Nieautoryzowany monolog Renaty Przemyk
Renata Przemyk, cała w czerni ("czerń jest najgłębszym i najbardziej eleganckim kolorem"), w kurtce ze skóry i martensach ("nie znoszę obcasów, buty muszą być stabilne") siedzi na schodach w małym korytarzyku za sceną Spodka. Właśnie skończyła swój występ w ramach wielkiego koncertu tegorocznych juwenaliów. Jest zmęczona, ale mimo to uśmiecha się i chętnie odpowiada na wszystkie pytania na tej zaimprowizowanej dla kilkoro dziennikarzy konferencji prasowej.
" Czuję się artystką
a nie undergroundową - i to jest różnica. Bardzo mi się podoba to określenie, jest głębokie, bo łączy wiele skrajności. Wszystko, co do tej pory zrobiłam w muzyce znajduje się na granicy poezji śpiewanej, piosenki aktorskiej i rocka - nie można tego jednoznacznie zaklasyfikować. I dlatego nazwałam to andergrantem.
Z moimi
identyfikuję się w wielkim stopniu, tak wielkim, jak tylko można - nie będąc ani autorem tekstów ani muzyki. Moje tworzenie polega przede wszystkim na dobieraniu elementów układanki. Z wielu propozycji w jakiś sposób zasugerowanych kompozytorom wybieram te, które najbardziej mi odpowiadają, robią na mnie największe wrażenie. Następnie aranżuję je, dobieram instrumentarium, zdarza mi się układać solówki czy linie melodyczne. Nadaję muzyce klimat i sugeruję nastrój Ance Saranieckiej, która potem pisze teksty. Później dodaję już tylko moje wokalne wygłupy i popisy... i jest piosenka.
Pod koniec studiów przyszło mi do głowy, żeby trochę podszkolić
Zawsze chciałam iść do szkoły muzycznej, ale brakowało mi wiary w siebie i czasu, bo robiłam mnóstwo rzeczy na raz. Szukałam różnych prywatnych nauczycieli, ale trudno mi było znaleźć z kimś kontakt. Zależało mi na tym, żeby nikt nie wywierał na mnie wpływu, nie starał się zmieniać mi osobowości, a jedynie nauczył techniki śpiewu. Dopiero półtora roku temu znalazłam w Krakowie odpowiedniego człowieka - jest to kierownik muzyczny Teatru Słowackiego. Od tego czasu intensywnie się uczę i widzę już duże postępy. Chcę bardzo dobrze opanować technikę, żeby móc śpiewać jak najlepiej i jak najdłużej.
Myślę, że jestem
Starałam się zawsze być samodzielna i doceniałam wszystkie zalety z tego płynące. Zastanawiam się, czy mogę nazwać się wolną... Ale niezależną i samodzielną - tak.
Niedawno kupiłam sobie kawałek ziemi pod Krakowem i tam chcę stworzyć swój azyl.
o cichym i spokojnym domku w lesie, gdzie będzie królowała prostota i funkcjonalność. W domu będzie wygłuszona ćwiczeniówka, bo głos zamierzam kształcić jeszcze długo, a nie chcę zatruwać życia domownikom. Stamtąd będę wyskakiwała na koncerty, spotkania z ludźmi... Tak mniej więcej wyobrażam sobie swoje życie, a ponieważ jestem osobą, która realizuje swoje marzenia, więc myślę, że mi się uda.
Bardzo miło i sympatycznie wspominam
na Uniwersytecie Śląskim. Rozpoczynając naukę liczyłam na to, że nastąpi jakiś szalony mój rozwój, poszerzę horyzonty, przeczytam wszystko co należy przeczytać, będę słuchała najróżnorodniejszej muzyki, otrę się o to wszystko, co jest poza ogólnym obiegiem, co w czasie gdy ja studiowałam - w drugiej połowie lat osiemdziesiątych - było zakazane. I tak też się stało. Poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi, oglądałam interesujące sztuki ściągane do klubu Remedium, jeździłam na festiwale do Gliwic, słuchałam niesamowitej muzyki. To był wspaniały i burzliwy okres w moim życiu, nawet przedłużyłam sobie studia o 2 lata, żeby się dłużej nim cieszyć. Na V roku mieszkałam w akademiku nr 1 w Katowicach - Ligocie. Byłam już osobą w jakimś stopniu ukształtowaną i z innymi, równie dojrzałymi ludźmi, spotykaliśmy się często w którymś pokoju, uzmysławialiśmy sobie własną
i korzystaliśmy z niej na wszelkie możliwe sposoby. Wiadomo, że było i wino, i piwko, i rozmowy po nocach, burzliwe dyskusje o literaturze czy o tym, co się dzieje w kraju. Zdarzało się, że po takiej dyskusji, trochę nieprzytomni, jechaliśmy prosto na wykłady... Teraz już chyba nie miałabym na to siły i przede wszystkim zdrowia.
Okres moich studiów to były
Kusiły nas wtedy te rzeczy, które były zakazane. To było łatwiejsze, bo wiadomo było czego szukać. Był sygnał: jeżeli coś jest zakazane to trzeba natychmiast dowiedzieć się co to jest, opanować to, przeczytać, obejrzeć. To nas wzbogaci i będziemy na czasie. Teraz jest tak duży wybór, że młodzi ludzie chyba trochę się w tym wszystkim gubią. Ale myślę, że takie szukanie na własną rękę, na chybił trafił też ma swoje plusy - przeżycia są bardziej spontaniczne, a przez to intensywniejsze. Z żalem spotykam się z tym, że kluby studenckie zamieniają się w dyskoteki, że DKF-y nie działają już tak prężnie... Tego mi żal, ale mam nadzieję, że w jakiś inny sposób jest to rekompensowane.
Za moich czasów mało było studentów dobrze ubranych, z samochodem czy forsą. Teraz spotykam studentów z telefonami komórkowymi, wydaje się, że wszystko układa się im jak po maśle. Są przedsiębiorczy, zaradni, śmiało podchodzą do życia. My byliśmy bardziej szaleni, a przy tym bardziej nieśmiali w stosunku do całego świata. Mieliśmy mniej pewności siebie, ale za to - chyba - więcej wrażliwości. Stąd brały się te wszystkie artystyczne ciągoty, wszyscy wrzeli tego rodzaju pomysłami. Ciekawe jak to jest teraz... ?
Wysłuchała i spisała: Magdalena Labe