PÓŁWIECZE POD PALMĄ

Festiwal filmów w Cannes nigdy nie ukrywał swego wieku, toteż jego pięćdziesiąte urodziny obchodzono z należną mu pompą, honorami, splendorem. Najsłynniejsi tego świata uświetnili przyjęcie urodzinowe. Nie zabrakło drobnych afer i wielkich skandali, tłumów fotoreporterów, filmów, a także innych atrakcji: koncertów, fajerwerków, happeningów. Przez jedenaście dni, sześćdziesięciotysięczne Cannes ani razu nie usnęło, pogrążone wiecznie w gwarze, muzyce oraz w świetle reflektorów. Podczas festiwalu odwiedziło je kilkaset tysięcy ludzi z całego świata. Któż bowiem nie chciałby uczestniczyć w urodzinach tak znamienitego solenizanta?

Wydano ponad 10 tysięcy akredytacji, z czego połowę stanowiły karty dziennikarskie, uprawniające do wolnego wstępu na wszystkie pokazy filmowe. Na marginesie dodam, że w sali Grand Theatre Lumiere są tylko 2400 miejsca. Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że do końca pewne swego udziału w danym seansie mogło być jedynie szanowne jury, z królującą mu Isabelle Adjani.

Miałam wielkie szczęście, a zarazem nieszczęście, otrzymać zaproszenie do Cannes na festiwal. Pojechałam tam jako laureatka konkursu na temat znajomości kina francuskiego zorganizowanego przez katowicki Ośrodek Alliance Francaise. Uśmiech losu sprawił, że przy niewielkim wysiłku finansowym z mojej strony, wspomagana przez francuskie Ministerstwo do Spraw Zagranicznych, Uniwersytet Śląski, a także Zrzeszenie Studentów Polskich w Katowicach, uczestniczyłam w festiwalu, o którym marzy każdy amator kina. Pech chciał, że akurat w tym roku festiwal świętował swe okrągłą rocznicę powstania, co niesamowicie utrudniało czynny udział w projekcjach filmowych, nie mówiąc już o sprawnym przemieszczaniu się ulicami Cannes. Można wiele napisać słów krytyki pod adresem festiwalowych uniedogodnień, ale by móc to zrobić, trzeba najpierw odczuć je na własnej skórze. Przekonać się, co jest prawdą, a co mitem o Cannes.

W jednym z tygodników francuskich wyczytałam takie oto zdanie : "W Cannes można oglądać filmy. Można także robić inne rzeczy. Na przykład: oglądać filmy. " Takie właśnie jest Cannes. Filmowe. Witryny sklepów toną w kilometrach taśmy filmowej, a bawełniane koszulki z festiwalowym logo sprzedaje się w pudełkach po niej. Poza tym miasto podczas festiwalu staje się najbrudniejszym kurortem Riwiery Francuskiej. Sterty śmieci, zadeptane trawniki i klomby, połamane liście palm nie zniechęcają turystów. Cannes bowiem to swego rodzaju Neapol, w którym filmy spełniają funkcję architektonicznych dzieł sztuki. W tym roku wyświetlono ich dokładnie 92, nie licząc jednak seansów w komercyjnych salach i nadmorskich minikinach, gdzie można było delektować się feeriami Georgesa Meliesa czy wkroczyć w świat trójwymiarowej iluzji Phillipe'a Morrisa.

Trudno mi ocenić, na ile jubileusz zmienił oblicze festiwalu. Czy świętowano huczniej, barwniej, efektowniej? Wiele elementów festiwalu nie uległo zmianie, ale sam fakt uroczystego otwarcia go przez prezydenta Francji Jacquesa Chiraca podkreśla jego odmienny charakter. W tym roku Cannes odwiedziło najwięcej gwiazd kina światowego. Trudno uwierzyć, jak w tak małym mieście, jakim jest Cannes, pomieściło się tak wielu najwspanialszych tego świata. Oczywiście jakikolwiek kontakt choćby z jednym z nich praktycznie okazał się niemożliwy. Najwytrwalsi mogli dotknąć auta, którym pod pałac festiwalowy zajechała Claudia Schiffer. Bardziej łaskawi dla publiczności byli aktorzy i reżyserzy debiutanci, dla których festiwal to świetna okazja do promocji własnego talentu. Na takie spotkanie mogli prawie zawsze liczyć widzowie, uczestniczący w pokazach z serii Un Certain Regard.

Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że festiwal canneński tworzą nie tylko filmy startujące w głównym konkursie, ale istnieje także kilka innych sekcji, w obrębie których przyznawane są niezależne nagrody. I tak mamy wspomniany już wyżej Un Certain Regard, w którym wyświetlane są zawsze filmy o specyficznej, a zarazem niesłychanie zróżnicowanej tematyce. W tej sekcji można obejrzeć filmy z każdego zakątka świata, obrazy egzotyczne, oryginalne, odkrywcze, można nawet rzec - filmy ambitniejsze niż te prezentowane w zawodach oficjalnych.

W tegorocznej edycji Un Certain Regard pokazano 24 filmy, z których tylko połowę udało mi się zobaczyć. Mam nadzieję, że chociaż kilka z nich zostanie zakupionych i udostępnionych polskiej publiczności. Nie przypuszczam, aby dane mi było powtórnie obejrzeć indyjski film zatytułowany "Lalka" ("Gudia") wyreżyserowany przez Goutama Ghose. Jest to historia wiecznie młodej i pięknej kobiety Urshavi, mądrej, inteligentnej, prawdomównej, dowcipnej. Urshavi nie jest jednak człowiekiem. Jest lalką, która ożywa w obecności mistrza brzuchomówstwa Hameeda. Tylko w jego obecności śpiewa, mówi, tańczy. Gdy Mistrz traci dar samodosiebiemówienia, pokonany przez raka krtani, przekazuje swą podopieczną muzykowi akompaniującemu w jego występach - Johnny'emu. Urshavi zasadniczo zmienia życie Johnny'ego, ponieważ lalka, która ani się nie starzeje, ani nie brzydnie, jest przyczyną zazdrości narzeczonej Johnny'ego Rosemary. Poza tym prawdomówność Urshavi w sprawach społeczno-politycznych wywołuje falę protestów ze strony władz miasta. Sztuka, którą dotąd oklaskiwano i podziwiano, staje się niewygodna. Urshavi odporna na działanie czasu i praw natury, ginie z rąk rozwścieczonego finansisty. Opowieść jednak dobrze się kończy, tradycyjnie w filmach indyjskich, Johnny nie zaprzestaje występów, ma nową lalkę, która jest jego narzeczona.

Z zainteresowaniem oglądałam "Gudię", przede wszystkim ze względu na egzotykę kinematografii indyjskiej, która Europejczykowi może wydać się nieco naiwna, lecz w gruncie rzeczy wcale taka nie jest. Podczas seansu w powietrzu unosił się zapach kadzidła, wcześniej sami artyści zaprosili na projekcję. Na sali wytworzyła się przyjazna, sympatyczna atmosfera.

Nie każdy jednak film mógł poszczycić się tak ciepłym przyjęciem ze strony publiczności, znanej z wyrafinowanego smaku i żywiołowych reakcji. Dosyć chłodno przyjęto film litewskiego reżysera Sharunasa Bartasa pt. "Dom" ( 'The House'). To bardzo dziwny i trudny film do zrozumienia. Nie pada tu ani jedno słowo dialogu. Obserwujemy mieszkańców pewnego wielkiego domu, tryb ich życia od rana do wieczora. Jedni się przechadzają, inni odpoczywają, jeszcze inni cały dzień spędzają wyglądając przez okno. Film to apoteoza domu, który jest początkiem i końcem, miejscem odosobnienia i jednocześnie wspólnoty.

Publiczność canneńska ostentacyjnie opuszczała salę w czasie projekcji 'The House'. Wydawać by się mogło, że jest wyrobiona i oswojona z najdziwniejszymi obrazami, pełna dla nich szacunku, zrozumienia i tolerancji. Jednak dwie godziny milczenia na ekranie spowodowało u niej znudzenie. Należałam do nielicznych wytrwałych i po seansie miałam wielkie szczęście stać obok głównego bohatera filmu, którego postać stworzył Francisco Nascimento. Obserwowałam smutek i załamanie na twarzy aktora. Był zawiedziony ignorancją publiczności, która nie okazała się najsprawiedliwszym jurorem.

Ciepło przyjęto filmy anglojęzyczne: amerykański 'In the Company of Men' Neila Labuta oraz angielski "Miłość i śmierć na Long Island" Richarda Kwietniowskiego. Myślę, że oba doczekają się polskiej premiery kinowej.

W pierwszym mamy dwóch yuppies, Chada i Howarda, którzy przez sześć tygodni pracują w filii ich przedsiębiorstwa w innym mieście. Obydwaj czują się sfrustrowani przez życie. Pokonani na polu zawodowym przez sprytniejszych od nich, porzuceni przez narzeczone. Postanawiają się zemścić, a jednocześnie wypróbować swoje zdolności uwodzicielskie i możliwości niszczycielskie. W tym celu potrzebują kobiety, której obce byłoby zachowanie femme fatale, którą musieliby uwodzić romantycznymi kolacjami i bukietami kwiatów, którą oczarowaliby słodkimi słówkami do czasu jej uwiedzenia i wykorzystania. Obaj mieli prowadzić te misterną grę równocześnie, obserwując zachowanie ofiary, a jednocześnie prowadząc między sobą rodzaj zawodów. Wybór pada na bardzo sympatyczną, ale głuchą sekretarkę. To właśnie jej przypada przywilej spędzenia sześciu straszliwych tygodni... w społeczeństwie mężczyzn.

W filmie 'In The Company of Men' nie ma ani jednej sceny pokazującej przemoc fizyczną. Mamy zaś biuro, pracowników, pozornie pozbawione przemocy relacje między nimi. Chad i Howard udawaną miłością znęcają się sadystycznie nad nieśmiałą i pełną kompleksów Christine. Ranią ją psychicznie, kto wie, czy nie najdotkliwiej.

W drugim filmie - "Love and Death on Long Island" oto podstarzały pisarz brytyjski zakochuje się w idolu filmów dla nastolatków. Zmienia swe dotychczasowe, nieco rytualne przyzwyczajenia, by w końcu udać się na Long Island, gdzie zamieszkuje jego ulubieniec Robi wszystko, by poznać swego idola, potem przekonuje go o sukcesie jego filmów w Europie i uwielbieniu dla jego osoby.

Reżyser doskonale zdawał sobie sprawę, że przy takim scenariuszu tylko odpowiednio dobrana para aktorska będzie w stanie przekonać widza, tym bardziej, że film zrobiony jest z dużym przymrużeniem oka. I tak rolę pisarza gra John Hurt, bohater 'Midnight Express' i "Człowieka słonia", zaś rolę idola nastolatków Jason Priestley, czołowa postać młodzieżowego serialu 'Beverly Hills 90210'. Takie połączenie dało efekt zaskakująco udany, Kwietniowski zrobił film zabawny, ironiczny, humorystyczny.

Tyle o Un Certain Regard. Inną sekcję stanowi Camera D'Or, w obrębie której wybiera się najlepszy debiut reżyserski. Jest także sekcja zwana "Tydzień krytyki", "Piętnastka realizatorów" oraz "Kino we Francji". Nawet jeśli wstęp do Grand Theatre Lumiere był z jakichś względów niemożliwy, to po godzinnym staniu w kolejce można było obejrzeć wybrany film z owych sekcji. Kolejki przed kinami to charakterystyczny obrazek festiwalu w Cannes. W tym roku wstęp na wszelkie pokazy był niesamowicie utrudniony. Czasami wystarczył sam identyfikator, czasami wymagano jeszcze zaproszeń w odpowiednim kolorze. Naczelna zasada "Kto pierwszy, ten lepszy" pochłaniała mnóstwo czasu, gdyż przed każdym seansem trzeba było swoje odstać .

Światowe kino, które zaprezentowano w Cannes, to kino bardzo ambitne, świetnie zrobione, w wielu przypadkach perfekcyjne ze strony aktorskiej. Uderzyła mnie oryginalność i świeżość tematów, którą w Cannes dostrzegłam w filmach hiszpańskich, na przykład w filmie "La buena estrella" ("Dobra gwiazda") Ricardo Franco, gdzie mamy do czynienia z przedziwnym trójkątem. Oto Rafael po wypadku samochodowym traci swe atrybuty męskości. Opuszcza go żona. Żyje w samotności, dopóki nie spotyka Mariny, kobiety z marginesu społecznego, oczekującej dziecka. Przygarnia ją do siebie. Rafael widzi w niej ciepło domowego ogniska, którego zawsze tak bardzo pragnął. Sielankę rodzinną przerywa powrót z więzienia ojca dziecka Mariny, który wkracza w życie obojga, stając się przyczyną wielu problemów

Bardzo interesujący temat ma także hiszpański film krótkometrażowy "Śmierć miłości" ("Muerto de amor") De Ramona Barea. Mężczyzna dostaje list, w którym znajdują się kości jego żony. Zdarzenie to budzi na nowo wielki ból po stracie ukochanej osoby. Mężczyzna nie grzebie kości żony na cmentarzu, lecz w ogródku przed swoim domem.

W wyżej omówionych filmach istnieje specyficzny sposób patrzenia na świat, atmosfera tajemniczości i grozy, a jednocześnie komizm i ironia. Ma to coś wspólnego z czarnym humorem angielskim, ale wszystko podane jest z większą delikatnością i rozsądkiem. Taki zabieg jest sprawcą wielu wzruszeń w filmie, który w gruncie rzeczy nie jest melodramatem.

Jak już wspomniałam, kino w Cannes reprezentuje bardzo wysoki poziom. Wielka szkoda, że większości filmów festiwalowych nie można obejrzeć na ekranach kin komercyjnych w naszym kraju. W Cannes nie wyświetlono także żadnego filmu polskiego, poza prezentowanymi w ramach reminiscencji "Kanałem" Wajdy i "Przypadkiem"Kieślowskiego. Nie potrafię zrozumieć takiego stanu rzeczy, tym bardziej że mamy świetną szkołę filmową w Łodzi, sławną na całym świecie.

Na mój pobyt na festiwalu złożyły się nie tylko projekcje filmowe, ale też przede wszystkim dyskusje na temat festiwalu i kina światowego. Jako uczestniczka Międzynarodowego Spotkania Młodych wokół Kina, poznałam wizytówki kinematografii: islandzkiej, egipskiej, izraelskiej, libańskiej, niemieckiej, duńskiej, szwedzkiej, irlandzkiej, rosyjskiej, chorwackiej, rumuńskiej, no i oczywiście francuskiej. Miałam też okazję brać udział w wielu rozmowach dotyczących filmowych upodobań. Tę międzynarodową wymianę poglądów na temat kina uważam za moje najcenniejsze doświadczenie z festiwalu canneńskiego.