Muszę się państwu do czegoś przyznać. Otóż dorabiam sobie trochę na boku - oczywiście za wiedzą Urzędu podatkowego i żony - co w zasadzie wychodzi na jedno. Z góry zaznaczam, że nie jest to żadna lukratywna synekura w rodzaju kopania rowów melioracyjnych czy rozładowywaniu wagonów. Ot, pisuję od paru lat (jakby to powiedział Wiech: różne "godne kawałki") dla Radia Rezonans w Sosnowcu. Jak wynika z moich mozolnych obliczeń - a wzniosłem się tu na szczyty swoich matematycznych umiejętności - napisałam tego prawie setkę. I ten właśnie 100 (słownie: setny) felieton chciałbym korzystając z łaskawości redakcji państwu zaprezentować w myśl łacińskiej maksymy: verba volant, scripta manet.
Był swego czasu pewien generał, cieszący się w swoim narodzie wielką estymą w dowód czego wybrano go nawet na prezydenta... Państwo oczywiście domyślają się, że chodzi o generała Charlesa de Gaulle`a. Onże właśnie powiedział, że strasznie ciężko jest rządzić krajem, który ma blisko 300 gatunków sera. Na Polakach ta błyskotliwa sentencja nie zrobiła specjalnego wrażenia, jako że z serów mieliśmy jedynie tylżycki i ementaler, zaś co do rządzenia, to towarzysze z KC zdjęli z naszych barków ów kłopotliwy ciężar. Obecnie jednak rządzący mogą - przypominając sobie powiedzenie de Gaulle`a - westchnąć z zazdrością i szepnąć: "A jak tu rządzić krajem, który ma blisko 300 partii, stowarzyszeń, związków czy innych ugrupowań politycznych". To, że jest tych partii takie zatrzęsienie to jeszcze nie jest główny problem. Gorsze znacznie jest to, że wszyscy oni na okrągło gadają to z ledwie skrywaną przyjemnością.
Oczywiście nie mam zamiaru użalać się nad Kwaśniewskim. Ostatecznie sam sobie jest winien. Po wygranych wyborach opozycja przedstawiła wobec niego dwa koronne zarzuty. Pierwszy to oczywiście brak dyplomu. Drugi zaś to umiejętność przemawiania poprawną polszczyzną, na dodatek barwnie i kwieciście. Dla politycznych przeciwników Kwaśniewskiego byłoby lepiej gdyby mówił nieskładnie i z wysiłkiem a najlepiej gdyby w ogóle głupio milczał. Z przegranej wyciągnięto jednak wnioski i stąd też każda niemal partia ma swojego etatowego erudytę, który prawie nie opuszcza budynku na Woronicza. A jeżeli już wychodzi, to tylko dlatego, że jest wleczony na kablu mikrofonowym przez Monikę Olejnik do radia.
Partie niewielkie mają z reguły po jednym zawodowym pyskaczu. Za to partie zasobniejsze mają kilku oratorów co pozwala im działać symultaniczne czyli zaakcentować swoją obecność na wiecu w Siemiatyczach, odsłaniać pamiątkową tablicę w Mońkach a jednocześnie trzymać się kurczowo sejmowej trybuny. Czuję nawet dla nich pewien podziw, bo z równą swadą perorują o rozkładzie sił politycznych w Gwatemali w 1962 roku, o pasożytach układu pokarmowego dromaderów, czy o rekultywacji terenów pokopalnych. Nie jest to jednak zasługa ich ogromnej wiedzy a raczej taktyki, gdyż obojętnie jaki będzie temat dyskusji to konkluzja jest zawsze taka sama: "Gdybyśmy to my mieli władzę, to Gwademala od dawna należałaby do przodujących demokracji Ameryki Środkowej. Wielbłądy wyglądałyby jak z reklamy Cameli, a górnicy nie musieliby nic robić tylko paradować w pióropuszach za swoimi orkiestrami". Nie mam zresztą o to do nich specjalnych pretensji. Ostatecznie to ich zawód.
Poza tym, kto by tam brał na poważnie oświadczenia polityków. Niebezpieczne jednak staje się wygłaszanie deklaracji przez inne nacje. A tym bardziej reakcja tzw. opinii publicznej, która te ustne elukubracje traktuje z powagą, niczym przemówienie Chruszczowa w ONZ-cie czy aktorki Szczepkowskiej przed kamerami TV w 89 roku.
Są tacy zdolni ludzie, którzy jednym słowem potrafią oddać całą złożoną problematykę polityczno-społeczną a także samą istotę narodowych przywar i skłonności. Heinrich Böll zapytany o najniebezpieczniejszą cechę narodu niemieckiego odparł: "Posłuszeństwo". Opinia rosyjskiego historyka Nikołaja Karamzina o własnej ojczyźnie była równie lakoniczna: "Kradną". Zachowując pewną analogię możemy o Polakach powiedzieć także zwięźle: "Gadają".
Dwa pierwsze z brzegu przykłady. Agnieszka Chylińska wokalistka grupy O. N. A. odbierając nagrodę "Fryderyka" zawołała: "Nauczyciele fuck off! Nienawidzę was!" Oświadczenie to wywołało zrozumiałe poruszenie w środowisku nauczycielskim. "Fuckowani" pedagodzy już szykowali się do strajku generalnego, gdy w pewnym wywiadzie Chylińska mówiąc z pogardą o szkolnych lekturach konkretnie zaś o "Chłopach", pomyliła Jagnę z Maryną. Nauczyciele odetchnęli z ulgą. A więc nie mamy do czynienia z zarzewiem młodzieńczego buntu a jedynie ze zwykłym nieuctwem. Nie mniej oświadczenie wokalistki było komentowane przez dłuższy czas z wyraźnym niesmakiem - oczywiście nie przez anglistów, którzy pokraśnieli z dumy.
Przykład drugi. Kompozytor Preisner powiedział prasie, że nie chce żyć dłużej w takim głupim kraju i przenosi się do Szwajcarii. Gdyby amerykański kompozytor filmowy John Williams powiedział, że ma dosyć Stanów i wyjeżdża do Meksyku, to wątpię czy pani Madeleine Albright przerwałaby z tego powodu rozmowy z Primakowem. A u nas proszę... W sprawie Presinera sam Cimoszewicz musiał wygłosić exposé.
Na tle ogólnego chlapania na lewo i prawo tego co ślina na język (nie giętki) przyniesie, korzystanie wypadają ostatnio komunikaty Episkopatu i przedreferendalne oświadczenia wyższych rangą dostojników Kościoła. Ponieważ dość liczne grono cmokierów rozpływa się nad bezstronnością, obiektywizmem i polityczną dojrzałością tych wypowiedzi, istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że jesteśmy świadkami narodzin nowego trendu w zaangażowanej publicystyce. Jeśli znajdzie on naśladowców - co bardzo prawdopodobne - to już niedługo przeczytacie państwo taką mniej więcej informację. (Przepraszam, że jako przykładu używam nieskromnie własnej osoby, ale czynię to powodowany jedynie próżnością. ) A oto i ów tekst:
"Dochodzą do nas wiadomości, iż w jednej z lokalnych rozgłosni radiowych, pewien sepleniący arogant, zionąc nienawiścią do wszystkiego co drogie prawdziwemu Polakowi, uzurpuje sobie prawo do publicznej wypowiedzi. Jest sprawą waszego sumienia i waszej mądrości, w którą niezłomnie wierzymy, czy chcecie słuchać tych unurzonych w bagnie nienawiści plugastw nieudacznego kurdupla, czy też poświęcić swój cenny czas na kształtowanie cennych wartości duchowych. Nie jest naszą intencją zakazywanie czegokolwiek. Każdy jednak powinien mieć świadomość, że podejmuje moralną decyzję kiedy włącza radio z tym pseudointeligenckim bełkotem notorycznego matołka. Z wolności, a zwłaszcza z wolności słowa, trzeba umieć korzystać. Jeśli więc bliskie wam są nihilistyczno - libertyńskie ideały moralnej zgnilizny prezentowane w tym pożal się Boże radiu, to napawajcie się płynącym z głośnika jadem. Wybór należy do was".