Kilka lat temu, przeglądając w "Tygodniku Powszechnym" artykuł prof. Barbary Skargi, pełen - przeważnie zresztą słusznych - utyskiwań na ówczesny stan naszych szkół wyższych, zauważyłem rzucone mimochodem zdanie o "dwu uniwersytetach w Polsce, które nie powinny były powstać".
Odliczyłem uniwersytety istniejące "od zawsze". Zostały trzy, ale odliczyłem zaraz Uniwersytet Gdański, z którego wywodziła się wybrana wtedy niedawno "Miss Polonią", więc w pechowej parze znalazł się nasz US. Napisałem do "TP" zarzucając Pani Profesor, że skoro już napisała, że Uniwersytet Śląski nie powinien był powstać, to powinna była napisać to wprost - a nie mimochodem - i uzasadnić. Zauważyłem poza tym, że chociaż styl pisania, że "ktoś coś o kimś", nie pisząc "kto o kim", jest w Polsce rozpowszechniony, jest jednak "niepiękny", w czym powołałem się na Pana Podbipiętę. Odpowiedziano mi, że z treści artykułu wcale nie wynika, by Pani Profesor miała na myśli UŚ. Tak zakończyła się ta rozmowa głuchych. Nieco później "Mr Ogóreck" z "Gazety Wyborczej" napisał w swoim reportażu z Katowic, że jest tam uniwersytet, na którym na razie nie uczą studentów, bo "uczą się profesorowie". Napisałem do "GW" o swoim poglądzie na wolność słowa. Słowo, które "wyfrunęło wróblem" spod pióra "Mr 0-a", pada kamieniem na studentów z i tak nieatrakcyjnych Katowic, sącząc w nich zwątpienie w sens tego co robią. Aby usunąć skutki tej destrukcji i spełnić warunki dla wolności słowa, należałoby - mając na to miliardy - założyć gazetę, a potem w tej gazecie napisać, że "Mr 0." jest głupcem. Zadanie niewykonalne dla biednego korespondenta - petenta potężnej "GW".
Te dwa przykłady niech posłużą dla stwierdzenia, że niżej podpisanemu Uniwersytet Śląski nie jest obojętny. Prawdą jest jednak i to, że jeśliby mogła się odbyć rozmowa na poruszony tu temat, a wypowiadane sądy spełniałyby pewne konieczne wymagania co do logiki i formy, to niekoniecznie musiałyby być przez tegoż niżej podpisanego kontrowane a priori.
Przyjmijmy jednak bez zbędnej dyskusji, że uniwersytet na Śląsku był potrzebny. Mógł powstać inaczej; nie rozwinął się szczęśliwie. Ale początki nie zapowiadały złego.
Tak się złożyło, że pokój na Bankowej 12, który mi przydzielono, sąsiadował z gabinetem prorektora UJ - wkrótce rektora US - prof. Kazimierza Popiołka. Rektor lubił rozmowy na korytarzu. Najczęstszym tematem była przyszłość Uniwersytetu, a tłem do rozmów była makieta przyszłych budynków US w tym przyszłego gmachu biblioteki uniwersyteckiej, która miała stanąć tam, gdzie teraz warsztaty Instytutu Fizyki, nad Rawą. W czasie jednego z przypadkowych spotkań, Rektor w pewnej chwili przypomniał sobie, że są akurat pieniądze na prenumeratę czasopism, ale trzeba by mieć tytuły zaraz. Wypisałem w ciągu godziny 20 tytułów pierwszorzędnych czasopism matematycznych. Do dzisiaj nam służą. Czułem się jednak nieswojo, bo gdyby tym korytarzem przechodził np. filolog, to byłoby to 20 czasopism filologicznych. Wyrzut sumienia łagodniał z biegiem lat, bo było to w moim życiu uniwersyteckim raczej nietypowe zdarzenie.
Rektor Popiołek był z natury entuzjastą, ale nie uważaliśmy tego entuzjazmu za nieuzasadniony. W UŚ wierzył także zawsze uśmiechnięty magister Aleksander Sliżyński - fizyk, wtedy I sekretarz na Wydziale, ale jakże wspaniały człowiek. To "ale" należało do ówczesnego folkloru językowego; jest na indeksie obecnej neo-nowomowy. Byłem świadkiem jak magister Alekander Śliżyński przeciwstawił się swojej wyższej władzy żądającej od niego, by pewną sprawę załatwić "nieformalnie", przez co ta władza musiała poddać się w załatwieniu sprawy w upokarzającej dla niej procedurze. Oczywiście, rezultat był taki jaki miał być. Ale tylko tyle można było wtedy zrobić. Było to w "marcu" 68, który w Katowicach poza tym przebiegał raczej łagodnie. Student wrzucony do Rawy podniósł się, otrząsnął z wody i mówiono, że było mu zimno. Wyobraźmy sobie to dzisiaj.
Entuzjastą swojego uniwersytetu był ówczesny doktor - późniejszy profesor - Andrzej Pawlikowski, któremu fizycy zawdzięczają swoją Bibliotekę. Przyjechał tu z Wrocławia. Podobnie jak doktor Michał Staszków - prawnik, późniejszy profesor. Wszyscy wspomniani już nie żyją.
Inny styl pracy panował na katowickiej WSP. W systematycznie gromadzonym księgozbiorze Biblioteki Głównej, w jego części znanej jako "Zbiory Matematyczne" - nie brak żadnej ważnej książki matematycznej z lat 50-tych i 60-tych. Zadbali o to profesor Antoni Wakulicz, który kierował matematyką na katowickiej WSP, oraz wielcy miłośnicy matematyki magister Alfred Frylik i magister Stefan Sedlak. Też już nie żyją.
Krótko trwały "złote lata" UŚ. Niektórzy mówią, że skończyły się zanim się zaczęły, ale bliższym prawdy jest, że było tych lat dwa, może trzy. Piszący te słowa nie zna przyczyn tego. Z "korytarzy władzy" wyniósł się jeszcze w 68-ym; nie w związku z "marcem" a zwyczajnie dlatego, że matematykę przeniesiono gdzie indziej. Dlatego, gotów jest upatrywać przyczyny szybkiego zmierzchu "lat złotych" w złamanej na nartach nodze rektora Popiołka. Nie przyszedł już po tym do zdrowia. A może nie było jednej przyczyny - więc nie dociekajmy. Oszczędźmy sobie również zbyt szczegółowych opisów, streszczając je do tego, że przez długie lata, zanim przyszła do nas obecna niszcząca władza pieniądza, byliśmy przygotowani na poddanie się jej, kształtowani przez inną władzę, która skutecznie niszczyła wszelkie struktury poziome. Dlatego może ze zdumieniem ktoś pyta: dlaczego jest nadal tak samo, skoro na mocy definicji wszystko powinno być inaczej?
Może on zadać pytanie, jakie zadawał sobie Pan Babinicz na postoju w Kruszynie: czy jest na US coś dobrego? Odpowiadamy: tak, nawet dużo! Ale słowa, w których chce się wyrazić pozytywy, są przeważnie banalne. Bo czy warto pisać, że pod powierzchnią życia oficjalnego rozwijała się na UŚ w najzwyklejszy sposób nauka? Że czasem coś się nam udawało? Cieszymy się jednak, jeśli usłyszymy coś takiego od kogoś. Oczywiście, można sprowokować komplement, i nie o to chodzi. Dlatego może tak pamiętam rozmowę z profesorem Janem Mikusińskim, który był umiarkowanym entuzjastą naszego Uniwersytetu. Wykształciliśmy mu na matematyce synów. Rozmowa była na jakiś inny temat; kiedy Profesor powiedział, w zasadzie do siebie: "Ta matematyka na UŚ wcale dobrze kształci studentów". Nazwisko profesora Mikusińskiego wchodzi do nazw teorii matematycznych. Pracował dwie ulice od nas. Też już nie żyje.
Po 25 latach trudnych, po uderzeniach jakich nie szczędziły nam lata 70-te i stan wojenny, chciałoby się mieć poczucie wpływania do spokojnego portu. Nic takiego jednak się nie dzieje. Przeciwności na jakie napotykamy teraz nie mają tej ostrości co dawne, ale groźna jest ich destrukcyjna nieokreśloność. W tamtych latach, mimo niszczących działań doraźnych, świadomość, czym ma być uniwersytet, została nietknięta. Dziś destrukcja dotyczy nie substancji, lecz świadomości. Dlatego tak trudno nam powiedzieć, co będzie z nami w latach następujących po tych dwudziestu pięciu. Nie możemy odpowiedzieć jakie one będą, bo po prostu nie wiemy, jakie chcielibyśmy żeby były.