniami wierszy Rilkego (w przekładzie Adama Pomorskiego), które niech nam pomogą odnaleźć dystans wyzwalający od cioci Heli i jej -metaforycznie już teraz traktowanych - naleśników.


"... To zaś, co radość budzi,
brało się znikąd. Nie z nas, skądś z boku...
któryż z nas dom kiedy znał? We wszechświecie
cóż było prawdą? Nic. Lot. Łuk triumfalny piłki"
("VIII Sonet do Orfeusza")

"Najserdeczniejsze wnętrze,
co, przerastając, wypiera nas z samych siebie,
...toż nas to wnętrze otacza
najzwyczajniejszą nam dalą, drugą
stroną powietrza:
czyste, olbrzymie, już nie mieszkalne"
("Do muzyki")