Sytuacja polskiego budżetu jest zła. Jej odbiciem jest sytuacja polskich uczelni. Nie ma w budżecie pieniędzy na naukę, na kulturę, na nauczanie, na badania, na wymianę międzynarodową studentów i pracowników naukowych. Wszystkie nakłady, stypendia, diety stażowe itd. są wciąż zmniejszane, a niektóre ulegają likwidacji. Jeszcze w połowie lat dziewięćdziesiątych istniała możliwość ubiegania się o fundusze z KBN-u na konferencje międzynarodowe organizowane w kraju i na pracowniczą wymianę między uczelniami w różnych krajach. Najpierw skasowano wnioski na konferencje, potem te na wymianę. Został tylko woreczek z pieniędzmi na współpracę międzynarodową dzielony wedle centralnego klucza. Niezbyt był on pojemny, ale był. Od ponad roku i tej sakiewki nie ma. Współpraca międzynarodowa ma być finansowana z badań statutowych. Badania statutowe mają obsłużyć wszystko, a to oczywiście nie jest możliwe, tym bardziej, że niektóre jednostki takowej puli nie posiadają. Podobnie stało się z celowymi dotacjami z MENiS-u. Zniknęły w ubiegłym roku.
Dla jednostek takich, jak Szkoła Języka i
|
Kazimierz Kutz - zawsze mile widziany w Cieszynie gość - na pewno jeszcze nie raz tu wróci |
Kultury Polskiej jest to zabójstwo. Oczywiście, teoretycznie można robić kursy wyłącznie dla osób z Zachodu, które stać na samodzielne opłacenie pobytu na kursie. Można - teoretycznie - robić kursy nadzwyczaj skromnie: kartka, kreda, tablica. Ale... kto wtedy zechce uczyć się w Katowicach? Nasza oferta musi na wejściu być atrakcyjniejsza od oferty Krakowa czy Warszawy - już na papierze. Przebić tamte oferty możemy głównie ceną. Musimy być sensownie tańsi od Krakowa i Warszawy. Co z tego, że napiszemy w folderze:
jesteśmy naprawdę najlepsi! i damy serię rewelacyjnych zdjęć. Ludzie są w dużej mierze uodpornieni na reklamę papierową, bo papier wszak przyjmie wszystko. Ci, którzy do nas przyjeżdżają, często stwierdzają, że odtąd przyjeżdżać na wakacyjne kursy będą tylko do Cieszyna, bo urzeka ich przyjacielska atmosfera, fascynują młode i mądre lektorki, bardzo pociąga niezwykle bogaty program seminaryjny i program turystyczno-rekreacyjny, towarzyszący zajęciom dydaktycznym. Nie są to czcze słowa, mamy studentów, którzy przyjeżdżają po kilka razy, rekordziści nawet siedmiokrotnie. Jest to przy okazji wyzwanie dla nas, bo musimy wymyślać wciąż coś nowego - by nie znudzić się owym wiernym nam fanom. I oni często też namawiają swoich kolegów: studentów ze swoich uniwersytetów, współpracowników itd., by jadąc do Polski, wybrali właśnie naszą Szkołę. Mają do dyspozycji mnóstwo fotografii, 4-godzinną kasetę wideo (nakręcaną co roku podczas kursu i rozsyłaną studentom na zamówienie) i swoje własne przygody, wspomnienia. Ale żeby mogli mieć takie wrażenia, najpierw muszą przyjechać. Jeśli nasza cena będzie identyczna z krakowską, znakomita większość potencjalnych "kursantów", którzy zazwyczaj nigdy nie słyszeli nie tylko o Cieszynie, ale i o Katowicach, wybierze Kraków, Warszawę, ewentualnie Lublin.
Kwestia kolejna - my musimy ich o tej cenie, i w ogóle o naszym kursie, poinformować. Wydatki na reklamę: produkcję plakatów, folderów, ulotek i ich wysyłkę to kolejne pieniądze, które skądś trzeba mieć.
Poza tym wracam do sprawy poruszonej na początku:
|
Krystyna Doktorowicz i Marcin Wrona |
można by przyjmować tylko tych bogatych z Zachodu. Ale chyba nie w tym rzecz. Po pierwsze wszyscy czujemy jakieś specjalne zobowiązania wobec Polaków i Polonii zagranicą, a szczególnie wobec tej ze Wschodu, która o odwiedzeniu kraju przodków może tylko marzyć. Pobyt na kursie jest często pierwszą w życiu, a na długie lata czasami ostatnią wizytą w Polsce. Mieliśmy takie osoby z Kazachstanu, Turkmenistanu, Tatarstanu, Gruzji, z Syberii, z wiosek zauralskich. Dziewczyna z Tatarstanu jechała ze swoim bratem do nas 5 dni i nocy. Chłopak z Ukrainy podróżował 3 doby, bo mógł wykorzystywać tylko najtańsze środki lokomocji, nocował więc po drodze na dworcach, przystankach itd. - dziś jest jednym z cenionych tłumaczy na Ukrainie, pierwsze profesjonalne tłumaczenie to była jedna z powieści Lema, którego poznał osobiście właśnie na naszej letniej szkole. Ale nie tylko polskie pochodzenie zwraca naszą uwagę. Są studenci zagranicznych polonistyk, dla których choćby miesięczny pobyt w Polsce jest ogromnie ważny - a ci, którzy z własnej woli wybrali studiowanie polonistyki jako atrakcyjnego dla siebie kierunku, są najczęściej prawdziwymi ambasadorami polskości i miejsc, które w Polsce widzieli. Na uniwersytecie w Tbilisi, na polskiej specjalizacji od tego roku studenci wiedzą na pewno więcej o Katowicach, Cieszynie i Uniwersytecie Śląskim niż o krakowskiej uczelni, której łatwiej, bo występuje nawet jako bohater czytanek w podręcznikach do języka polskiego jako obcego.
Kolejnymi "klientami" szkoły są studenci z uczelni, z którymi UŚ podpisał umowy o współpracy dwustronnej. Za granicą są przyjmowani studenci i pracownicy różnych instytutów, w zamian partnerzy zagraniczni często oczekują przyjęcia swoich studentów na letniej szkole Uniwersytetu Śląskiego. W zasadzie co roku gościmy studentów z Trewiru, z Erfurtu, Ostrawy, Ołomuńca, Halle, Neapolu, Roubeaix, Edmonton.
Na to wszystko trzeba pieniędzy. Niestety od lat panuje zasada, że trzeba samemu w dużej mierze tych pieniedzy szukać. Niestety, bo są ciekawsze zajęcia: układanie programu, organizacja imprez, przygotowywanie wykładów, pisanie swojego własnego doktoratu czy habilitacji. Szukanie pieniędzy zabiera ogromnie wiele czasu i energii, tym więcej, im szybciej wysychają kolejne finansowe strumyczki.
Na początku działania Szkoły co roku udawało nam się trochę pieniędzy wydobyć z Fundacji Stefana Batorego - Fundacja przestała finansować jakiekolwiek kursy językowe. Przez kilka lat za kursy nauczycieli niemieckich płaciła Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej - od 2000 roku Fundacja przestała istnieć. Na umowy bilateralne był wspólny wór, teraz Instytuty muszą wykładać własne fundusze, więc zazwyczaj boją się, że braknie na co innego i ta pula też się bardzo kurczy. Przez 10 lat dostawaliśmy celową dotację z MEN-u, w tym roku po raz pierwszy nie. Odmówiła trzeci rok z rzędu Wspólnota Polska i właściwie ręce nam opadły. A nie ulegało wątpliwości, że pieniądze musimy zdobyć, bo poddanie się byłoby początkiem końca.
I wtedy pomyśleliśmy, że spróbujemy ostatniej
|
Genowefa Grabowska w towarzystwie Jolanty Tambor i Agnieszki Szol Foto: Archiwum SJiKP |
deski ratunku. Przecież w Senacie Rzeczpospolitej Polskiej mamy "swoich ludzi". Wicemarszałkiem jest Kazimierz Kutz, który ze Szkołą związany jest od początków jej istnienia: co roku był gościem naszych zagranicznych studentów, najpierw jako reżyser ze Śląska, który wyprowadza region w świat, potem jako reżyser i polityk. Kutz zawsze chwalił to, co robimy i jak robimy, to, że pokazując Polskę i kulturę polską zawsze w centrum lub w tle mamy Śląsk. Dlatego też np. na spotkania z naszymi studentami przywoził swoje dzieci i ich czarnoskórą przyjaciółkę, by razem z naszymi cudzoziemcami choć przez chwilę oddychali tą atmosferą. Poza tym w Senacie zasiadły ponad rok temu dwie panie profesor z naszego Uniwersytetu: pani prof. dr hab. Genowefa Grabowska i pani dr Krystyna Doktorowicz. Pomyśleliśmy, że dobro Uniwersytetu Śląskiego i możliwość jego istnienia w świecie obu paniom leży na sercu tak samo, jak nam, a zapewne nawet o wiele bardziej. Pomyśleliśmy także, że obie panie senatorki wiedzą choćby mniej więcej na czym polega działalność Szkoły i że jest to działalność bardzo istotna dla promocji uczelni, szczególnie dziś, gdy wszystko się "umiędzynaradawia", gdy wszystko zaczyna mieć wymiar co najmniej europejski. Napisaliśmy listy do trzech wymienionych osób, oczywiście, nawzajem je informując o równoczesnej korespondencji z pozostałymi. I okazało się, że "ostatnia deska ratunku" stała się "strzałem w dziesiątkę". Reakcja była szybka i dająca nadzieję. Obie panie senatorki podjęły natychmiastowe działania, wysyłając jednocześnie pisma do dyrektora Szkoły na temat podjętych czynności. Te listy były naprawdę krzepiące i podnoszące na duchu. Zaczęliśmy mieć nadzieję, że Szkoła przetrwa ten straszny rok, kiedy zakręcono wszystkie możliwe kurki. W tym samym czasie zadzwoniła do nas pani Krystyna Kleczkowska, od lat prowadząca sekretariat i biuro senatorskie, a obecnie kancelarię Kazimierza Kutza. W rozmowie poinformowała nas o usilnych zabiegach i staraniach zarówno marszałka, jak i obu pań senator. Więc nadzieja powoli przeradzała się w wiarę w przetrwanie. I w końcu nadeszły konkrety. Dzięki wspólnemu działaniu pani senator Krystyny Doktorowicz i marszałka Kazimierza Kutza ugięła się Wspólnota Polska, do której sami wysyłaliśmy błagalne pisma, jeździliśmy, by osobiście tłumaczyć wagę problemu, ale cóż: wysłuchiwano nas, kiwano głowami, ba! nawet obiecywano "choć kwotę na warsztaty polonistyczne" (to warsztaty dla nauczycieli ze szkół polskich na Zaolziu, które bez zewnętrznej pomocy finansowej nie mogą istnieć) i na tym się kończyło. Dzwoniliśmy w umówionym terminie, ale albo to było za wcześnie, albo za późno, albo odpowiedni pan wyszedł, albo ma naradę, albo komisji jeszcze nie było, albo była, ale sprawa nie stanęła na komisji itd., itd. aż do sierpnia. I nic. Interwencja K. Kutza i K. Doktorowicz spowodowała drgnienie. Wspólnota nie zarzuciła nas oszałamiającą ilością pieniędzy, ale dała tyle, że można było grupie Polaków z pochodzenia zapłacić koszty zajęć dydaktycznych (8 godzin dziennie) i częściowo program kulturalny i wycieczki. Ulga to była ogromna, ale za co ci ludzie mają jeść i spać? I co z warsztatami polonistycznymi? I tu po kilku dniach trochę stresującej radości otrzymaliśmy kojący telefon z Kancelarii Senatu od pani Ewy Czerniawskiej, że są pieniądze z Senatu. Profesor Genowefa Grabowska zadziałała rewelacyjnie - uratowała nasze warsztaty i dała możliwość pobytu dla całej grupy Polaków ze Wschodu.
Wszystkich naszych dobroczyńców chcieliśmy zgromadzić w jednym miejscu i o jednym czasie, by im dziękować i głosić ich chwałę. Ale, jak to z ludźmi czynu bywa, okazało się to niemożliwe. Panią senator Krystynę Doktorowicz mieliśmy przyjemność gościć w Cieszynie podczas letniej szkoły języka, literatury i kultury polskiej - była na inauguracji, a później wraz ze studentem naszego Wydziału Radia i Telewizji, Marcinem Wroną, zdobywcą prestiżowej amerykańskiej nagrody dla młodych twórców filmowych na spotkaniu, które było prezentacją nagrodzonego filmu Marcina Człowiek-magnes, a także prezentacją Wydziału, Uniwersytetu i ludzi go tworzących. Pani senator odpowiedziała na mnóstwo pytań, a Marcin po spotkaniu został porwany przez studentki na dyskotekę. Pani senator Genowefa Grabowska, niestety, nie mogła zaszczycić obecnością studentów letniej szkoly. Podczas naszej inauguracji jako członek Komisji Spraw Zagranicznych Senatu była w Brukseli, potem zatrzymało ją posiedzenie Senatu. Udało jej się natomiast odwiedzić naszych kolejnych studentów - uczestników programu Socrates/Erasmus, uczących się języka polskiego we wrześniu w Katowicach. To studenci niesłychanie zainteresowani problematyką Unii Europejskiej, polską drogą do Unii, polskimi za i przeciw. Prof. G. Grabowska na spotkanie przeznaczyła 1,5 godz. okazało się to za mało. Studenci nie chcieli pani senator wypuścić, a kiedy okazało się, że naprawdę wyjść musi, towarzyszyli jej do windy, wciąż pytając i dyskutując.
Czy mamy życzyć wszystkim uczelniom takich senatorów? No cóż, to zależy od pojemności kasy Senatu. Ale na pewno my możemy sobie naszych senatorek pogratulować. Okazały się bowiem i finasową szansą na przetrwanie, i atrakcyjnym punktem w programie Szkoły.