rozmowa z prof. dr. hab. Augustem Chełkowskim, senatorem RP.

MIĘDZY FIZYKĄ A SENATEM

MIĘDZY FIZYKĄ A SENATEM

rozmowa z prof. dr. hab. Augustem Chełkowskim, senatorem RP.

Panie Profesorze czy Panie Senatorze, która z tych dwóch form bardziej Panu odpowiada?

Moi byli ochroniarze mówili, że marszałkiem może zostać każdy i mówili do mnie panie profesorze. Zdarza się bardzo sporadycznie, że mówią mi panie rektorze, osobiście nie mam żadnych preferencji.

Fizyk i polityk to rzadkie połączenie. Kim pan jest ?

Politykiem z przypadku, zawirowań historii, a fizykiem nie z przypadku. Fizyków jest w stosunku do ich populacji wielu wśród parlamentarzystów. W senacie pierwszej kadencji było chyba 8 na 100 senatorów.

Czy to wynika ze skłonności do ścisłego myślenia ?

Może trochę tak. Wiem, że nawet w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej takie rzeczy także się zdarzały. Fizycy również brali udział w życiu politycznym.

Jaka była pana droga do nauki ?

Ukończyłem studia z fizyki. Byłem jednak początkowo niezdecydowany, czy iść w kierunku fizyki czy aerodynamiki ( budowy samolotów). Do Szkoły Inżynierskiej w Poznaniu nie przyjęto mnie, mimo zdania egzaminu, ze względów politycznych, odrzucił mnie tzw. " czynnik społeczny" z braku miejsc, choć miałem bardzo dobre i dobre oceny z przedmiotów egzaminacyjnych. Na podstawie tego samego egzaminu przyjęto mnie jednak na fizykę. Moja decyzja nie była jednoznaczna, ale nie żałuję ostatecznie takiego obrotu sprawy, bo okazało się, że w Poznaniu aerodynamiki w końcu nie było.

A jak pan trafił do polityki ?

To "władza ludowa" się do tego przyczyniła, że jestem politykiem z przypadku. W PRL-u nie miałem szans. Wyrzucono mnie ze stanowiska dyrektora Instytutu po wyborach w 1976 roku. Należałem i należę do tych, co mają swoje zdanie, a takich władza nie lubiła. W Poznaniu, gdzie poprzednio pracowałem na uniwersytecie, sytuacja była podobna, zamknięto przede mną drogę awansu. Nawiązałem wtedy kontakt z krakowskim fizykami i w 1965 roku rozpocząłem wykłady w byłej filii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Katowicach, gdzie przeniosłem się w 1967r. A w roku 1968 po wypadkach marcowych powstał Uniwersytet Śląski. W tym samym roku zostałem dziekanem Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii i kierownikiem sekcji fizyki. Wtedy na fizyce było tylko dwóch na stałe zatrudnionych ludzi było po habilitacji - prof. Stanisław Glüksman i ja. Dziś mamy tu zatrudnionych 36 profesorów i doktorów habilitowanych z fizyki. To jest największy rozwój na Uniwersytecie Śląskim

Pana pierwsze zaangażowanie polityczne to był 1981 rok ?

Tak, bo tutaj na Wydziale był najsilniejszy bastion "Solidarności", a w moim zakładzie było tych działaczy w ogóle najwięcej. Tu było dużo internowanych w moim zakładzie, przesłuchiwano pracowników.

Drugi ważny moment to rok 1989 ?

Zostałem zgłoszony przez uczelnianą "Solidarność" jako kandydat, bo tu było wiele osób proponowanych z Warszawy. To było dla mnie zaskoczenie. Myśmy się nie spodziewali takich wyborów, prawie 100% w Senacie. To było zaskoczeniem W następnej kadencji zostałem marszałkiem. Po 2, 5 roku senatorowania miałem już jakieś doświadczenie. Poza tym pełniłem wiele funkcji na Uniwersytecie, z dostępnych funkcji nie byłem jedynie prodziekanem.

Pozostał pan wierny "Solidarności".

Nie należę do żadnego innego ugrupowania, a teraz działam również w AWS-ie.

Czy doświadczenia z pracy naukowej przydały się w Senacie ?

Nie tylko z naukowej. Społecznie byłem zaangażowany zawsze.

Zawsze działałem dużo, już przed wojną, jeszcze jako uczeń szkoły podstawowej i po wojnie w harcerstwie, na Uniwersytecie Poznańskim byłem także bardzo aktywny organizacyjnie. Miałem całkiem spore doświadczenie. Bardzo mi się to potem przydało. Naukowiec - to jemu się często wydaje, że jak on tam coś wymyśli na papierze, przy biurku zielonym, to wszystko będzie działało. A do tego potrzebni są ludzie i trzeba z nimi współdziałać.

Czy umiejętność prowadzenia wykładu nabyta w trakcie pracy pedagogicznej pomaga ?

Tak, to się przydaje, dlatego że tam jednak mamy komisje senackie. Trzeba takie posiedzenia prowadzić. Byłem rektorem, dziekanem i miałem wprawę w prowadzeniu obrad.

To już 4 Pana kadencja, czy ta forma działania się nie nuży ?

Każda jest inna, w każdej też co innego robię. W pierwszej kadencji to była ogólna organizacja i działałem w Komisji Gospodarki, potem, gdy już powstała w Komisji Ochrony Środowiska, byłem przewodniczącym. W drugiej byłem marszałkiem, w trzeciej miałem przerwę ze względów politycznych. Teraz jestem przewodniczącym Komisji Nauki i Edukacji Narodowej. Tutaj jest dużo do zrobienia. A ponadto jestem członkiem Komisji Spraw Zagranicznych i Integracji Europejskiej.

Czy zdarza się panu dyskutować o polityce na uczelni ?

Ja takie dyskusje ze studentami prowadziłem tylko sporadycznie. Ale studenci stracili swoja aktywność i to chyba od lat 70-tych. W 1980 - 81 wzrosła, a po stanie wojennym nastąpiła destrukcja i tak jest do dziś. Studenci są politycznie niezaangażowani, rozmawiam tylko z NZS-em, ale sporadycznie. Natomiast z kolegami zdarzają się dyskusję, nawet tu, w zakładzie, w moim najbliższym otoczeniu.

Czy czuje się pan reprezentantem Uniwersytetu ?

W pewnym sensie tak, ale nie tylko. Moje obowiązki są dziś znacznie szersze. Uniwersytet Śląski był, czy miał być z założenia "czerwonym uniwersytetem". To tylko częściowo się powiodło. Świadczą o tym chociażby wybory rektora w 1981 roku. Zostałem wtedy wybrany rektorem w 1981 w drugiej turze. Wtedy kolegium wyborcze składało się w 30 % z profesorów, w 30 % z tak zwanych pomocniczych pracowników naukowych, w 30 % ze studentów, a 10 % stanowili pracownicy techniczni i administracyjni. Miałem, sądzę, najwięcej zwolenników wśród pracowników młodszych i studentów, pokazały to późniejsze wybory przy innej ordynacji. Dziś sytuacja sądzę, ze się zmieniła i Uniwersytet znormalniał.

Jaki był pana największy sukces na drodze naukowej ? Habilitacja ? Profesura?

Ja na profesurę zwyczajną czekałem 27 lat. Sekretarz komitetu uczelnianego PZPR powiedział mi w tym pokoju, że jak nie będę posłuszny, to jej nigdy nie dostanę. Tytuł nadzwyczajnego profesora dostałem po 10 latach, a na uzwyczajnienie czekałem lat 17. Stało się to dopiero w 1991 roku.

Jak się panu udaje łączyć pracę naukową i parlamentarną ?

Jeżdżę pomiędzy Katowicami a Warszawą. Ilu jest dzisiaj ludzi na uniwersytecie, którzy mają więcej posad? !. Profesorowie mają po kilka czasem. A ja mam jeden etat na UŚ i dietę senatorską. Stanowisko profesora pozwala na takie poukładanie zajęć, że można je łączyć z senatorowaniem. Oczywiście, że to zajmuje sporo czasu, ale specjalnie nie narzekam na to, dlatego że jak dotąd było możliwe do pogodzenia. W Warszawie bywam z reguły 2-3 dni co 2 tygodnie na plenarnych posiedzeniach Senatu. Są jeszcze posiedzenia komisji i praca w okręgu wyborczym, który jest największy w kraju / 10 % ludności/ i zabiera sporo czasu z sobotami i niedzielami włącznie. Poza tym często bywają, w Warszawie głównie, spotkania o charakterze międzynarodowym oraz oczywiście zebrania klubu.

Nigdy nie przerwałem pracy naukowej, w 1995 roku napisałem i wydałem u "Springera" dużą monografię.

A co przyniosło panu satysfakcję polityczną ?

Że coś tak nieludzkiego, irracjonalnego, jak poprzedni system zostało zlikwidowane. Ten nowy jeszcze daleki jest od ideału, jest w trakcie tworzenia. Ale to, że można teraz pracować nad tym właśnie jest wspaniałe. To nie znaczy, że poprzednio nie można było pracować przyjemnie i owocnie. To zależy głównie od nas samych. Osobiście wspomnienia mam bardzo dobre. Współpraca koleżeńska układała mi się wspaniale i można było w pewnych granicach izolować się od chorego systemu. Zawsze gorliwi znajdowali się, by utrudniać i przeszkadzać, jednak osiągnęli niewiele. A to, co sami osiągnęliśmy, daje ogromna satysfakcję i poczucie dobrze spełnionego obowiązku oraz możliwości dalszego pomyślnego rozwoju.

            Dziękuję za rozmowę.