Z ZAPARTYM TCHEM

ACH, OBUDZIĆ SIĘ W AUSTRALII...

Lucjan Wolanowski
Australia podniecała wyobraźnię ludzi, nawet gdy świat białego człowieka jeszcze o niej nie wiedział.

Ptolomeusz nakreślił na mapach, które sporządził sto pięćdziesiąt lat przed naszą erą, wielki ląd zwany Terra Australis Incognita. Francuski kartograf z XVI wieku puścił wodze fantazji i na jego mapie jest na południu jakiś wielki ląd, połączony z Antarktydą, po którym biegają jelenie, wielbłądy, a ludzie bronią się w warownych twierdzach. Pewien hiszpański podróżnik proszący króla Filipa II o statki na wyprawę sądził, że musi być na półkuli południowej jakaś przeciwwaga dla lądu na półkuli północnej. Ten mit miał długie i twarde życie. Istniał jeszcze wtedy, kiedy pierwsi żeglarze zaczęli ocierać się o australijskie brzegi. Pewien pracownik brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej wykombinował sobie nawet, że Australia jest większa niż cała Azja i że zamieszkuje ją 50 milionów ludzi.

Wędrowcze, jeżeli lubisz zastanawiać się nad tym, "co by było, gdyby było", to wędrując po Sydney i oglądając resztki świetności imperium brytyjskiego czasem pomyśl sobie, że właściwie tak niewiele brakowało, abyś o wizę na wjazd do Australii ubiegał się w konsulacie francuskim w Warszawie i abyś jadąc do Australii słyszał wszędzie na ulicach nie jeszcze jedną odmianę angielskiego, ale język dawnej starej Francji.

Ironia historii polega bowiem na tym, że gdyby w

Kapitan James Cook
Kapitan James Cook
ostatnim tygodniu stycznia 1788 roku inny był kierunek wiatru u wschodnich wybrzeży Australii, to do Zatoki Botany wpłynąłby przed flotą admirała Phillipa francuski żeglarz La Pérouse. Tak więc Francuzi, którzy zjawili się w Australii, zastali już łopoczącą dumnie flagę brytyjską, ale nie znaczy to, że choć Australia wymknęła im się z rąk, nie przybywali do niej. Nie byli zresztą nowicjuszami w rejonie Oceanu Spokojnego. Pomijam już tu niezbyt dokładne relacje z 1503 roku o podróży francuskiego żeglarza, o którym historycy powiadają, iż płynął przez zupełnie nieznane wody, być może przez południową część Oceanu Spokojnego. Autor monografii pod tytułem Francuscy badacze Oceanu Spokojnego John Dunmore opowiada, że co prawda sprawozdania z tej wyprawy są mniej fantastyczne niż relacje innych ówczesnych podróżników, ale w sumie podróż ta opisana jest akurat z taką dokładnością, iż może być wiarygodna, ale nie na tyle, by uznać ją za sprawdzoną.

Jak wspominaliśmy, Francuzi zjawili się w Zatoce Botany tuż po Pierwszej Flocie brytyjskiej. Nastąpił długi okres wojen i bardzo nietrwałych pokojów epoki napoleońskiej. Prawdopodobnie nie uda się ustalić, jakie były plany samego Napoleona co do wielkiego lądu tam, w dole globusa. Nie dowiemy się, czy istotnie rozbudowując swoje imperium myślał i o tym wielkim lądzie. A jednak historycy przekazali nam dokładną informację, że Napoleon zabrał ze sobą do Egiptu sprawozdania z podróży kapitana Cooka. Wiemy też, że kiedy w roku 1800 chciał zestawić galerię, w której miały być popiersia dwudziestu wielkich ludzi, to między postaciami tak znanymi jak Cycero, Cezar, Demostenes i Waszyngton planował także ustawienie popiersia Williama Dampiera, angielskiego badacza i po trochu rozbójnika.

Czy więc Napoleon istotnie nosił się z zamiarem aneksji

Rysunek ten uzmysławia, jak rozległym kontynentem jest Australia
Rysunek ten uzmysławia, jak rozległym
kontynentem jest Australia
Australii? Jedyną konkretną wskazówkę historycy znaleźli w instrukcjach dla ekspedycji wyruszającej na Ocean Indyjski, gdzie między innymi zaleca, aby zdobyć kolonię angielską Jackson. Jest to o tyle dziwne, że przecież Napoleon sprzedał Luizjanę Stanom Zjednoczonym. Czy jego ambicje sięgały więc aż do Australii? Dziś definitywnie trudno to rozstrzygnąć. Niewątpliwie jednak teoretyczne założenia wypraw francuskich czy może raczej natchnienie do nich zawierały się w pracy uczonego francuskiego De Brossesa pt. Dzieje nawigacji na ziemie południowe. Mianowicie zalecał on założenie kolonii francuskiej mniej więcej w okolicach wyspy zwanej teraz Nową Brytanią. Wyspa ta miała być zaludniona przywiezionymi z Francji podrzutkami, złodziejami i żebrakami. On to stworzył słowo Australazja i sądzi się, iż jego pomysły były inspiracją tych wypraw francuskich, które trafiły do Zatoki Botany.

Jak wspominaliśmy, statki francuskie zjawiły się tuż po Pierwszej Flocie brytyjskiej. Francuzi mieli za sobą dwa i pół roku uciążliwej żeglugi, kiedy 23 stycznia dojrzeli australijskie brzegi. Wiatry były wtedy tak kapryśne, że cały dzień 24 stycznia spędzili jeszcze na morzu. Co więcej, mogli oglądać w oddali brytyjską flotę, która była zakotwiczona już w zatoce. Widać też było brytyjskie flagi powiewające na nadmorskich skałach.

Kangury
Polowanie
Przed przybyciem białych przybyszy łowy na
kangury zarezerwowane były dla rdzennych
mieszkańców Australii - Aborygenów. Dopiero
z nastaniem białego człowieka zwierzęta
te zaczęto zabijać dla zabawy, a nie zaspokojenia
głodu...

Trzeba powiedzieć, ze oba francuskie statki, gdy wreszcie zakotwiczyły się w Zatoce Botany, miały jak najlepsze stosunki z załogami brytyjskimi. Nieustannie wymieniano wizyty, a w jednej z dzielnic Sydney zachowała się do dziś ulica, którą zwą Drogą Francuza. Podobno została ona wytyczona przez gości, którzy szli na francuskie okręty lub z nich wracali. Dokładniejsi historycy mówią jednak, że tylko wtedy, kiedy pogoda wyraźnie nie sprzyjała, marynarze szli tą drogą. W dni pogodne składali sobie wizyty płynąc szalupami.

Stosunki między marynarzami brytyjskimi i francuskimi były nie tylko poprawne, ale nawet serdeczne. Także później, kiedy oba kraje toczyły wojnę w dalekiej Europie, trwały poprawne stosunki między brytyjskimi kolonistami a kolejnymi ekspedycjami francuskimi.

Nie obeszło się bez wymiany uprzejmości. La Pérouse wyraził się nawet, iż Cook wykonał swoją robotę tak doskonale, iż Francuzom właściwie nie pozostało już nic innego jak tytko wyrazić zachwyt. Zrewanżował się komplementem Mateusz Flinders, który z kolei wychwalał francuskiego uczonego za sporządzenie doskonałych map wód wokół Tasmanii. Gdy wizyta dobiegła końca, La Pérouse popłynął ku północy i, jak powiada jeden z historyków angielskich "przepadł w błękitnej nicości". Trzeba zresztą przypomnieć, ze listy, które zostawił w Sydney i które gubernator odesłał do Europy, były ostatnimi jego listami. Ta pełna rycerskości postawa obu rywalizujących ze sobą ludzi skłania do twierdzenia, że obecne wojny też nie są tej jakości co dawne…

A gdy kolejna ekspedycja francuska, która wyruszyła z Francji w 1800 roku dla zbadania południowych brzegów Australii, dotarła wreszcie do kolonii angielskiej na lądzie australijskim, to załoga była już tak wycieńczona długotrwałą żeglugą, a przede wszystkim szkorbutem, że Francuzi musieli wziąć brytyjską ekipę na pokład, aby ich przeprowadziła do bezpiecznego miejsca. Dwa francuskie statki badawcze przebywały wtedy w Sydney przez pół roku. Kronikarz wyprawy zapisał: Nie mogliśmy ukryć zdumienia z powodu stanu tej interesującej i doskonale prosperującej kolonii. Było to o tyle zaskakujące, że pewien Anglik, który przebywał tam w tym czasie, zanotował, że ludność, poza zesłańcami, składa się przeważnie z tych, którzy sprzedają rum, oraz tych, którzy go piją.

Flinders zjawił się wtedy i pokazał Francuzom mapy południowych wybrzeży, jakie sam sporządził. Powiedział mu pewien oficer z załogi francuskiej: Ach, panie kapitanie, gdybyśmy tak długo nie zajmowali się zbieraniem muszelek i łapaniem motylków na Ziemi Van Diemena, to pan by na pewno nie odkrył przed nami południowego brzegu.

Przypomnieć należy, że Ziemią Van Diemena nazywano wtedy obecną Tasmanię.

W tym czasie wydano we Francji atlas, w którym mapa tych stron świata jest upstrzona francuskimi nazwiskami. Mężowie stanu, wielcy pisarze, filozofowie, nawet Joanna d'Arc - wszyscy mieli jakąś swoją małą cząstkę na mapie Australii. Szczególnie uwzględniona została, rzecz jasna, rodzina Buonaparte. Nazwy te brzmią niewątpliwie trochę przyjemniej dla europejskiego ucha niż te, które ostatecznie znalazły się na mapach anglosaskich i widnieją na nich po dziś dzień, jak Słona Rzeczka, Chińska Studzienka czy coś w tym rodzaju. Po upadku Napoleona również i francuskie wydania atlasu przemieniły nazwy przyznane tej wielkiej rodzinie na te, które nadał poszczególnym miejscowościom Flinders. Ocalały tylko bardzo nieliczne, ale mało kto łączy je z rodziną Napoleona.

Ci Amerykanie, którzy są skłonni do wyśmiewania

Mordowanie zwierząt dla przyjemności dotąd nie przeszło Australijczykom. Nie straciła na aktualności dewiza: ''Gdy się rusza - strzel, gdy się nie rusza - rozdepcz''...
Mordowanie zwierząt dla przyjemności dotąd
nie przeszło Australijczykom. Nie straciła na
aktualności dewiza: "Gdy się rusza - strzel, gdy się
nie rusza - rozdepcz"...
Australijczyków i wypominania im ich przodków zesłańców, ci wszyscy, którzy się śmieją, że Australijczycy nie zdejmują skarpetek, aby nie było widać śladów od kajdan na kostkach - powinni przypomnieć sobie historyczne wydarzenia, które stały niejako u kolebki w czasie narodzin Australii białego człowieka. Otóż na początku XVII wieku koloniści amerykańscy namówili Koronę Brytyjską, aby sprzedawała im po 10 funtów od głowy skazańców angielskich do robót przymusowych w trzech koloniach na lądzie amerykańskim. W 1666 roku wszystko zostało zalegalizowane i w ciągu stulecia około pięciuset zesłańców zjawiło się na lądzie amerykańskim. Tak więc ci pramieszkańcy Ameryki mają też w swych żyłach sporą domieszkę krwi ludzi skazanych.

Zresztą w owych czasach sam wymiar sprawiedliwości był niezwykle prymitywny. Jeden z historyków pisał: Kieszonkowcy zbierali swe żniwo w tłumie, który gapił się na wieszanie kieszonkowców w Londynie. Przerażona góra społeczna starała się, aby przykładnie i surowo karać tych nielicznych przestępców, którzy dali się złapać. W ówczesnym ustawodawstwie było aż dwieście przestępstw, które były karane śmiercią. Jednym z nich było tajemnicze przestępstwo ,,podawania się za Egipcjanina". Z drugiej strony karę śmierci uchylano, jeżeli skazaniec zgadzał się na to, aby go wygnano z kraju ojczystego. Tego rodzaju postępowanie nazwano "transportacją", czyli zesłaniem.

Kwestia prawdziwego oblicza tych ludzi jest warta zastanowienia. Przyjmuje się, że do Australii zesłano łącznie 160 tysięcy skazańców, przy czym zaledwie 20 tysięcy to były kobiety, przeważnie prostytutki. Jeśli chodzi o mężczyzn, to też nie należy statystyk brać dosłownie, gdyż wielu z nich to po prostu chłopcy, dzieci, sieroty pozbierane z ulic londyńskich.

W styczniu 1788 roku Pierwsza Flota wpłynęła do Botany Bay.

S. A. Lindsey przekazał nam scenkę z wyścigów konnych sprzed stu lat w małej osadzie w Queensland. Tory wyścigowe zakładano od zarania kolonizacji, gdy nie było koni - osadnicy ścigali się na krowach. Pasja do hazardu nie przeminęła z biegiem lat
S. A. Lindsey przekazał nam scenkę z wyścigów konnych
sprzed stu lat w małej osadzie w Queensland. Tory
wyścigowe zakładanood zarania kolonizacji, gdy
nie było koni - osadnicy ścigali się na krowach.
Pasja do hazardu nie przeminęła z biegiem lat
Kapitan Arthur Phillip stwierdził, że Botany Bay nie będzie nigdy dogodnym miejscem na osadę. Rozglądając się wokoło zobaczył to, co dzisiaj jest słynnym na cały świat portem Sydney, Miasto zostało tak nazwane na cześć ministra spraw wewnętrznych. 26 stycznia, który dziś jest obchodzony jako australijskie święto narodowe, wylądowało 736 skazańców oraz 294 oficerów, urzędników i żołnierzy piechoty morskiej. Bardzo niewielka grupa skazańców odsiadywała w Australii karę za kratami. Są historycy, którzy powiadają, iż byli raczej kolonistami niż więźniami. Wytłumaczenie było bardzo proste. Potrzebowano rąk do pracy. Kolejne transporty dowoziły nowych zesłańców. Nie było co jeść. Kolonia walczyła z trudnościami i - jak to obrazowo powiada dziejopis - ludzie, którzy byli wprawni jako kieszonkowcy, z konieczności uczyli się gospodarki rolnej.

Bardzo wielu zesłańców przydzielonych jako siła robocza oficerom czy osadnikom musiało pracować w gospodarstwach rolnych i małych przedsiębiorstwach. Osadnicy mieli niemal nieograniczoną władzę nad przydzielonymi więźniami. Świstał bat, najlepszy w owym czasie sposób wymuszania dyscypliny. W samej tylko kolonu Nowa Południowa Walia w latach 1830-1837 42 tysiące zesłańców było batożonych. Opracowano wyrafinowaną technikę chłostania. Zazwyczaj - jak podają naoczni świadkowie - mocno przywiązywano bitych do pnia dużego drzewa, tak żeby nie mogli nawet drgnąć. Było to konieczne, żeby człowiek mógł w pozycji pionowej znieść karę trzystu batów. Uczestnicy chłosty nie podchodzili blisko, ponieważ krew skazańca pryskała naokoło.

Stosunki w młodej kolonii były straszliwe. Panowało bezprawie, pijaństwo, okrucieństwo i wyzysk. Większość dzieci, jakie się tam urodziły, wyrosła jednak na zacnych i pracowitych ludzi. Pewien prawnik, który znalazł się w kolonu w 1817 roku, pisał później w swoich pamiętnikach, że nowe pokolenie było całkowicie odmienne moralnie i fizycznie od swych rodziców. Wytłumaczenie tego jest zapewne bardzo proste. W przeciwieństwie do ówczesnej Anglii, Australia dawała urodzonym tam już dzieciom nieograniczone możliwości. Innymi słowy, praca była bardziej opłacalna niż przestępstwo.

Kapitan Arthur Phillip, który pochodził z rodziny niemiecko-brytyjskiej, doskonale wywiązał się ze swojego zadania i co do tego wszyscy byli zgodni. Jego wyprawa miała świetnego kronikarza. Kapitan Tench wpływając do Zatoki Botany zanotował, że wietrzyk jest orzeźwiający, niebo pogodne, a temperatura powietrza nader przyjemna. Wszyscy byli szczęśliwi, składali sobie nawzajem gratulacje. Sypiąc cytatami z literatury antycznej, jak to było w zwyczaju ówczesnych pisarzy, kronikarz zanotował, że oto pojawili się łowcy przygód, którzy przebyli tysiące mil aby wejść w posiadanie tego lądu. Dla nas to był wielki i ważny dzień. Mam też nadzieję, że ten dzień oznacza początek, a nie upadek imperium.

Określenie ,,imperium" było zapewne zbyt ambitne,

Z zapartym tchem oglądano w dalekiej Europie sceny myśliwskie z Australii. Zapobiegliwy rysownik stłoczył pospołu lirnika, emu, dziobaka, i kangura czyli zwierzęta, które najbardziej frapowały wyobraźnię europejskich przybyszów
Z zapartym tchem oglądano w dalekiej Europie
sceny myśliwskie z Australii. Zapobiegliwy rysownik
stłoczył pospołu lirnika, emu, dziobaka, i kangura
czyli zwierzęta, które najbardziej frapowały
wyobraźnię europejskich przybyszów
jednak nie ulega kwestii, że przybycie Pierwszej Floty to narodziny nowego państwa. Ciekawe, że choć uczestnicy tego wydarzenia mieli świadomość ważności tego dnia, to dzisiejsi Australijczycy, jak gdyby pod wpływem kompleksu pochodzenia od zesłańców, zdają się czasem o dacie tej zapominać. Jeden z gubernatorów stanu Nowa Południowa Walia, kiedy w roku 1899 zszedł ze statku na ląd, wyraźnie powiedział oczekującym go Australijczykom, iż mają rodowód raczej haniebny. Co więcej, jeszcze w latach sześćdziesiątych naszego stulecia pewien brytyjski pisarz stwierdzał, mówiąc o Australii, iż trzeba pamiętać o tym, że całe to państwo zostało założone przez szumowiny przywiezione z Anglii zaledwie sześć pokoleń temu. To poczucie wstydu nie jest jednak dziś powszechne, lecz pokolenia wstydzących się potomków zesłańców przyczyniły się niezawodnie do zaciemnienia prawdziwej metryki wielkiego państwa. Być może miną jeszcze lata, nim będzie to należycie zrozumiane. Gdyby tutaj przywołać historyczną podróż statku "Mayflower" do Ameryki, to oczywiście trudno tych pierwszych imigrantów amerykańskich zestawiać z zesłańcami. Tu jednak trzeba wspomnieć tych ludzi, którzy tak ciężko i w tak strasznych warunkach pracowali i cierpieli wiele, zanim stworzyli to, co sami Australijczycy określają obecnie ironicznie lub mniej ironicznie jako ,,szczęśliwy kraj". Poetka Mary Gilmore pisze w jednym ze swych utworów:

Zesłano mnie do piekła,
abym założył studnię życia na pustyni.
Rozbiłem skały, ścinałem drzewa
i naród powstał za moją sprawą.
Hańba niech będzie temu,
który zaprzeczy faktowi,
że właśnie skute ręce
dźwignęły nas w górę.

13 maja 1787 roku wypłynęło z Portsmouth jedenaście statków

To także znacznie późniejsze karty historii Australii. Tom Roberts namalował charakterystyczną scenkę rodzajową. Gdy było złoto - była i pokusa, aby napadać na transporty. Konwoje ze złotem były silnie strzeżone, ale bandyci wymyślali sposoby na odciągnięcie eskorty
To także znacznie późniejsze karty historii Australii.
Tom Roberts namalował charakterystyczną
scenkę rodzajową. Gdy było złoto - była
i pokusa, aby napadać na transporty.
Konwoje ze złotem były silnie strzeżone, ale
bandyci wymyślali sposoby na odciągnięcie eskorty
i po przepłynięciu 24 tysięcy kilometrów dotarło do Zatoki Botany 18 stycznia 1788 roku. Zachowały się szczegółowe dane o tych statkach. Australijskie archiwa nie płonęły w czasie wojny. Ten kraj żył w spokoju. Dziś wydawać nam się może, że były to maleńkie stateczki nadające się bardziej do rejsu wycieczkowego niż do tak ogromnej podróży. 170 ton wyporności i 540 ton wyporności - oto rozpiętość między najmniejszym i największym statkiem Pierwszej Floty. Wraz z dowódcą, kapitanem Arthurem Phillipem, i jego sztabem składającym się z dwunastu ludzi płynęło 1200 Brytyjczyków. 32 zesłańców nie przeżyło tej żeglugi.

Biurokratyczne ceregiele opóźniły wyjście floty w morze. Wreszcie wypłynęła ona bez odzieży dla zesłanych kobiet. Niektóre z nich dostały jakiś przyodziewek kupiony z łaski przez marynarzy podczas postoju w Rio de Janeiro. W czasie podróży kilku zesłańców uciekło. Na jednym ze statków wybuchł bunt, który stłumiono, kiedy statek płynął koło Afryki południowej. Maszt statku flagowego został złamany podczas burzy. Flota wpadła na stado wielorybów nie opodal Przylądka Dobrej Nadziei, a żegluga poprzez Ocean Indyjski była najcięższa, jak tylko sięgała pamięć ludzi morza. Wreszcie rejon samej Zatoki Botany nie mógł utrzymać przybyłych ludzi, ponieważ był niedostatek wody słodkiej.

Dzisiaj, kiedy mówiąc o hodowli australijskiej

Pierwsza strona wydawanej na początku XIX wieku w Sydney gazety...
Pierwsza strona wydawanej na początku
XIX wieku w Sydney gazety...
operuje się milionami sztuk owiec czy bydła, trzeba przypomnieć, że początki były niezwykle skromne. Statki Pierwszej Floty wiozły bowiem dwa ogiery, cztery klacze, jednego buhaja, cztery krowy i trochę drobiazgu: czterdzieści cztery owce, trzydzieści dwa wieprzki, trzy kozy, dwieście dziewięćdziesiąt jeden sztuk wszelakiego drobiu oraz jednego psa nowofunlandzkiego.

Zgodnie ze swymi tradycjami Brytyjczycy ulokowali się na wybrzeżu, ale z biegiem czasu zaczęli rozglądać się za możliwościami penetrowania lądu, którego zarysy znali od strony morza, a i to dość mgliście. Przez wiele lat nie bardzo nawet wiedziano, co się kryje za górami, kilkadziesiąt kilometrów na zachód od Sydney. Urządzano czasami wypady, które natrafiały na przeszkody nie do pokonania. Wreszcie pewien przedsiębiorczy młodzieniec wdrapał się w 1813 roku na szczyty górskie i zobaczył, co się znajduje po drugiej stronie.

Powoli badano głębię lądu australijskiego. Samolotów jeszcze wtedy nie było, żadnych pojazdów zmotoryzowanych, zwierzęta juczne nie mogły iść na pustynię, gdyż nie znano położenia źródeł wody. Byli ludzie niezwykle śmiali i przedsiębiorczy. O nich trzeba by napisać jeszcze wiele tomów. Wspomnę tu tylko, że odkrywca rzeki Darling, Charles Sturt, który był urzeczony Australią i doprowadził przez swoje odkrycia do skolonizowania ogromnych połaci tego lądu, postanowił odnaleźć jakąś tajemniczą oazę szczęścia, która w jego mniemaniu znajdowała się gdzieś w głębi lądu. Metoda, jaką się posłużył, była nie tyle naukowa, co romantyczna. Przebywając w południowej Australii zaobserwował dwa odrębne szlaki przelotu wędrownych ptaków. Wziął więc mapę Australii, czyli wielką białą plamę, i w 1844 roku zaznaczył na mapie tej punkt, gdzie, teoretycznie, te szlaki powinny się były krzyżować. Uważał, że to tam lecą ptaki, ponieważ jest obfitość wody, zieleni i pożywienia. Sam wyruszył szlakiem wędrownych ptaków. Ale czekała nań tylko pustynia, która całkowicie zrujnowała mu zdrowie. Nie dowiedział się nigdy, w jakim celu wędrują tam ptaki. I nie doczekał tego, o czym marzył: być pierwszym, którego stopa stanie pośrodku tych ogromnych obszarów.

Ze starych portretów w australijskich zbiorach patrzą na współczesnych ludzie, którzy dokonali niezwykłych odkryć. Oto Edward John Eyre, który w 1841 roku przeszedł piechotą całe południowe wybrzeże i na trasie 2400 kilometrów nie znalazł jednego nawet strumienia. Oto Edward Strzelecki, który zbadał Góry Sine, a najwyższy szczyt Australii nazwał Górą Kościuszki. Oto John McDouall Stuart, który zatknął w samym sercu Australii brytyjską flagę, aby ,,powiadomić tubylców, że świta nad nimi wolność, cywilizacja i chrześcijaństwo". Było to w roku 1860, a w rok później on i inny badacz wyruszyli na wielbłądach w pustynię i nigdy nie powrócili.

Do tych warunków pasowałoby raczej wyrażenie, iż żeglowali oni po morzu piasków, a nie podróżowali po ziemi. Nie było żadnych znaków, żadnych wskazówek, dokąd iść. Jednak już sto lat temu kontynent australijski został mniej więcej zbadany.

Zaczęła się jego eksploatacja gospodarcza. Dziejopis powiada obrazowo, że historia Australii XIX wieku utkana jest z wełny i przetykana wieloma barwami, a przede wszystkim złotem. Odkrycie złota niewątpliwie spowodowało przełom. Australia stała się nagle krajem atrakcyjnym, śpieszyli tu osadnicy z całego świata. I powoli z kolonii karnej zmieniała się Australia w kraj, gdzie ,,nie ma ani książąt, ani wieśniaków".

LUCJAN WOLANOWSKI
http://free.art.pl/wolanowski
e-mail: wolanowski@free.art.pl